Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sierociniec w Turkowicach był dla żydowskich dzieci „domem ocalenia”

Rafał Drabik, BBH IPN Warszawa
Na zdjęciu s. Irena (Antonina Manaszczuk) podczas wizyty w Izraelu podczas odebrania tytułu Sprawiedliwego w otoczeniu uratowanych żydowskich dzieci.
Na zdjęciu s. Irena (Antonina Manaszczuk) podczas wizyty w Izraelu podczas odebrania tytułu Sprawiedliwego w otoczeniu uratowanych żydowskich dzieci. Archiwum Sióstr Służebniczek NMP w Starej Wsi
Turkowice to niewielka wieś położona w południowej części gminy Werbkowice, nad rzeką Huczwą, na terenie powiatu hrubieszowskiego.

Jesienią 1918 r. rząd Odrodzonej Polski przekazał budynki dawnego monastyru Głównemu Komitetowi Pomocy Powracającym do Kraju, który założył tam Zakład dla Sierot Wojennych. Kilka miesięcy później, w 1919 r. opiekę nad przebywającymi tam dziećmi przejęły Siostry Służebniczki NMP Niepokalanego Poczęcia. W 1921 r. s. Aniela Polechajłło została a następnie przez wiele kolejnych lat była przełożoną zakładu w Turkowicach. Przez całą II RP zakład cieszył się bardzo dobrą opinią i duża popularnością. W latach 1919-1938 placówkę opuściło 268 wychowanków.

Wybuch wojny sprawił, że sytuacja zakładu znacznie się pogorszyła. 24 września do Turkowic wkroczyła Armia Czerwona (8 Korpus Strzelecki). Jeszcze wcześniej bo około 20 września w Turkowicach rozpoczęła działalność czerwona milicja. W ich składzie byli młodzi Ukraińcy, mieszkańcy Turkowic. Nie miało to jednak negatywnego wpływu na siostry i Zakład. Wejście Niemców również początkowo nie zmieniło sytuacji. Jednak z roku na rok coraz trudniej było zdobywać jedzenie czy środki czystości dla ponad 300 dzieciaków. Podczas okupacji Zakład dla Sierot w Turkowicach nadal spełniał swą podstawową funkcję – przyjmował dzieci, które wymagały opieki. W szczególnej sytuacji znalazły się dzieci żydowskie, które zostały skazane, podobnie jak cała ludność żydowska, na śmierć.

W okresie okupacji niemieckiej przebywało w nim około 300 dzieci polskich, ukraińskich i żydowskich. Turkowicki Zakład podlegał bezpośrednio polskiej organizacji charytatywnej – Radzie Głównej Opiekuńczej (RGO), która jako jedyna była uznawana przez niemieckiego okupanta. W marcu 1940 r. RGO przysłała do Zakładu z Warszawy ponad 150 dzieci. Po wprowadzeniu polityki eksterminacji Żydów przez Niemców na terenach Generalnego Gubernatorstwa, do sierocińca nielegalnie i w konspiracji zaczęły przybywać również dzieci żydowskie. Kierowano je do Zakładu przede wszystkim z Warszawy i okolic, by zwiększyć ich szanse na przeżycie wojny oraz zapobiec dekonspiracji w innych placówkach opiekuńczych, w których ukrywano ich już zbyt dużo. Głównymi osobami, które odpowiadały za przewóz młodych Żydów byli: Jan Dobraczyński, Irena Sendler oraz siostry Irena (Antonina Manaszczuk) i s. Hermana (Józefa Romansewicz). Cała akcja zaczynała się od zaszyfrowanej wiadomości, w której Irena Sendlerowa zawiadamiała siostry zakonne o potrzebie zabrania do Turkowic kolejnych żydowskich dzieci. Wówczas siostra wyjeżdżała do Warszawy wracając po kilku dniach wyprawy. Pomimo, że non stop była narażona na niebezpieczeństwo a semicki wygląd niektórych dzieci dodatkowo utrudniał tak długą podróż, każdy wyjazd do Warszawy kończył się szczęśliwym powrotem do Turkowic. Dzieci trafiały tu bezpośrednio z gett albo z polskich domów, w których robiło się zbyt niebezpiecznie, by mogły one stanowić dla nich schronienie. Swoje wspomnienia z okresu pobytu w Turkowicach pozostawiły m.in. dzieci żydowskie. Niedawno zmarła Katarzyna Meloch (1932-2021), przebywająca w placówce jako Irena Dąbrowska, po latach opisała swoje doznania. Czuła się w placówce bezpiecznie, a atmosfera w niej panująca oddalała okrucieństwa wojny. Jej rodzice zginęli w marcu 1943 r. Tak wspomina swój pobyt w Turkowicach:

„My, uratowani, w większej części byliśmy dziećmi wyprowadzonymi z warszawskiego getta. W Turkowicach skończył się głód typowy dla dzielnicy zamkniętej, choć w zakładzie nie przelewało się. (…) Kiedy ja byłam „w domu ocalenia”, jak nazywano Turkowice, zginęła prawie cała rodzina mego ojca. Nie potrafię sobie przypomnieć, co robiłam akurat 21 marca 1943 r. Czy siedziałam w szkolnej ławie, czy biegałam z koleżankami po lesie; nawet siostra zakonna Irena nie jest w stanie powiedzieć, jaki to był dzień w Turkowicach. A może, gdy padały strzały na szydłowskim cmentarzu, śpiewałam wraz z dziećmi w kościele? (…) Prawie nie bałam się Niemców obecnych na terenie Zakładu.”

Jednocześnie w tej części Lubelszczyzny zaostrzał się konflikt pomiędzy Ukraińcami a Polakami. Dochodziło do coraz częstszych mordów na Polakach, choć szczęśliwie omijano zakład w Turkowicach. Niestety do czasu. W maju 1944 r. Ukraińcy z UPA zamordowali s. Longinę (Wandę Trudzińską) oraz 7 chłopców (jeden z nich był ukrywanym Żydem), którzy jej towarzyszyli. Ich groby odnaleziono dopiero w 1975 r.

Wszyscy pozostali ukrywający się Żydzi przeżyli okupację niemiecką i po wojnie stopniowo opuścili Zakład w Turkowicach. W 1950 r. komuniści przejęli Zakład a siostry musiały go na zawsze opuścić.

W dowód uznania za narażanie swojego życia i ratowanie Żydów, Instytut Jad Waszem przyznał w 1989 r. siostrom: Stanisławie Polechajłło, Róży Galus oraz Antoninie Manaszczuk i Józefie Romansewicz medale „Sprawiedliwych wśród Narodów Świata”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski