Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tango, czyli romans na trzy minuty

Anita Czupryn
Tango
Tango fot. Bartek Syta
Muzyka nostalgiczna, niemodnie sentymentalna. Ale jest w niej coś, czego nie widać, a co na partnerów działa jak narkotyk. Ekspresyjne, zmysłowe ruchy tancerzy nasycone są tajemnicą namiętności. Oto tango - najbardziej porywający taniec świata

Wyciągnął dłoń, podałam mu swoją. Drugą ostrożnie położyłam mu na ramieniu. Spojrzał mi w oczy, lekko pochylił się do przodu. Zrobił pierwszy krok w moją stronę. Nerwowo cofnęłam nogę, potem następną. Niepewna, niezgrabna, nieufna.
- Zaufaj mi - mówi mój partner Michał. Wysoki, czarnooki, przystojny, wyprostowany i sprężysty jak struna Michał jest trenerem w Akademii Tańca Tomasza Potockiego. Przyszłam tu, aby zrozumieć tango. Wcześniej, po ponad godzinnej rozmowie z właścicielem i tancerką tanga Moniką Przyborowską nadal nic nie rozumiem. Gdzie tkwi tajemnica? O co chodzi z tym tangiem, którym tak fascynuje się świat, którego scena z filmu "Zapach kobiety" Martina Bresta jest marzeniem każdej panny młodej? Kiedy to niewidomy pułkownik (w tej roli Al Pacino), cyniczny, zgorzkniały gość, o którym wiemy, że ma już dosyć życia i chce z nim skończyć, prowadzi piękną kobietę w tańcu, który zapiera dech.

- Tango, które tańczy Al Pacino, jest takim tangiem pół na pół - niby argentyńskim, ale zrobionym pod publiczkę. Podobno ta scena filmowana była 7 godzin, a na ekranie widzimy tylko kilka minut. Ale ta scena wciąż wzbudza niesamowite emocje. Co druga para, która przychodzi uczyć się tanga do wesela, chce tańczyć jak Al Pacino w "Zapachu kobiety" - śmieje się Monika Przyborowska, dla której jednak "Tango" Carlosa Saury jest bardziej porywające. Zaznacza jednak, że na kursie tanga od razu pytają, w jakiej sukni panna młoda chce tańczyć ten taniec. W długiej? Nie ma mowy. Albo ją podpina, albo się przebiera. - Albo niech idzie do "towarzyskich" (kurs tańca towarzyskiego). Bo my odmawiamy uczenia. W długiej sukni nie da rady tańczyć tanga - mówi tancerka. Ona sama tańczy tango od 8 lat. Skończyła 30-tkę, gdy przyszła na kurs dla początkujących i została. Jest taneczną i życiową partnerką właściciela szkoły Tomasza Potockiego.

- Tango to było słowo, które wydawało mi się magiczne. Oznaczało coś, co trzeba spróbować. No i zaskoczyło. Z tej pierwszej 10-osobowej grupy zostałam tylko ja. Rzuciłam pracę - naukę angielskiego, organizację kursów językowych - i teraz sama uczę tanga - opowiada. Certyfikatów w tej dziedzinie nie ma. Najpierw pomagała Tomaszowi Potockiemu jako partnerka asystentka, przez parę lat, w końcu na dobre zaangażowała się w szkołę.

Osiem lat temu tango w Polsce, wbrew temu co mogłoby się wydawać (w końcu w ubiegłym roku hucznie obchodzono 100--lecie tanga w Polsce), wcale nie było popularne. Niewiele osób tańczyło, niewielu kojarzyło się z Argentyną. Częściej wymieniali Hiszpanię jako taniec, który przywędrował stamtąd. W rzeczywistości do Europy - najpierw do Francji - wprowadził tango Carlos Gardel. I teraz mamy dwa rodzaje tanga - argentyńskie i towarzyskie, które z początków argentyńskiego się wywodzi.
- Data 100-lecia tanga w Polsce była trochę wyciągnięta z kosmosu, by było co świętować, odnaleziono więc scenę, gdzie ktoś po raz pierwszy zatańczył w filmie. W rzeczywistości do Polski przyszło kilkanaście lat temu - mówi tancerka. Wówczas, jako jeden z pierwszych tango zaczął tańczyć jej obecny partner Tomasz Potocki. Takich tancerzy była garstka.

Potocki zapisał się na kurs tańca w 1998 r., miał wtedy 23 lata. Uczył potem w różnych szkołach, w 2006 r. założył własną.
- Spodobała mi się muzyka, kontakt i to, że można mocno improwizować. Choć tango argentyńskie nie podkreśla cech macho, to jednak partner prowadzi, a partnerka ma się dawać prowadzić. Najważniejsza jest muzyka. Podstawą jest chodzenie. Kroki do przodu partnera, do tyłu partnerki i ocio - czyli ósemka - najpopularniejsza figura - Tomasz Potocki próbuje technicznych wyjaśnień, ale widząc moją minę, rezygnuje. - Nie, nie da się tego opowiedzieć. Pani to musi zobaczyć.

Dowiaduję się jeszcze, że tango to taniec, który wywodzi się z różnych stylów. Najpierw było canyenge (czyt. kandżenge) - styl pierwotny, niektórzy wywodzą go z Afryki. Ale głównie tańczyli je na początku XX w. imigranci w Buenos Aires.

Wracam do Moniki Przyborowskiej. Pytam o początki. - Na pierwszych zajęciach nic nie poczułam. A właściwie poczułam się jak na rytmice dla niepełnosprawnych, gdzie okazuje się, że człowiek nie umie chodzić, nie słyszy rytmu, ręka z nogą nie gra. Na dodatek dostał mi się beznadziejny partner. Na drugie zajęcia przyszłam tylko dlatego, że wykupiłam karnet na miesiąc. No to pomyślałam, że jeśli już coś zaczęłam, to doprowadzę to do końca. Przecież nie będę przez barana, który nie wie, czego chce, rezygnować z kursu - wspomina. Ale beznadziejny partner wymiękł już po pierwszych zajęciach, dostała nowego. I wtedy zaiskrzyło. Nie, nie między nimi - ale między nią a tangiem.

A ja nadal nic nie rozumiem. Jak to, zaiskrzyło z tangiem? Pytam więc z innej beczki: jakie buty są potrzebne, jaki strój.
- Ubranie, żeby nie krępowało ruchów, szpileczka do tańca, która jest trochę inaczej wyprofilowana, tak aby ciężar ciała układał się do przodu. Z miękką podeszwą, przez którą lepiej czuje się podłogę. No i wiadomo - buty w tańcu nie mogą uwierać - cierpliwie instruuje mnie trenerka.

Buty w cenie od 250 do 500 zł można kupić w szkole. Sam kurs to 140 zł miesięcznie. Ale nadal nie rozumiem, dlaczego ludzie uczą się tańczyć tango. Czy dlatego, że ma opinię tańca rozwiązłego i wyuzdanego, bo narodził się w argentyńskich burdelach i portowych barach?

- Tango jest namiętne, owszem, ale jeśli chodzi o oddawanie się swojej pasji. Ludzie kojarzą to z seksem i stąd wychodzą absurdy, wydaje im się, że nie wiadomo co na tych milongach (wieczorki taneczne, gdzie się tańczy tango) wyprawiamy. Na milongach każdy mężczyzna może zatańczyć z każdą kobietą, więc raczej ciężko o jakieś erotyczne sytuacje. Ale rzeczywiście jest porywające - przyznaje Monika Przyborowska. Niektórzy całe swoje życie układają pod tango. Są zapaleńcy, którzy każdy weekend, każdy wieczór spędzają na tańczeniu tego tańca. Bo jest odskocznią od rzeczywistości. No i to jest taki taniec, w którym mężczyzna może być mężczyzną, bo to on prowadzi i coś od niego zależy. Dla kobiety to chwila wytchnienia. Moment, kiedy nie musi o wszystkim myśleć, można zamknąć oczy i dać się prowadzić. No, a przy tym poznaje się nowych ludzi. Dla niektórych tango stało się namiastką realnego życia. Co ciekawe, całe mnóstwo kursantów, którzy wpadają na pomysł, aby nauczyć się tańczyć tango, zaczynają w przejściowym czy przełomowym momencie swojego życia - po rozwodzie, rozstaniu, przeprowadzce do nowego miasta. Słowem, na kursy przychodzą często kobiety po przejściach i mężczyźni z przeszłością. Być może powodem jest i to, że można się zapisać solo, znaleźć partnera, ale też często w tangu zostają już na zawsze. Młodzieży na kursach praktycznie nie ma. - Mieliśmy parę 80-latków, jest para 70-latków, zdarzają się studenci, ale rzadko - dopowiada tancerka.

Jeśli chodzi o dzisiejsze zainteresowanie tangiem, to z pewnością jest lepiej niż te osiem lat temu, kiedy Monika Przyborowska zaczynała. Ale zainteresowanie ludzi też zależy od tego, co akurat w danej chwili pokazuje telewizja. - Jeśli w "You Can Dance" pokażą tango, mamy nagle ogromne grupy - ale ludzie, którzy przychodzą pod wpływem telewizji, długo nie zostają. Zobaczyli program, myśleli, że w osiem godzin się tego nauczą, nie rozumieją, że tam jest choreografia, show, który z prawdziwym tangiem niewiele ma wspólnego. Z takiego zrywu zostaje w szkole może 10 proc. Dużo lepiej jest, jeśli ktoś sam na to wpadnie, bo większa jest szansa, że zaskoczy.

Tomasz Potocki z Moniką Przyborowską pięć lat temu wybrali się na miesiąc do Argentyny. Oczywiście po to, żeby tańczyć tango w Buenos Aires. W tym mieście tango jest wszechobecne - mnóstwo turystów przyjeżdża, żeby się nauczyć. Utarło się, że Buenos Aires to mekka tanga, choć prawdą jest, że dziś najlepsi instruktorzy jeżdżą po całym świecie. No, ale Buenos zostało tą mityczną kolebką, jeździ się tam dla tanga albo w interesach. Inaczej nie ma po co.

- Codziennie w mieście do wyboru jest kilkanaście milong. Każdy może przyjść, utwory poskładane są w tandy - to trzy-cztery utwory jednego wykonawcy w jednym charakterze - albo wokalne, albo instrumentalne. Pomiędzy nimi jest cortina, czyli przerwa. Mężczyzna najpierw słucha muzyki, by wiedzieć, czy podoła tańcowi, czy to jest w jego guście. Następnie szuka partnerki, z którą powinien zostać do końca tandy - czyli przetańczyć z nią te trzy-cztery utwory. Dlatego one muszą być spójne stylistycznie.

Szukanie partnerki na milondze to cały rytuał. Oczywiście można podejść do kobiety i poprosić ją zwyczajnie do tańca, ale w niektórych kręgach jest to niemile widziane i taki gość ryzykuje, że dostanie kosza. Tu najważniejsze jest cabeceo (kabeseo) - czyli proszenie wzrokiem. Tancerz upatruje sobie tancerkę i próbuje ściągnąć jej wzrok. Jeśli mu się udaje, delikatnym, nieomal niezauważalnym ruchem skłania głowę. Partnerka odpowiada podobnym, niemal niewidzialnym dla obserwatorów z zewnątrz gestem. Dopiero wtedy partner podchodzi do niej. Ale wcale nie jest pewne, że już z nią zatańczy. Partnerka może się jeszcze rozmyślić: odwrócić, udać, że porozumienia nie było, że to o innego chodziło. Cabeceo generuje też inne nieporozumienia - czasem do partnera wstają siedzące obok siebie dwie panie. Zdarza się jednak i tak, że czasem partner, upatrzywszy sobie partnerkę, trzy godziny czeka, aż łaskawie odpowie na jego gorący wzrok.

- Para tancerzy tanga to zamknięty świat sam w sobie. Ale też to, co działa w jednej parze, w drugiej niekoniecznie zadziała, nie za iskrzy. Ale jeśli nawet nie iskrzy, to obserwator z boku widzi niewiele - tłumaczy Monika Przyborowska.
Co w takim razie w tym zamkniętym świecie pary się dzieje?

Tancerka uśmiecha się: - To, co dzieje się między dwójką ludzi. Nieprzypadkowo mówi się, że do tanga trzeba dwojga - tańczyć je samemu nie miałoby sensu. W tangu chodzi o komunikację między partnerami i o to, aby im razem było dobrze. Chodzi o rodzaj ruchu, jaki para lubi - subtelny albo żywiołowy. Potrzebne jest dopasowanie, praca zespołowa - a to z jednym się uda, z drugim nie. Ktoś nazwał tango romansem na trzy minuty. I tak może być - tańczy się blisko i zdarza się, że człowieka na te trzy minuty emocje poniosą, z partnerem, którego się nigdy wcześniej nie widziało. Ale to bezpieczna relacja. Dlatego kobiety się tak w tangu otwierają, bo wiadomo, że po 3-4 utworach wspólnie przetańczonych, prawdopodobnie podziękujemy sobie i więcej się nie zobaczymy. Nie uchodzi wyciągać od partnerki numeru telefonu.

A jednak, przyznaje, przez tango rozpadło się wiele związków, ale też i wiele nowych powstało i dzieje się to cały czas. Mimo to, mówi się, że tango jest dla ludzi dorosłych, potrafiących poradzić sobie z emocjami. Wymaga dojrzałości. Ale też jest to taniec, który zmienia ludzi.

- Przychodzi na kurs dziewczyna, szara myszka, nikt na nią nie zwraca uwagi, szara myszka kuli się w kącie. Mija rok, dwa, i kiedy wchodzi, staje w drzwiach, to nie ma mężczyzny, który by na nią nie spojrzał. Każdy na nią patrzy. Ma wejście jak królowa. Tango rozwija kobiecość, pewność siebie, odwagę - wymienia tancerka.

Faceci też muszą się ośmielić. Niektórym ręce się trzęsą, kiedy mają podać kobiecie dłoń. Muszą się też wyczulić na potrzeby kobiety. To mężczyzna ma sprawić, aby ona chciała z nim tańczyć, więc przychodzenie w wyciągniętym, przepoconym dresie nie wchodzi w grę. Partner musi zwrócić uwagę na to, co jego partnerka lubi, wziąć jej potrzeby pod uwagę i zaspokoić ją w tańcu.

Niektóre kobiety oplatają partnera rękami niczym dookoła drzewa, inne - lubią zachować dystans. - Facet musi to odgadnąć, choć w naszej kulturze empatia u mężczyzn leży i kwiczy. Na dodatek w tangu się nie mówi. Wszystko jest w nim zagadką. Stąd cabeceo - czytelny język ciała, który eliminuje werbalny kontakt. To dla facetów wyzwanie, kobiety w cabeceo są lepsze.
Nadal jest to dla mnie tajemniczy taniec i nadal mam wrażenie, że nic o tangu nie wiem. - Proszę przyjść na zajęcia, znajdziemy pani partnera. To trzeba poczuć, bo inaczej jest to rozmowa ze ślepym o kolorach - poddaje się Monika Przyborowska.

Na kursie tanga dostałam Michała. Doświadczony trener, tańczy już kilka lat. Wyciągnął dłoń, podałam mu swoją. Drugą ostrożnie położyłam mu na ramieniu. Spojrzał mi w oczy, lekko pochylił się do przodu. Zrobił pierwszy krok w moją stronę. Nerwowo cofnęłam nogę, potem następną. Mam świadomość, jaka jestem niepewna, jak niezgrabna się czuję, jaka nieufna.
- To ja prowadzę i ja wiem, czego chcę. Ty odpowiadaj na moje gesty. Odpowiadaj ciałem. To dla innych jest niewidoczne, nas wiąże telepatyczna nić. Nasze ciała mają być zsynchronizowane, idziemy do rytmu, ale to ja go interpretuję - czasem zwalniam, czasem przyspieszę. Proponuję kroki. Obserwuję możliwości partnerki na parkiecie. Odkrywam, czego ona potrzebuje - wyjaśnia mój trener.

Na tym polega pierwszy taniec w tandze - na obserwacji tego, co partnerka potrzebuje, jak tańczy. Na wzajemnej nauce języka ciała. Ostatni jest już po to, żeby zaszaleć.

- Idź na mnie, idź na mnie! Ja jestem odpowiedzialny za przestrzeń dookoła, ja organizuję kroki i figury, Jeśli ciałem daję ci znać - idziesz na mnie. Możesz mnie nawet zdeptać. Masz być odważna. Jeśli mi uciekasz, to jest duża szansa, że na kogoś wpadniesz, bo mi nie zaufałaś. Jeśli partner prowadzi partnerkę w ścianę - powinna na nią wejść. Co prawda potem może mu za to odpowiednio podziękować. Ale pamiętaj, że to on jest odpowiedzialny za prowadzenie. Jeśli on prowadzi tak, aby ona szła na niego, to idzie na niego. Nawet jeśli miałoby to oznaczać, że go zdepcze. Ale tak się nie stanie - partner chce, aby ona na niego weszła - słyszę. Jestem spocona jak kościelna mysz, za którą ugania się bury kot. Ale zaczynam rozumieć tę grę.
- Uczucie zupełnie mistyczne, prawda? - nie pyta, tylko stwierdza Monika Przyborowska po moim pierwszym w życiu tangu. - Tu i teraz, dla tego momentu się żyje. Niektórzy po tańcu natychmiast ubierają się i idą do domu, żeby tego wrażenia nie popsuć, aby ono jak najdłużej trwało. Wychodzi się na haju, jak po narkotyku. Jest w tańcu chemia między partnerami, jest magia, ale nie taka, jakiej się ludzie z zewnątrz spodziewają. To, co najciekawsze - to dzieje się w środku, między dwojgiem tancerzy, nie da się tego zobaczyć. Trzeba spróbować. To co, w piątek spotykamy się na milondze?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Tango, czyli romans na trzy minuty - Portal i.pl

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski