Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Samowolka, odwieczny motyw w historii himalaizmu. Konflikt między Denisem Urubką a Krzysztofem Wielickim na K2 nie jest niczym niezwykłym

Witold Głowacki
Od lewej: Denis Urubko (z lewej) i Adam Bielecki (z prawej) z uratowaną przez nich na Nanga Parbat Elisabeth Revol (w środku)
Od lewej: Denis Urubko (z lewej) i Adam Bielecki (z prawej) z uratowaną przez nich na Nanga Parbat Elisabeth Revol (w środku) fot. Adam Bielecki
To, co zaszło między Denisem Urubką a Krzysztofem Wielickim i częścią uczestników wyprawy na K2, nie jest niczym szczególnie niezwykłym. W historii polskiego himalaizmu pełno jest osobistych uraz, prywatnych ambicji i wynikających z tego konfliktów.

Denis Urubko pożegnał się z wyprawą na K2. W ostatnią sobotę podjął próbę samodzielnego ataku na szczyt K2, nie informując kierownika ekipy Krzysztofa Wielickiego. Odmówił kontaktu z bazą, nie wziął też radiotelefonu od spotkanego po drodze zespołu wracającego na dół. Rozpoczął akcję przy raczej dwuznacznych prognozach pogody (sam wierzył, że trafi na okno pogodowe) i ostatecznie obiektywnie złych warunkach. Po drodze spał w jamach śnieżnych. Gdy w końcu zeszła na niego niewielka lawina, zawrócił z wysokości około 7600 m n.p.m. W poniedziałek był z powrotem w bazie. Następnie odszedł ze składu wyprawy.

Chwilę później wyszło na jaw, że po jego ostatnim zejściu do bazy Wielicki odciął mu dostęp do Wi-Fi. Jak sam rozbrajająco szczerze tłumaczył w facebookowym oświadczeniu, zrobił to, „gdyż Denis w czasie wyprawy wysyłał do różnych mediów krytyczne informacje o naszej wyprawie i o jej uczestnikach i nie widziałem powodu, by korzystając z naszego serwisu, kontynuował swoje subiektywne opinie”.

Kim jest Denis Urubko? O przyjacielu opowiada Bogusław Magrela

Źródło:
TVN

Wielicki jeszcze przez kilka dni może być o to spokojny. Zanim Urubko dotrze do jakiegoś routera i dowiemy się więcej o jego wersji wydarzeń, minie jeszcze trochę czasu. Nie dostał zgody na przelot helikopterem. - Brak wskazań medycznych - tak to tłumaczył rzecznik wyprawy Michał Leksiński. Od środy, kiedy wyruszył spod K2, musi więc przejść pieszo około 100 km do Askole w dość trudnym zimą terenie, ze znacznym obciążeniem, chwilę po wyczerpującym ataku w kierunku szczytu. Jeśli uda mu się dojść do niedzieli, będzie to świetny wynik.

Znów jest więc trochę tak jak na rysunku „Polskie wyprawy himalajskie” Marka Koneckiego. Widzimy na nim dwóch wspinaczy odwróconych do siebie plecami, jeden puka się wymownie w głowę, drugi pokazuje język. Nic nowego. Konflikty, wzajemne urazy.

W 1988 r. Wielicki razem z Belgami atakował zimą Everest. Skończyło się tak, że tylko on stanął na szczycie - ale Lhotse

Tym razem fakty są natomiast takie, że w składzie wyprawy na K2 to Urubko był albo tym najsilniejszym wspinaczem, albo jednym z dwóch najsilniejszych (ex aequo z Adamem Bieleckim). Obaj jednocześnie dowiedli, że są gotowi i do wyczynowej akcji górskiej, i do poświęceń w imię wyższego celu (ryzykowali wtedy i życie, i powodzenie swojej wyprawy marzeń) w trakcie akcji ratunkowej na Nanga Parbat. Współpracowało im się świetnie - znają się zresztą od lat. Pierwszy raz wspinali się w Tatrach („Pierwszy raz byłem w górach z kimś, kto robił to tak szybko, że ledwo byłem za nim w stanie nadążyć” zanotował wtedy Bielecki), chwilę później ruszyli razem na Kanczendzongę.

„Bardzo imponował mi profesjonalizm Denisa. Był świetnym kierownikiem, bardzo skoncentrowanym na celu. Kiedy jeździłem z Arturem Hajzerem, to na liście rzeczy, które miałem zabrać ze sobą, było zawsze pół litra spirytusu. Denisowi picie alkoholu podczas wyprawy, nawet w symbolicznej ilości, wydawało się nie do pomyślenia” - pisał o Urubce Bielecki w swojej książce „Spod zamarzniętych powiek”. Trudno powiedzieć, czy ich przyjaźń wytrzyma tę ostatnią próbę, ale Bielecki podkreślał, że Urubko proponował mu udział w swej finalnej akcji. Dodał też, że odmówił ze względu na zmęczenie i kiepsko zapowiadające się warunki.

Za to raczej nie da się ukryć, że coś coraz mocniej nie trybiło między Urubką a szefem wyprawy. Co prawda nie doszło do tak ostrego napięcia jak to, które powstało między Wandą Rutkiewicz a jej wspinaczkowym partnerem (w sensie zespołu dwójkowego) Michelem Parmentierem podczas wyprawy na K2 w feralnym roku 1986. Oboje szczerze się nie znosili, z każdą chwilą bardziej, a musieli dzielić nawet ciasny namiot. Tamta wyprawa skończyła się wspólną walką o życie podczas zejścia w skrajnie trudnych warunkach, dwoje innych jej uczestników (małżeństwo Barrardów) tej walki nie przetrwało. Latem 1986 roku na K2 zginęło łącznie 13 osób, w tym troje Polaków.

W roku 2018 Urubko i Wielicki, na własne i innych uczestników wyprawy szczęście, nie musieli testować swojej wzajemnej odporności psychicznej w aż tak ekstremalnych warunkach. Ale chemii między nimi niewątpliwie nie było. Początkowo obaj panowie zapewniali, że są stworzeni do współpracy. - Kierownikiem będzie Wielicki, ja się dopasuję, będę podążał za jego radami i opiniami - deklarował Urubko we wrześniu zeszłego roku, kiedy podjął decyzję, że dołącza do wyprawy na K2. - Ja sołdat, a pan Krzysztof Wielicki nasz generał - podkreślał jeszcze w grudniu, tuż przed wylotem. Z kolei Wielicki podkreślał przed wyjazdem, że z pewnością da sobie radę ze słynącym z silnego charakteru Urubką (wątpiący pojawiali się już wtedy), gdyż ten „bardzo go szanuje”.
Współpraca nie układała się jednak idealnie. Urubko w kilku wpisach na blogu dawał do zrozumienia, że nie ma najlepszego zdania o tempie wyprawy. Sam parł do góry chyba najmocniej z całej ekipy, ale Adam Bielecki dotrzymywał mu tempa. Kiedy upadł pierwotny plan zdobywania K2 drogą Basków (niebezpieczeństwo lawinowe, spadające kamienie, które zraniły Adama Bieleckiego i Rafała Fronię), nie podjęto jednak pomysłu wejścia alternatywną (nigdy dotąd niepróbowaną) drogą przez wschodnią ścianę K2 - bardzo śnieżną i w sezonie letnim gigantycznie zagrożoną lawinami, ale zdaniem Urubki, zimą całkiem dogodną. Urubko dostał zgodę na krótki rekonesans pod tą drogą, ale na tym się skończyło. Wielicki wybrał drogę Żebrem Abruzzi. Już na niej Wielicki nakazał Urubce niespodziewanie przerwać nieźle idące wejście do obozu 3. Wtedy Urubko już nie krył rozgoryczenia. Decyzję kierownika uznał za niezrozumiałą, napisał o tym na swoim blogu. Być może to wtedy uznał, że jeśli ma szansę wejść na K2 zimą, to najprędzej na własną rękę.

Paradoksalnie trzydzieści lat wcześniej, w grudniu 1988 roku, coś podobnego mógł chyba czuć sam Krzysztof Wielicki. Dzisiejszy kierownik wyprawy na K2 uczestniczył wtedy, razem z Andrzejem Zawadą i Leszkiem Cichym, w belgijskiej wyprawie zimowej na Mount Everest. Belgom (choć to oni uruchomili wyprawę i uzyskali pozwolenia) szło zauważalnie gorzej niż Polakom, zresztą warunki były trudne. Już w połowie grudnia było jasne, że o zdobyciu głównego celu, czyli Everestu, nie będzie mowy. Skończyło się tak, że w sylwestra Krzysztof Wielicki samotnie stanął na szczycie - jednak nie Everestu, tylko sąsiedniego Lhotse. Było to zarazem pierwsze zimowe wejście na Lhotse i pierwsze wejście solo na jakikolwiek ośmiotysięcznik zimą. Przypomnijmy tu, że to właśnie Wielicki razem z Cichym byli pierwszymi ludźmi, którzy zdobyli zimą (w 1980 roku) Mount Everest. W roku 1988 natomiast, kiedy ważyły się losy belgijskiej wyprawy, z punktu widzenia akurat Wielickiego i jego ambicji to właśnie niższe, ale wciąż niezdobyte Lhotse było tym zdecydowanie bardziej atrakcyjnym celem. Dla Wielickiego był to już trzeci z kolei (w 1986 roku zdobył Kanczendzongę) ośmiotysięcznik. Jego własna - ale przecież tylko jego - ambicja została wtedy zaspokojona.

Jest rok 1975. To sam początek polskiego powojennego himalaizmu. Na Gaszerbrum II i III ruszają wspólnie dwie polskie ekipy - męska i kobieca. Tą drugą kieruje Wanda Rutkiewicz. Założenie jest następujące - mężczyźni mają zdobyć Gaszerbrum II, kobiety Gaszerbrum III. Jest tu pewien problem - Gaszerbrum II ma 8035 m n.p.m., a Gaszerbrum III „tylko” 7952 m n.p.m. To nawet nie sto metrów różnicy, ale zasady są oczywiste - tylko Gaszerbrum II jest ośmiotysięcznikiem. Za to Gaszerbrum III w tamtym momencie pozostaje niezdobyty. Dlatego też jest o co walczyć, choć to „ledwie” siedmiotysięcznik.

Wyprawa okazuje się ciężka, zdobycie szczytów trudniejsze, niż zakładano, stopniowo pojawiają się myśli o powrocie, atmosfera gęstnieje. W końcu, 9 sierpnia mężczyznom udaje się zdobyć Gaszerbrum II. Dwa dni później kolejny zespół zdobywa Gaszerbrum III. Ale nie jest to zespół kobiecy, tylko mieszany. Na szczycie stają Wanda Rutkiewicz, Alison Chadwick-Onyszkiewicz, Janusz Onyszkiewicz i Krzysztof Zdzitowiecki.

Pozostałe kobiety w składzie wyprawy są wściekłe na Rutkiewicz. Po pierwsze dlatego, że to ona, kierowniczka, załapała się do czwórki zdobywców szczytu. Po drugie dlatego, że nie tak miało być - to miało być pierwsze wejście na wprawdzie siedmiotysięcznik, ale stricte kobiece, bez żadnego wsparcia mężczyzn.

Pamiętajmy, że mówimy o czasach, w których kobiety w polskim światku wspinaczkowym musiały non stop udowadniać, że potrafią nadążyć za mężczyznami i obalać kolejne męskie przesądy (choćby ten aktualny wówczas, że kobiety generalnie nie dadzą rady w Karakorum). Plan dotyczący pierwszego wejścia w ogóle na Gaszerbrum III, które byłoby jednocześnie wejściem kobiecym, miał więc swój wymiar symboliczny, był dla uczestniczących w wyprawie kobiet szczególnie ważny nie tylko ze względu na sam górski cel.

Trudno powiedzieć, co się działo w bazie po rozejściu się wieści o posunięciu Rutkiewicz. W każdym razie następnego dnia na szczyt Gaszerbruma II (czyli ośmiotysięcznika) wychodzi zespół dwóch kobiet. Halina Krüger-Syrokomska, Anna Okopińska stają na szczycie 12 sierpnia. Rutkiewicz natomiast i wtedy, i wielokrotnie później bywała oskarżana, że przedkłada swoje prywatne ambicje nad priorytety kolejnych wypraw.
W tym roku na K2 Denis Urubko też miał swoją prywatną ambicję - która do końca lutego idealnie pokrywała się z ambicjami reszty uczestników wyprawy. Chodzi oczywiście o samą definicję zimy i jej ram czasowych. Urubko należy tu do szkoły, powiedzmy, ortodoksyjnej, zgodnie z którą zima kończy się w Karakorum wraz z końcem lutego. Marzec - zdaniem Urubki - to już nie zima, a zatem ewentualnego wejścia na K2 w marcu sam sobie nie mógłby zaliczyć jako zimowego.

Nie, to nie jakiś kaprys, tylko poważna sprawa, kwestia samoświadomości wspinacza. Urubko powtarzał swoją opinię o zimie od lat - bardzo konsekwentnie. W magazynie „Góry” już w 2015 roku ukazał się tekst Urubki, w którym wspinacz przedstawiał swoją wykładnię początku i końca zimy w najwyższych górach świata. Widać z tego tekstu, że to dla niego sprawa mocno osobista. „Mieszkałem w sercu Azji, Kazachstanie, przez dwadzieścia lat. Mogę więc stwierdzić, że pogoda 1 grudnia jest gorsza niż 28 (29) lutego. Jest zimniej, bardziej mokro, wietrzniej. Kazachstan leży znacznie bliżej interesującego nas obszaru (Himalaje, Karakorum) niż Europa, Ameryka czy Afryka, skąd pochodzi tak wielu wspinaczy określających panującą w Azji pogodę, nie mając o niej pojęcia i starając się narzucić innym swoje zdanie”. Dodajmy, że Urubko wychował się w świecie wspinaczy z Rosji i krajów byłego ZSRR - tam zaś generalnie dominuje właśnie przekonanie, że wysokogórski sezon zimowy jest tożsamy z zima kalendarzową i trwa od 1 grudnia do 28 lub 29 lutego.

Swoją drogą, debata na temat ram czasowych sezonu zimowego w Himalajach i Karakorum to nie jest spór, który zacząłby się wczoraj. A sytuacja spod K2 nie jest pierwszą, która stawiałaby tę debatę na ostrzu noża. Uważany przynajmniej do końca lat 80. za absolutnego guru himalaizmu Reinhold Messner próbował kwestionować polskie pierwsze zimowe wejście na Mount Everest z 1980 roku w wykonaniu Leszka Cichego i Krzysztofa Wielickiego tylko na tej podstawie, że miało ono miejsce 17 lutego. O co mu chodziło? Ano o to, że Nepal wydawał wtedy pozwolenia na wejścia w sezonie zimowym z datą końcową 15 lutego. I takie też dostała polska wyprawa, jego przedłużenie załatwiono dopiero w ostatniej chwili, gdy było już jasne, że na atak szczytowy przed 15-stym nie ma szans. Ostatecznie rząd Nepalu wydał wtedy specjalne oświadczenie, że 17 lutego nadal trwała zima, a świat wspinaczy zgodnie uznał, że Messner jednak przesadził.

W 1996 r. Wielicki prosto z K2 spóźnił się na wyprawę na Nanga Parbat. Ruszył więc sam, rozpytując miejscowych o drogę

Znaczna większość zimowych wejść na ośmiotysięczniki miała miejsce przed końcem lutego. Do 2011 roku było to wręcz niepisaną regułą, bo to właśnie przed 1 marca osiągnęły szczyt wszystkie 22 zimowe wyprawy zakończone sukcesem do tamtej pory. Wyjątki były jak do tej pory dwa - to polskie wyprawy na Gasherbrum I z 2012 roku i (okupiona śmiercią Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego podczas zejścia) na Broad Peak z roku 2013. W pierwszym wypadku Adam Bielecki i Janusz Gołąb stanęli na szczycie 9 marca, w drugim Adam Bielecki, Maciej Berbeka, Artur Małek i Tomasz Kowalski osiągnęli cel 5 marca. Na tym jak dotąd z marcem koniec. W 2016 roku to znów w lutym miało miejsce pierwsze zimowe wejście na Nanga Parbat. Jeżeli zaś tegoroczna tragicznie zakończona wyprawa na Nanga Parbat Tomasza Mackiewicza i Elisabeth Revol rzeczywiście obejmowała zdobycie szczytu, to miało to mieć miejsce 25 stycznia, czyli również w zgodzie z „doktryną Urubki”.

Część wspinaczy uważa, że Urubko podczas swojej samotnej próby ataku na K2 przekroczył granice dopuszczalnego ryzyka (szedł sam, przy słabych prognozach, bez kontaktu z bazą). Niewykluczone, że mają rację. Ale tak się składa, że przekraczanie granic dopuszczalnego ryzyka bywa stałym elementem himalaizmu. Wie o tym co nieco i sam Krzysztof Wielicki.

Tym razem przenosimy się do roku 1996. Krzysztof Wielicki właśnie zdobył swój 13. ośmiotysięcznik - K2. Do kompletu, czyli Korony Himalajów i Karakorum, pozostaje mu już tylko jeden - „góra zabójca”, czyli Nanga Parbat. Według wyjściowego planu, Wielicki miał ją zdobyć zaraz po K2, dołączając do prowadzonej przez Jacka Berbekę wyprawy na Nangę i korzystając z aklimatyzacji zdobytej na poprzednim szczycie. Ale wyprawa na K2 przedłuża się, w tym czasie ekipa Berbeki zwija obóz i wraca do Polski, na Wielickiego nie można już było dłużej czekać.

Co robi wtedy Wielicki? Rusza w kierunku bazy pod Nangą. Nikogo już tam nie ma, żadnych wspinaczy, ani z Polski, ani z żadnego kraju. Wielicki rozpytuje więc miejscowych z pobliskiej wioski, pyta ich, gdzie się właściwie zaczyna droga Kinshofera (tak, ta sama - przypomniana właśnie za sprawą akcji ratunkowej prowadzonej przez Urubkę z Bieleckim). Po zdobyciu tych szczątkowych informacji Wielicki dłużej się nie zastanawia, choć nie ma dostępu nawet do szczegółowych prognoz pogody. Atakuje. Wchodzi na Nanga Parbat jednym ciągiem - po drodze tylko 2 razy nocuje, zalicza też potwornie bolesne pęknięcie ropnia w zębie. Ale wchodzi. Na szczycie jest 1 września. W ten sposób jako drugi Polak po Jerzym Kukuczce zdobywa Koronę.

Czy to był wspaniały wyczyn? O tak. Czy można go nazwać rozsądnym? Z pewnością nie.

Dziś znamy Krzysztofa Wielickiego jako tego, który „stopował Urubkę”. Ale mamy też bardzo ważne powody, by rozumieć go i w tej roli - tego dzisiejszego, bardzo ostrożnego, zdaniem niektórych, wręcz kunktatorskiego, kierownika wyprawy na K2.
To przecież Wielicki kierował feralną wyprawą na Broad Peak w 2013 roku. Było to pierwsze zimowe wejście na ten ośmiotysięcznik - dokonało tego 4 polskich wspinaczy - Adam Bielecki, Maciej Berbeka, Tomasz Kowalski i Artur Małek. Ale sukces kosztował życie Berbeki i Kowalskiego.

Po tragedii w świecie polskich wspinaczy rozgorzał potężny spór. Media zadające wtedy bez ustanku naiwne pytania w rodzaju „czy można zostawić partnera w górach” tylko podgrzewały atmosferę. Ale wtajemniczeni wiedzieli, że na całą tę burzliwą debatę nakładają się mocno konflikty i podziały. I te stricte personalne, i pokoleniowe, i wreszcie środowiskowe. W telegraficznym skrócie - środowisko zakopiańskie nigdy nie przepadało za wspinaczami ze Śląska, co datuje się od czasów wczesnego Kukuczki. Bielecki był przez część starszych wspinaczy od dawna uważany za bezwzględnego i niepokojąco sprawnego „młodego wilka”. Najostrzej krytykujący go wspinacze byli zwykle osobistymi przyjaciółmi Macieja Berbeki, a część wspinaczy miała dodatkowo za złe Bieleckiemu wcześniejszą pracę zarobkową przy organizacji tzw. wypraw partnerskich w góry wysokie w różnych częściach świata. Oczywiście na to nakładał się jeszcze kolejny metapoziom - czyli wzajemne stosunki między poszczególnymi krytykami i obrońcami Bieleckiego.

- Nikt z tej komisji nigdy na 8 tysiącach zimą nie był, nie wspinał się, być może to też zmieniłoby trochę ich spojrzenie na ten wypadek - mówił Krzysztof Wielicki tuż po publikacji bardzo krytycznego, zwłaszcza wobec Adama Bieleckiego, raportu komisji wypadkowej PZA. Cały emocjonalny ładunek zdania możemy odczytać dopiero wtedy, gdy uświadomimy sobie, że na czele komisji stał Piotr Pustelnik - trzeci (Wielicki był drugi) i jak dotąd ostatni polski zdobywca Korony Himalajów i Karakorum.

Atmosfera wokół tamtej sprawy nie sprzyjała jednak chłodnym osądom. Podczas wielomiesięcznej burzy po wyprawie na Broad Peak media jak opętane próbowały wyważać otwarte drzwi - i zadawały wciąż te same pytania - na które himalaiści zdążyli sobie odpowiadać kilka dekad wcześniej. Ci polscy na przykład w trakcie tzw. szczytu gliwickiego, zwołanego w 1987 roku, po tragicznym sezonie ‘86 na K2, m.in. ze względu na kontrowersje związane ze śmiercią Dobrosławy Miodowicz-Wolff. Wspinaczka najpierw ratowała tam kilkoro himalaistów, wreszcie, skrajnie wyczerpana, mijana przez następnych zdobywców szczytu, przypięta do poręczówki, zasnęła i już się nie obudziła. W Gliwicach więc największe sławy polskiego himalaizmu (z Kukuczką, Rutkiewicz, Wielickim, Majerem i innymi w składzie) otwarcie rozmawiały o najtrudniejszych dylematach moralnych w wysokich górach. Całe wielogodzinne spotkanie zostało zarejestrowane, a jego zapis można przeczytać i dziś w serwisie wspinanie.pl. Daje do myślenia, zaręczam.

Ale w 2013 i 2014 roku mało kogo to obchodziło. Adam Bielecki został publicznie zlinczowany jako amoralny potwór, który porzucił kolegów w potrzebie. W rzeczywistości sam wtedy walczył o życie, a wcześniej namawiał tych samych kolegów, by odpuścili zbyt późny atak na szczyt (byli na nim dopiero ok. 18) w stanie coraz dalej idącego wyczerpania. W momencie gdy decydowały się losy Berbeki i Kowalskiego, Bielecki nie miał już żadnych szans ani fizycznych możliwości, by w jakikolwiek sposób im pomóc.

Pamiętajmy, że gromy spadły też wtedy na Wielickiego - choć raport bezpośrednio w niego prawie nie uderzał, to w tzw. środowisku słychać było głosy, że przecież „powinien był im zabronić”, przerwać atak szczytowy, przez radio nakazać powrót do bazy.

Możemy się tylko domyślać, ile tamten czas i tamte sądy kosztowały Wielickiego emocjonalnie, jaką były traumą i w jakim stopniu wpływają na jego decyzje jako kierownika wyprawy pod K2. Możemy natomiast założyć á priori, że Krzysztof Wielicki zdecydowanie nie chce, żeby coś podobnego kiedykolwiek pod jego kierownictwem się powtórzyło. I że będzie próbował gasić wszelkie przejawy „summit fever”, która mogłaby znów pchnąć ludzi z prowadzonej przez niego wyprawy w sytuację, z której nie byłoby już odwrotu. Tak jak pięć lat wcześniej pchnęła w nią Berbekę i Kowalskiego. Tak jak w 1992 roku pognała skrajnie wyczerpaną Wandę Rutkiewicz do ataku szczytowego na Kanczedzongę. I tak jak być może niespełna miesiąc temu kazała ślepnącemu i słabnącemu Tomaszowi Mackiewiczowi wejść po omacku na szczyt Nanga Parbat.

Urubko nie uległ żadnej bardziej krańcowej postaci summit fever podczas swojego samodzielnego ataku. W momencie, w którym lawina zepchnęła go 5 metrów niżej, ochłonął i jednak zawrócił.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Samowolka, odwieczny motyw w historii himalaizmu. Konflikt między Denisem Urubką a Krzysztofem Wielickim na K2 nie jest niczym niezwykłym - Portal i.pl

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski