Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tadeusza Mysłowskiego skarby z tapczana

Ewa Czerwińska
Tadeusz Mysłowski,  konstruktywista,  jeden z najwybitniejszych artystów polskich w USA
Tadeusz Mysłowski, konstruktywista, jeden z najwybitniejszych artystów polskich w USA J.J. Bojarski
Pierwsze twórcze próby. Kreski z targu przed stacją kolejową, z ulic miasta. Przechowały się w starym tapczanie artysty, stamtąd trafiły na "chłopięcą" wystawę w filii MBP na Czechowie. Z Tadeuszem Mysłowskim, artystą, konstruktywistą z Nowego Jorku o chłopięctwie, łące w Piotrkowie i podwórku przy Kunickiego, debiutach i inspiracjach oraz tapczanie rozmawia Ewa Czerwińska

Pan, piotrkowianin z urodzenia, lublinianin sercem, obywatel Nowego Jorku, powraca. Do Lublina przywiózł Pan dwie wystawy - jedną, prace z czasów chłopięcych zobaczyliśmy w bibliotece na Czechowie, drugą, na Zamku właśnie teraz (środa) Pan przygotowuje. To jakieś ważne podsumowanie?
Ta wystawa nie ma nazwy, ale towarzyszy jej określenie Powroty. No bo ja wracam. Do dzieciństwa, młodości, do miejsc, rekwizytów, ludzi. O, tu w kącie, pokazałem kilka cennych pamiątek z moich lat chłopięcych- ten termin chłopięctwo pożyczył mi mój profesor Szymon Bojko. Ponieważ moi rodzice nigdy się nie przenosili po osiedleniu się przy ulicy Kunickiego, skąd przybyli z Piotrkowa w 1945 r., więc te pamiątki ocalały. W tapczanie znalazłem prace, które teraz można obejrzeć na wystawie w bibliotece na Czechowie. Pierwsze akwarele, rysunki - to moje mocowanie się z materią. Ten kąt jest ukłonem w stronę młodości. W kącie pani widzi moje Stare Miasto, obrazek, który zrobiłem 50 lat temu, w konwencji nie takiej, w jakiej się wtedy malowało. To fantazja biegnąca w stronę Joana Miro, coś pomiędzy Miro i van Goghiem.

A wszystko skąpane w kolorze, jak malunek dziecka, bajecznie nierealne. Było kolorowo, kiedy Pan biegał tu do szkoły?
Było inaczej. Tu była moja szkoła, w kamienicy nieopodal mieszkał profsor Baranowski, do którego przychodziłem na rozmowy i na oglądanie Rodina. Uczyłem się smaku, rozróżniania. Wokół był szaro, ale my byliśmy młodzi, z głowami w chmurach. Mieszkałem w kamienicy przy ulicy Kunickiego, w mansardzie, z podwórkiem, gdzie trzepało się dywany, wynosiło śmieci, gdzie się bawiliśmy. Ojciec nawet chciał, żebyśmy się przenieśli do Wrocławia, ale mama mówiła: Ja tu wszystko widzę z okna, i zobaczę, jak będzie jechała do nas fura z Piotrkowa z kartoflami i kapustą. Więc z przeprowadzki nic nie wyszło. Przez jakieś piętnaście lat mojego dzieciństwa chodziłem do kościoła pw. Św. Michała Archanioła. Do dziś lubię patrzeć na kościelną bryłę z wieżyczką, nie wiadomo skąd i po co, z tą piękną futurystyczną wieżą. I witrażem w nawie głównej na miarę Mehoffera. Do szkoły plastycznej chodziłem na piechotę przez Kunickiego, przechodziłem tam przez tunel. On miał swoją mistykę, człowiek wchodził jak do kanału.

W filmie Jerzego Jacka Bojarskiego opowiada Pan o nim jako granicy światów. Marzył Pan, żeby kiedyś wyjść, wyjechać o wiele dalej.
Że kiedyś osiądę w Nowym Jorku - wtedy nie myślałem.

Co Pan jeszcze znalazł w tapczanie?
O, tam miałem wszystkie skarby. Obrazy, rysunki. Strasznie dużo rysowałem. Szkicowałem scenki z targu pod stacja kolejową - chłopów z podlubelskich wsi, którzy przyjeżdżali z jajami, kurami, śmietaną. Interesujące typy, twarze. Są na wystawie w bibliotece. Znalazłem też kolaż z czasów działalności grupy twórczej "Zamek". Zrobiłem ją, myśląc: Ja też chcę być taki jak tamci artyści. Podziwiałem. Jest w tym kolażu kubek, pudełko zapałek, obrazek z aniołem. Ten skarb z kolei nie przechował się w tapczanie, ale w komórce. W strasznym stanie go stamtąd wyciągnąłem. Pomieściłem też w tym moim kącie wspomnień obraz mojej pani profesor z ASP w Krakowie Janiny Kraupe-Świderskiej, która wprowadziła mnie w kosmiczny wymiar przestrzeni. Dziś ma 90 lat. A obok jej obrazu powiesiliśmy obraz takiego artysty, który w moich czasach chodził po śmietnikach, wygrzebywał tekturę i na niej malował. Nazywał się Eugeniusz Waleszyński.

Lublin to szkoła. Debiut. Przystanek przed wyfrunięciem do Paryża i dalej. A gdyby nie Piotrków, to co?
O, w Piotrkowie uczyłem się rozumieć przestrzeń. Pasłem krowy na łące i patrzyłem na przyrodę. Oglądałem motyle, chrząszcze, trawę, kwiatki. Ogarniałem tę wielką przestrzeń. Uczyłem się piękna od natury.

Postawił Pan na wystawie na Zamku krzesłotrony dla swoich mentorów. Drewniane konstrukcje ku czci, a każdy z nich ma strukturę artysty.
Dla tych, którym wiele zawdzięczam, którzy mnie zainspirowali. Pierwszy - Piet Mondrian, którym byłem zafascynowany. Kiedy wybuchła wojna, przyjechał do Stanów, tam zaopiekował się nim Harry Holzman, mój przyjaciel. Mondrian już był sławny w Paryżu. On stworzył pierwszą abstrakcje. Od jego sztuki wszystko się zmieniło: ubiory, architektura, design. To guru konstruktywistów. Każda dziewczyna chciała mieć sukienkę w modernistycznych świeżych kolorach. Dla Mondriana postawiłem krzesłotron. Drugi dla Kazimierza Malewicza, pół-Polaka, pół-Ukraińca, artysty, który przed wojną miał wystawę w hotelu Polonia w Warszawie w roku 1927. Kiedykolwiek przyjeżdżam do Polski, do Warszawy, mieszkam w tym hotelu. On też zmienił epokę. Jego krzesłotron jako monument chcę postawić w Krakowie. I jest krzesłotron dla Rudolfa Starzewskiego, Katarzyny Kobro, Henryka Berlewi. Kiedy wyjechałem z Polski, to oni pomogli mi przetrwać swoją etyką. Każdy z nich migrował, szukał swojego miejsca, chciał się zrealizować, borykał się z życiem. Jak ja.

Ruch jest potrzebny twórczemu człowiekowi?
Potrzebny artyście. Człowiek musi być mobilny, bo wtedy ma konkurencje, widzi się wśród innych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski