Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szabla dziadka Bazylego

Ewa Czerwińska
Wiktor Lemieszewski, rocznik 1979. Polak rodem z Pińska
Wiktor Lemieszewski, rocznik 1979. Polak rodem z Pińska Małgorzata Genca
O Jakubie, żołnierzu Armii Czerwonej, wszach na Syberii, pamiątkach zakopanych w polu, opłatku barwionym burakiem, pionierach i trudzie życia z Wiktorem Lemieszewskim rozmawia Ewa Czerwińska.

Tęskni Pan za Białorusią, Pińskiem i rodziną?
Za Białorusią nie tęsknię. Natomiast myślę o niej, bo tam mieszkają moi rodzice i brat. I za nimi rzeczywiście tęsknię. Mój ojciec urodził się w 1942 roku, w Lemieszewiczach. Kiedy miał dwa lata, zginął jego ojciec, Jakub, żołnierz Armii Czerwonej. Dziadek był sanitariuszem. Stacjonował w Czarnym Potoku na północ od Warszawy. W Warszawie trwało powstanie, a dziadek pojechał zbierać rannych. Wtedy zaczęły walić bomby i odłamek zabił go na miejscu. Babcia Luba dostała zawiadomienie, że przepadł bez wieści, ale tuż po wojnie zjawił się u niej kolega dziadka, który był świadkiem zdarzenia i opowiedział prawdziwą wersję. Będąc już w Polsce próbowałem odnaleźć jego grób, szukałem informacji w archiwach, ale prawdopodobnie wszystkie dokumenty zostały zabrane do Rosji.

Babcia opowiadała dzieciom i wnukom o tym wydarzeniu?
Tak. Babcia miała siedmioro dzieci, z których przeżyło tylko troje. Najstarsi zmarli podczas głodu w 1933-35 roku. Przeżył mój ojciec, jego starszy brat Jakub i Piotr, oficer marynarki, który został zamordowany w latach 80. w Rosji. Dlaczego go zabili - nie wiadomo. Do dziś to tajemnica. Kontakt z jego rodziną się urwał. Kiedy do Pińska i na Białoruś przyszła władza radziecka, część mojej rodziny wywieźli na Syberię. Moja ciotka Stefania i jej rodzice cudem ocaleli z transportu. Pociąg jadący na Syberię został zbombardowany przez Anglików. Ona wydostała się jakoś i przedostała do Anglii. Dziś mieszka z rodziną w Stanach. Wywózka Polaków z tamtych terenów trwała do lat 50. Moi dziadkowie to stara szlachta pińska. Pradziadek był wójtem i miał pod sobą czterdzieści wsi. Kiedy władza się zmieniła, stracił wszystko. Mój ojciec Jan nie pamięta swojego ojca. Ma metrykę wydaną już przez władzę sowiecką, ale na formularzu w języku polskim. Ten dokument decydował o jego dalszym życiu. Może też i o tym, że jako czternastolatek dostał nakaz pracy w Kazachstanie...

Dzieci wywozili?
Idea była taka, że dostawało się przydział do pracy tam, gdzie partia wskazała. Żeby socjalizm budować. To nie były pewnie dobre wspomnienia, bo ojciec nie opowiadał o tych latach. Coś tam budował, ale też uczył się - skończył technikum, a potem poszedł do wojska. Po nim próbował się dostać na studia, ale nie przeszedł konkursu. Kiedy byliśmy mali, mówił, że zabrakło mu jakiegoś punktu. Kiedy dorośliśmy, dodał, że dlatego, bo był Polakiem. Wrócił do Pińska, przez 30 lat przepracował w przedsiębiorstwie melioracyjnym. Ma dwa fachy. Nie należał do partii, więc nigdy nie zajął kierowniczego stanowiska.

A historia mamy?
Urodziła się w miejscowości Łozicze. Jej rodzice to Bazyli i Nina. Dziadek poszedł do Wojska Polskiego w 1939 roku. Przeszedł cały szlak bojowy. Kiedy wrócił do domu z orderami, capnęło go NKWD. Przez pięć lat karmił na Syberii wszy. Po powrocie tylko tyle powiedział. I to wie pani, w nocy, przy świecach i drzwiach zamkniętych. Żeby nikt nie słyszał. Wracał z innymi z Syberii przez Katyń. Jeszcze w polskim mundurze. Grupa zesłańców zatrzymała się w sąsiedniej wsi. Jakoś tamtejsi ludzie mieli zaufanie do nich, bo zaprowadzili ich na miejsce kaźni. Powiedzieli: "Tu waszych rozstrzelali". Dziadek przyznał się do tego dopiero w 1991 roku. A kiedy wrócił do domu, spakował wszystkie rzeczy, które świadczyły o jego polskim pochodzeniu: dokumenty - metryki, kwity na ziemię, herb rodzinny, szablę, która przechodziła z pokolenia na pokolenie od dziada pradziada i wiele innych pamiątek. Spakował i zakopał w polu. Ludzie we wsi wiedzieli, ale nigdy otwarcie się o tym nie mówiło.

Strach zakopał te polskie pamiątki. Nie próbowaliście ich odzyskać?
Dziadek już nie pamiętał, w którym miejscu ukrył to swoje archiwum. Umarł w 1992 roku. Lemieszewicze i Łozicze to już całkiem inne wsie. Przed wojną mieszkało w nich i trzysta ludzi, dziś nie ma dziesięciu. Została młodzież po osiemdziesiątce. Do tej pory jednak istnieje podział między chłopów a szlachtę. Na cmentarzu też - dzieli ich szeroka, zarośnięta droga. Do tej pory na wsi każdy wie, kim jest, choć od dawna nie ma szlacheckich majątków. A moja babcia, mama ojca, do końca życia przestrzegała przed mezaliansami.
I nie było?
Nie. Rodzina trzyma się do tej pory. Nigdy nie mieszaliśmy się z Białorusinami. Tak jak chciała babcia...

Polacy na Ukrainie mieli swoją Golgotę: Wołyń. A na Białorusi?
Na Ukrainie jeszcze w latach 50. walczyła Ukraińska Powstańcza Armia. Natomiast na Białorusi nie było takich krwawych rozliczeń, bo niemal wszystkich Polaków zdążyli wywieźć na Syberię jeszcze w czasie wojny. Kto został, ten chował swoją polskość w domu. Po wojnie system nie przewidywał obecności Polaków we władzach czy na kierowniczych stanowiskach - kierowników przywieźli z Rosji. Białoruś była najbardziej zmilitaryzowaną republiką w Związku Radzieckim. W samym Pińsku stacjonowały trzy jednostki wojskowe. Statystyki mówią, że na czterdziestu cywilów przypadał jeden wojskowy. A jeśli chodzi o przelicznik broni na osobę, to na Białorusi ten wskaźnik przewyższał podobny kilku państw europejskich razem wziętych. Nie było możliwości, żeby ludzie tak otwarcie demonstrowali swoją przynależność narodową. Mama chciała być nauczycielką, ale nie dostała się do szkoły w Brześciu. Musiała pracować w fabryce.

Kiedy po raz pierwszy poczuł się Pan Polakiem?
Moi dziadkowie ze strony matki i ojca byli Polakami i czuli się nimi. W domu rozmawiali tylko po polsku. Podobnie moi rodzice. Żyliśmy w rytmie polskich świąt, choć kościoły były pozamykane albo zburzone. W katedrze w Pińsku zrobili hotel, mimo że przynajmniej pięćdziesiąt procent mieszkańców miasta to katolicy. Po upadku ZSRR świątynia została odzyskana.

Do szkoły poszedłem, kiedy był jeszcze Związek Radziecki, na ścianach wisiały portrety Lenina i Dzierżyńskiego. W podręczniku do historii Polacy byli przedstawieni jako wrogowie, naród panów, który tępił Białorusinów. W domu mi opowiadano, że Polska to moja ojczyzna, a w szkole, że wróg. Miałem dziesięć lat i do końca tego wszystkiego nie rozumiałem. Przez pewien czas mieszkałem u dziadków w Łoziczach. Dziadek Bazyli wiele mi opowiadał, ale dopiero po latach dotarł do mnie sens tych opowieści. Chodziłem do dziesięciolatki. Tam była organizacja pionierska. Żeby dostać czerwony krawacik, trzeba było dobrze się uczyć. Ale nie tylko. Myśmy z bratem dostali go w końcu. Jednak na liście uczniów, która wisiała w klasie, przy naszych nazwiskach nie napisali, że też jesteśmy pionierami. Tak jakby się wstydzili, że dali ten przywilej nie swoim.

Zmieniła się Białoruś, kiedy rozpadło się imperium?
Białoruś otworzyła się. Pojawiły się towary. Ludzie mogli wyjeżdżać do Polski. Zaczęły powstawać nowe firmy komercyjne, banki. Wśród republik Białoruś miała najwyższy poziom życia. Niestety, władza po 1991 roku nie potrafiła wykorzystać tych sprzyjających warunków.

Dlaczego?
Białorusini to ludzie, którzy żyją wedle zasady: byle wojny nie było, a będzie dobrze. Nigdy nie mieli swojego państwa, zawsze ktoś nad nimi panował - Polska, czy Armia Czerwona.

Opozycja jest słaba.
Dlatego Białoruś to kraj, w którym prawdopodobnie nigdy nie będzie demokracji. Nie chodzi o to, że Białorusini nie mają świadomości narodowej. Mają. Ale nie potrafią jej wykorzystać. Oczywiście, przez 70 lat komunizm prał im mózgi. Ale przez ten czas prał także tamtejszym Polakom. A Polacy potrafili zachować tradycję: język, wiarę, kulturę. Natomiast na Białorusi językiem urzędowym jest rosyjski.

Zmieni się sytuacja Polaków na Białorusi?
Prezydent Łukaszenko na konferencji prasowej po spotkaniu z ministrem Sikorskim użył sformułowania: "moi Polacy". To prawda. Tamtejsi Polacy są obywatelami Białorusi, więc muszą się podporządkować, to oczywiste, tamtejszemu prawu. W tym systemie, jaki istnieje, mniejszość narodowa polska, mająca swój język, tradycje, święta i nie utożsamiająca się z Białorusią - to musi denerwować władzę. Mówi się, że wybory na Białorusi były sfałszowane, ale nikt tego nie udowodnił. Mówi się, że łamane są prawa człowieka, ale nikt nic nie robi. Ani Polska, ani Unia.
A co powinna zrobić Unia?
Myślę, że Unia jest w stanie wpłynąć na Białoruś, ale nie chce, bo to nie leży w jej interesie. Unii nie zależy na jakichkolwiek stosunkach z Łukaszenką. Pamięta pani czarną listę urzędników państwowych białoruskich, którzy nie mogą przekraczać granic z UE? A dlaczego prezydent Białorusi był w Szwajcarii? On mógł przejechać granicę? A urzędnicy? Oni nie muszą jeździć do unijnej Europy, bo nie mają tam interesów. Natomiast embargo gospodarcze jest bez sensu. Uderza w zwykłego człowieka. Myślę, że Unia powinna przemówić jednym głosem. A nie przemawia, choćby dlatego, że Białoruś jest uzależniona od Rosji, a z Rosją UE chce mieć poprawne relacje. Kraje członkowskie mają z nią bardzo dobre stosunki handlowe. Przecież nie popsują sobie same tej sytuacji.

Zwykły Białorusin chce zmian?
Gdyby pani zapytała ludzi, czy chcą wejść do Unii, zdecydowana większość powie - nie. Ze strachu, że straci stabilizację. Dlatego długo jeszcze nic się nie zmieni.

Dlatego Pan postanowił wyemigrować.
To rodzice podpowiedzieli mi, że powinienem urządzić się poza Białorusią. Na miejscu nie widzieli szans. Po czwartym roku handlu zagranicznego na uniwersytecie w Mińsku postanowiłem skorzystać z formy programu studenckiego work&travel. Pożyczyłem około półtora tysiąca dolarów amerykańskich. Fortunę! Piętnaście pensji! Wiedziałem, że w ogóle nie wrócę. Pamiętam, jak na lotnisko odwoził mnie Olek, mój brat. A potem wylądowałem w Nowym Jorku.

Pierwsze wrażenie?
Dla kogoś z tamtej strony Bugu to był kompletnie inny świat. Do dziś na Białorusi czy Ukrainie panuje przekonanie, że w Stanach pieniądze rosną na drzewach. A prawda jest taka, że trzeba się mocno napocić. Najpierw zdeptaliśmy z kolegą adidasy, chodząc przez trzy dni po Nowym Jorku, a potem tyraliśmy w hotelu - dwanaście, szesnaście godzin na dobę. Wtedy - a miałem dwadzieścia lat - to była szansa, żeby zarobić jakieś pieniądze. Pracowałem też w restauracji. Z wyjazdu wakacyjnego zrobiły się dwa lata. To była szkoła życia. Myślałem o nauce, nawet dostałem się do koledżu, ale rok studiów kosztuje dwadzieścia tysięcy dolarów. To było niemożliwe. Więc wróciłem do Europy. Przyjechałem do Lublina, na KUL. Tu skończyłem ekonomię, dziś robię studia doktoranckie. Lublin to dla mnie złoty środek. Na Białoruś wrócić nie chcę i nie mogę. W Stanach, choć to piękny kraj, trzeba cały czas pracować i człowiek się nie rozwija. Przez dwa lata nie przeczytałem tam żadnej gazety ani książki, bo nie było czasu.

Dziś co Pan robi?
Mam własną firmę, Wschodnio-Europejską Kompanię Handlową, sp. z o.o. Handlujemy z Rosją, Białorusią, Ukrainą - surowcami. W firmie mamy Polaków pochodzących z Ukrainy, bo kto jak nie oni najlepiej znają się na mentalności tamtego biznesu. A ona jest zupełnie inna niż zachodnia. Podam przykład. Dwóch biznesmenów rozmawia ze sobą, jeden chce sprzedać, drugi kupić. Ja mówię: kupię wszystko, tylko zejdź pan z ceny. To normalna rzecz. On mówi: OK. A na Ukrainie na propozycję kupna usłyszę: kto więcej zapłaci, temu sprzedam. A przecież może się nie doczekać. To taka mentalność żebraka. Ciężko ustalić jakiś konkret, codziennie zmieniają się warunki cenowe. Więc, aby się dogadać, trzeba wiedzieć, jak ci ludzie myślą.

Trochę przez sentyment do Pińska Pan to robi?
Nie mam żadnych emocji wobec Białorusi. To kraj, który zniszczył życie moim dziadkom i rodzicom. Nie ma sentymentu, ani nostalgii. Ale z drugiej strony zależy mi, żeby zmieniło się życie tamtejszych ludzi. Poprzez relacje handlowe z nami, przyjazdy do Polski, zmieniają jednak swoje myślenie. Dowiadują się, że nie muszą całe życie klepać biedy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski