Kiedyś wierzyłem w św. Mikołaja tak mocno jak w niepokalane poczęcie. Czekałem z przyklejonym nosem do zamarzniętej szyby. Pisałem listy wyliczając ile chce dostać baterii paluszków, a ile kolorowej plasteliny, którą z umiłowaniem wcierałem w dywan. Bańka prysła przez ciekawość, która zawsze ciągnęła mnie do piekła. Mam w nim zapewne już rozgrzany kocioł, bo nie dość, że któregoś pięknego dnia dowiedziałem się jak się płodzi dzieci (odpukać tylko w teorii), to i nakryłem rodziców podkładających prezenty pod choinką. Rozczarowanie było wielkie. Na szczęście tylko w związku z wiarą w św. Mikołaja.
Mężczyzna przeżywa w swoim życiu trzy przełomowe odkrycia. Pierwsze to fakt, że kobiety nie mają siurdaków ergo sikają na siedząco. Drugie to, że św. Mikołaj nie istnieje. O ile pierwsze niesie ze sobą pewne korzyści, to drugie jest smutne. Rewolucja. Kłamstwo istnieje. Do tego kłamstwo na szeroką skalę. Ba! Kłamstwo dla naszego dobra. Trzecie znowu dotyczy kobiet. Jednak jesteśmy wtedy już kilka lat starsi. Domyślamy się, że wszystkie istoty skoro jedzą to i robią kupę. Kobiety także.
Ale wracając do świętego. Przeszedł on istną ewolucję. Z komunistycznego, szarego TW Dziadka Mroza, św. Mikołaj przepoczwarzył się w kapitalistycznego, czekoladowego pana w błyszczącym dresie ze świstkowego sreberka.
Św. Mikołaj nie zginie. Za dobrze się sprzedaje. Zresztą nie on jeden. Gdyby mikołajki odbywały się w lecie pewnie już dawno trafiłby na plażowe ręczniki tak samo jak papież Polak, Jezus Chrystus i Lech Kaczyński.