Spowiedniczki, tapiry, władczynie chaosu. To my, baby z dziekanatu
Matkują, wysłuchują zwierzeń, pocieszają, ale potrafią też tupnąć nogą i przekląć. Zwłaszcza gdy student nie chce się wziąć za siebie. Poznajcie ciche władczynie lubelskich uczelni.
- Zajęta jestem, wyjdzie i przyjdzie kiedy indziej!
- Ale kiedy?
- Później, przecież mówię!
Albo: - Ja tylko chciałam złożyć podanie.
- Za późno. Mnie już tu nie ma, ja w autobusie już siedzę.
Tak podobno wyglądają rozmowy z typowymi paniami z dziekanatu. Do tego dochodzą powielane w żartach studenckie prawdy: „Dziekanat nie samochód, nie musi być szybki”, „Mogłabym być panią z dziekanatu, też nic nie wiem”.
Te i dziesiątki innych żartów tworzą obraz stereotypowego pracownika administracyjnego polskiej uczelni: czyli marudnej jędzy, którą bardziej od pracy obchodzi pasjans, kawa i ploteczki. - Te dobre czasy już dawno minęły - śmieją się współczesne pracowniczki dziekanatów.
Z dalszej części tekstu dowiesz się m.in.:
- kim jest Irena Mateńko i dlaczego studenci Wydziału Nauk Humanistycznych KUL tak ją uwielbiają
- z jakimi pytaniami i żądaniami do dziekanatów przychodzą rodzice, babcie i prawnicy reprezentujący studentów
- z jakimi nietypowymi wyrazami sympatii spotykają się na co dzień panie z dziekanatów
Zachęcamy do lektury!
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień