Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szef szpitala w Łęcznej i lekarz o swoim zakażeniu koronawirusem: To podstępny i trudny przeciwnik

Gabriela Bogaczyk
Gabriela Bogaczyk
Krzysztof Bojarski to lekarz, dyrektor szpitala w Łęcznej i radny Sejmiku Województwa Lubelskiego
Krzysztof Bojarski to lekarz, dyrektor szpitala w Łęcznej i radny Sejmiku Województwa Lubelskiego Fot. Małgorzata Genca/archiwum
- Jeśli pojawią się jakieś objawy, to nie możemy ich lekceważyć czy ukrywać albo co gorsza, liczyć na to, że może się uda i przemkniemy przez to bez wiedzy sanepidu i lekarzy - mówi Krzysztof Bojarski, dyrektor szpitala w Łęcznej, który we wrześniu przeszedł zakażenie koronawirusem.

Jest pan lekarzem, dyrektorem, radnym wojewódzkim. Jak z tej perspektywy postrzega pan doświadczenie koronawirusa na własnej skórze?
Przede wszystkim uświadomiło mi to, jak podstępny i trudny jest przeciwnik, z którym przychodzi nam dzisiaj walczyć. Przebieg mojej choroby był dość łagodny. Ograniczał się do temperatury, złego samopoczucia, utraty węchu i smaku. Nie potrafię nawet powiedzieć, gdzie i kiedy doszło do zakażenia, a tym bardziej od kogo się zakaziłem. Po prostu wieczorem w piątek dostałem wysokiej gorączki. Nie wiedziałem, czy to koronawirus czy jakaś inna infekcja. Jednak ze względu na to, że pracuję w szpitalu, to następnego dnia z samego rana udałem się na test, żeby wykluczyć ewentualne zakażenie i móc bezpiecznie pójść do pracy w poniedziałek, aby nie rozsiewać ewentualnego wirusa dalej. Zrobiłem to z przezorności i czujności, aby nie narażać innych. Wiem, jakie to ważne, bo kilka dni wcześniej, nie podejrzewając u siebie koronawirusa, spotykałem się przecież z ludźmi i nieświadomie ich zakaziłem. Na szczęście podobnie do mnie przeszli chorobę. To pokazuje, jak istotne jest to, żebyśmy wszyscy starali się przestrzegać powszechnie znanych zasad.

Jeśli pojawią się jakieś objawy, to nie możemy ich lekceważyć czy ukrywać albo co gorsza, liczyć na to, że może się uda i przemkniemy przez to bez wiedzy sanepidu i lekarzy.

W jednym momencie zmienił pan perspektywę, z dyrektora stał się pacjentem. Jak pan ocenia system w czasie epidemii z drugiej strony?
We wrześniu, kiedy przechodziłem zakażenie, nie było jeszcze tak dużo zachorowań. W tamtym okresie dość sprawnie i szybko wszystko funkcjonowało. Po otrzymaniu wyniku dodatniego, sanepid skierował mnie na badanie do lekarza chorób zakaźnych. Dwa dni spędziłem w szpitalu na obserwacji.

Dzisiaj sytuacja jest inna, bo pacjentów jest kilkakrotnie więcej, tym samym rezerwy systemu coraz szybciej się wyczerpują. Momentami wydolność naszego systemu nie daje rady.

To doświadczenie cenne jest też chyba z perspektywy dyrektora?
Przydało mi się to w rozmowie z moim personelem, bo opowiedziałem im, jak pracuje personel kliniki zakaźnej SPSK1 w Lublinie w kontakcie z osobami pozytywnymi. Chciałem pokazać, że jeżeli będziemy się stosowali do określonych zasad, to ryzyko zakażenia się od pozytywnego pacjenta jest minimalne. Uzmysłowiłem sobie też, czego może oczekiwać zakażony pacjent w takim trudnym momencie. Jest to szczególnie ważne, bo człowiek jest wtedy w dużym stanie niepewności. Ważne, żeby personel jasno komunikował pacjentowi jego stan i znalazł więcej czasu dla chorego, żeby te lęki w nim wygasić i uspokoić. Wtedy komfort i poczucie bezpieczeństwa jest zdecydowanie większe.

Wrócił pan do pracy i pojawiło się ognisko koronawirusa w zakładzie opiekuńczo-leczniczym w Puchaczowie.
Od początku pandemii położyliśmy nacisk właśnie na pacjentów ZOL, bo są w podeszłym wieku i schorowani, wiedzieliśmy, że jest to grupa najbardziej narażona na zakażenie. Mimo wielu środków ostrożności, okazało się, że niestety koronawirus dostał się do ośrodka. Najprawdopodobniej od jednego z pacjentów, który jednocześnie był pacjentem stacji dializ. Nie mamy pewności w którym momencie doszło do zakażenia, ale przypuszczamy, że właśnie tą drogą z zewnątrz. Po stwierdzeniu u tego pacjenta zakażenia, zrobiliśmy testy wszystkim podopiecznym oraz pracownikom. Dostaliśmy 17 pozytywnych wyników wśród pacjentów oraz 9 wśród pracowników. W obliczu tak trudnej sytuacji, podjąłem decyzję o przekształceniu oddziału urazowo-ortopedycznego w Łęcznej w oddział zakaźny zgodnie z zasadami epidemicznymi. Wszyscy pacjenci zostali tam przetransportowani ze względu na lepsze warunki sprzętowe, dostęp do diagnostyki i zaplecze oddziału intensywnej terapii.

Jak teraz funkcjonuje oddział zakaźny?
Mamy 33 łózka. Nadal przebywa z nim część pacjentów ZOL, czekamy na kolejne kontrolne wymazy i powrót personelu do pracy, aby wszyscy mogli być już w ośrodku. Jednocześnie na oddział przyjmujemy już zakażonych pacjentów spoza ZOL. Są to osoby z izby przyjęć, SOR albo innych szpitali w województwie. W piątek przyjęliśmy 4 nowych pacjentów z zewnątrz.

Oprócz tego, że macie oddział zakaźny, to pełnicie również funkcje szpitala III stopnia czyli dla pacjentów zakażonych, ale dodatkowo z oparzeniami lub odmrożeniami.
To wynika z tego, że jesteśmy jedynym specjalistycznym oddziałem leczenia oparzeń we wschodniej Polsce. Mamy opracowane standardy postępowania w takich przypadkach. Wydzielone są strefy, tak aby pacjenci niezakażeni nie mieli styczności z pacjentami plusowymi. Dlatego wszystkie osoby mogą czuć się u nas bezpiecznie. Muszę jednak powiedzieć, że do tej pory nie mieliśmy np. oparzonego pacjenta z koronawirusem. W skali Europy to było dotychczas kilka przypadków. Mamy nadzieję, że ich nie będzie, ale w razie czego, jesteśmy w gotowości.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski