Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Teatr Muzyczny: "Traviata" zalśniła gwiazdami (RECENZJA)

Andrzej Z. Kowalczyk
Gwiazdy sobotniej „Traviaty” – Edyta Piasecka i Andrzej Lampert
Gwiazdy sobotniej „Traviaty” – Edyta Piasecka i Andrzej Lampert materiały prasowe
Owacją na stojąco nagrodziła publiczność sobotni spektakl „Traviaty” lubelskiego Teatru Muzycznego. Rozpoczynam tę recenzję wbrew chronologii i dramaturgii, ale tym razem tak trzeba. Nadzwyczaj rzadko bowiem zdarza się, by tak przyjmowane było przedstawienie nie będące premierą, lecz którąś kolejną prezentacją utworu. Ale też już na wstępie należy podkreślić, że sobotnia „Traviata” nie była jednak spektaklem zwyczajnym.

Dyrekcja Teatru Muzycznego sprawiła melomanom wielką przyjemność, zapraszając na gościnny występ prawdziwe gwiazdy; dwoje znakomitych artystów młodego pokolenia – Edytę Piasecką i Andrzeja Lamperta, solistów Opery Krakowskiej. Dzięki nim lubelska „Traviata” – realizacja sama w sobie ze wszech miar udana – zalśniła dodatkowym blaskiem.

Edyta Piasecka w partii Violetty zachwycała technicznymi możliwościami i kunsztem wokalnym. Jej pięknego, krystalicznie czystego sopranu, wspaniale brzmiącego również w górnych rejestrach, słuchało się wręcz z zapartym tchem, w absolutnym skupieniu; tak, aby nie uronić ani jednej nuty. Znakomitym przykładem na to może być aria „Addio del passato” z trzeciego aktu, którą Edyta Piasecka wykonała wprost modelowo, zarówno pod względem technicznym, jak i – co równie ważne – z niezwykłą intensywnością emocjonalną, nie popadającą wszakże w jakiekolwiek, nawet najmniejsze przerysowanie. Takie wykonania zapamiętuje się na bardzo długo, może nawet na zawsze. Nie można też nie wspomnieć o tym, że artystka właściwie „z marszu” znakomicie wpisała się, w nową przecież dla siebie, lubelską inscenizację opery Verdiego. Duet Violetty z Georgesem Germontem „Ah, dite alla giovine” zabrzmiał tak, jakby Edyta Piasecka i Kamil Pękala (świetny w tym spektaklu) przygotowywali go wspólnie od samego początku i wykonywali od lat.

Równie znakomicie zaprezentował się w partii Alfreda Andrzej Lampert, bezsprzecznie jeden z najbardziej utalentowanych polskich tenorów młodego pokolenia. Celowo podkreślam właśnie młodość artysty, bowiem miała ona niebagatelne znaczenie w stworzeniu przezeń scenicznej kreacji. Zazwyczaj w swoich recenzjach staram się unikać porównywania obejrzanych ról z własnymi wyobrażeniami, jakie na ogół mam o poszczególnych postaciach. Tym razem jednak muszę napisać, że Andrzej Lampert był dokładnie takim Alfredem, jakiego sobie wyobrażałem. Ze wszystkimi atrybutami młodości, które w zależności od punktu widzenia można uznać za wady lub zalety: impulsywnością, emocjonalnością, kierowaniem się w czynach bardziej sercem niźli rozumem. Krakowski artysta pokazał to wszystko świetnie; stworzył kreację kompletną. Do tego stopnia, że słowa o tym, iż do roli Alfreda jest wręcz stworzony nasuwają się same. Tym bardziej, że znakomitą kreację dramatyczną uzupełnił fantastycznym śpiewem. Kiedy słuchałem arii „De miei bollenti spiriti” miałem nieodparte wrażenie odkrywania jej na nowo. A to odczucie wzmogło się jeszcze w finale spektaklu, gdy zabrzmiał poruszający duet Violetty i Alfreda „Parigi, o cara”. A kiedy już ucichł, pozostał żal, że takiego tenora nie mamy na stałe w Lublinie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski