Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szczęście w Górach Przeklętych - kulisy albańskiej wyprawy dwóch Polaków

Jacek Gallant
Alpy Albańskie - śnieg leży tu nawet w maju
Alpy Albańskie - śnieg leży tu nawet w maju
- Wiesz z tym strachem to jest tak, że naprawdę go nie było. I to nie dlatego, że jestem takim bohaterem, ale po prostu jakoś nie było na to czasu. W sytuacjach chyba takiego prawdziwego zagrożenia czy wyczerpania nie ma na to czasu. Cały czas myślisz i analizujesz, co zrobić, co można było lepiej zrobić i jesteś na tym tak skoncentrowany, że nie masz czasu myśleć, że się boisz - opowiada jeden z uczestników wyprawy w Alpy Albańskie zwanych Górami Przeklętymi. Podczas wspinaczki spadł 20 metrów w dół. Ledwo uszedł z życiem.

- Wiem, że to głupio zabrzmi, ale gdy jest naprawdę ciężko, to strach przestaje grać jakąkolwiek rolę. Moja rana głowy, zdarta do kości skóra w prostokącie 6 na 8 cm i krwawienie było niepokojące. Od momentu upadku z około dwudziestu metrów ze skalnej ściany byłem przytomny cały czas. Ale nie wiedziałem, czy mój stan się nie pogorszy. Mój przyjaciel W., z którym wybraliśmy się w Alpy Albańskie, troszczył się o mnie i opiekował. W pierwszej chwili, gdy zobaczył moją ranę myślał, że mam pękniętą czaszkę i z rany widać mój mózg. Opatrzył tę ranę jak tylko mógł najlepiej. Potem dopiero wyjaśniło się, że podczas upadku została zdarta skóra do kości, jakby skalp - opowiada przebieg nieszczęśliwego wypadku najbardziej poszkodowany uczestnik tej wyprawy - K.

- Noc minęła nerwowo. Mieliśmy śpiwory. Tak też spędziliśmy tę najdłuższą noc w moim życiu. Usypiałem i budziłem się co chwila. W. palił ognisko, też drzemał i budził się jakby z letargu. Nie mówił do mnie nic. Oszczędzał moje siły. Patrzył na mnie niespokojnie, badając mnie spojrzeniem, czy jeszcze żyję, czy oddycham. Znamy się od wielu lat i zdobywaliśmy razem różne szczyty, ale tak dramatycznie nie było jeszcze nigdy. To była najstraszniejsza noc w moim życiu. W życiu W. chyba też. Najtrudniej było sobie poradzić z własnymi myślami. Co dalej? Co z żoną, dziećmi, rodziną? Czy przeżyję? A jeśli tak to....? Pytań było cale mnóstwo? O różnym stopniu trudności. Większość pozostawała bez odpowiedzi. Krwawienie powoli ustawało, ale ta rana głowy..... Nie dawała mi spokoju. Nic nie mogłem zrobić. W. też. Byliśmy zdani na pomoc innych - opowiada.

I dodaje: - Po tej nocy, rano przyleciał helikopter KFOR. Amerykański żołnierz, który zjechał po linie do nas z Black Hawka był naszym wybawcą. Gdybym mógł, wycałowałbym go z radości. Potem było już tylko lepiej.

Dwóch przyjaciół K. i M. wybrało się razem na górską wędrówkę w Alpy Albańskie zwane też Górami Przeklętymi. Planowali dwu - trzydniową wyprawę, więc wzięli ze sobą śpiwory, maty i normalne odpowiednie ubrania do tego rodzaju wyprawy w góry. Nie była to ich pierwsza taka wycieczka. Razem włóczyli się już po górach Atlasu, Kashmiru, Zakarpacia i Kaukazu.

Wyruszyli w miniony czwartek. Chcieli wejść na jeden ze szczytów Gór Północnoalbańskich. Na 2100 m.n.p.m. Przyjechali do małej wioski, na granicy Albanii z Kosowem. Stąd wyruszyli w góry.

Pierwszy dzień wędrówki zakończyli na poziomie około 1400 m.n.p.m. Znaleźli miejsce na nocleg, zjedli kolację i podziwiając zachód wrześniowego słońca w pięknych górach, snuli plany na następne dni. Zdobycie szczytu nie zapowiadało żadnych trudności, choć budziło respekt, bowiem nie na darmo pasmo Gór Dynarskich nazywane jest Przeklętymi. Wapienie poprzecinane granitowymi wypustkami, pozostałościami po zastygłej lawie, nie należą do łatwych do wspinaczki górskiej. Wymagają te skały umiejętności, doświadczenia i sprzętu. Wiedzieli o tych uwarunkowaniach, rozmawiali o tym i byli na to przygotowani.

W piątek rano, pogoda była wyborna. Świeciło słońce i zapowiadał się dobry dzień do górskiej wędrówki. Zwinęli obóz zaraz po śniadaniu i wyruszyli. Pierwsze kilkaset metrów pokonali sprawnie, bez kłopotów. Zjedli szybki posiłek i kontynuowali marsz. Wspinali się i nagle... K. spadł. 20 metrów w dół. W. zszedł niżej do leżącego K. To, co ujrzał przeraziło go. Głowa K. wyglądała jakby mózg był na wierzchu. Wyglądało to bardzo poważnie i niebezpiecznie zarazem. Krwawienie było umiarkowane. W. udzielił koledze pomocy. Zrobił K. opatrunek najlepiej jak tylko umiał i poszedł wyżej, aby wysłać wiadomość o wypadku i wezwać pomoc. Było około godziny 16, w piątek.

W Alpach Albańskich - podobnie jak w innych górach - nie ma miejscami zasięgu sieci telefonicznej. Tak było i w tym przypadku. Aby zadzwonić lub wysłać sms-a trzeba było wejść wyżej, by uzyskać zasięg. Wiadomości wysłał W. do żon w Polsce, aby te zorganizowały pomoc dla K. i W.

Pomoc rzeczywiście uruchomiono, bo po kilku godzinach nad ich głowami przeleciał albański śmigłowiec ratunkowy. Jednak ich nie zauważył choć mężczyźni machali rękami. W. wspiął się po raz kolejny i wysłał wiadomość, że " helikopter nad nimi przeleciał". Było około godziny 18.30. Po tym sms-ie, bateria rozładowała się.
W tym czasie w polskich kręgach w misji Eulex w Kosowie - bowiem K. Jest członkiem tej misji - rozeszła się wiadomość o tym wypadku. "K. ma uszkodzoną czaszkę i jest poważnie ranny". Pierwsza wersja mówiła, iż obaj rozbitkowie są uratowani i przetransportowano ich śmigłowcem do szpitala w Tiranie. Jednak ta wersja okazała się fałszywa.

W sztabie misji Eulex powołano grupę kryzysową, która nawiązała współpracę z polską ambasadą w Albanii. Polska placówka dyplomatyczna uruchomiła pomoc. Albańscy policjanci wyruszyli również na poszukiwania Polaków. Zapadała noc. Uzyskano zgodę od rządu w Tiranie na wlot helikopterów KFOR (międzynarodowych sił pokojowych NATO w Kosowie) na terytorium Albanii. Kilka Black Hawków z noktowizorami poleciało w Alpy Albańskie. Była 23.30. Śmigłowce powróciły do Kosowa nie znalazłszy Polaków.

Z posiadanych wówczas informacji wynikało, iż stan K. jest ciężki i zapadała zimna noc. Napięcie w misji rosło.

Utworzono grupę ratunkową złożoną z polskich policjantów stacjonujących w Mitrovicy, która pojechała na granicę z Albanią, niedaleko miejsca wypadku. Tam oczekiwali świtu, aby rozpocząć poszukiwania.

Polak, członek misji Eulex, G.L. zorganizował na własną rękę grupę poszukiwawczą złożoną z siedmiu kosowskich członków klubu wysokogórskiego. Prywatnymi samochodami pojechała do Gjakovej / Đakovica (w pobliżu miejsca wypadku), aby rano wyruszyć również na poszukiwania.

Trwały przygotowania do porannej akcji poszukiwawczej. Była godzina 00.30 w sobotę. Nikt nie wiedział wówczas, co naprawdę przydarzyło się K. i W. Nie było z nimi łączności. Baterie w ich telefonach komórkowych rozładowały się.

Na podstawie analizy sms-ów dostarczonych do KFOR - wysłanych przez nich wcześniej - ustalono prawdopodobne miejsce przebywania Polaków w górach. W sobotę rano amerykański Black Hawk odnalazł Polaków. Pierwotnie zamierzano odtransportować obydwu nieszczęśników do szpitala w Skopje w Macedonii. Jednak po badaniu przez lekarza na pokładzie śmigłowca zdecydowano, że zostaną przetransportowani do amerykańskiej bazy wojskowej Bondsteel w Kosowie. Tam udzielono im pomocy medycznej. Tomografia komputerowa potwierdziła brak - na szczęście - poważniejszych urazów.

Obydwu hospitalizowanych Polaków odwiedził dowódca wojsk KFOR w Kosowie, włoski generał Francesco Paolo Figliuolo, który docenił zaangażowanie sił Eulex i KFOR podczas tej akcji.

W poniedziałek spotkałem się z K., który dziękował wszystkim za pomoc, a jednocześnie przestrzegł wszystkich przyszłych amatorów wspinaczki po Alpach Albańskich, aby nie lekceważyli tych gór. Tym razem wszystko zakończyło się szczęśliwie.

Inicjały uczestników wyprawy zostały zmienione

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski