Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Teatr Muzyczny: Udał się ten „Bal w Savoyu” (RECENZJA)

Andrzej Z. Kowalczyk
Na sobotnią premierę „Balu w Savoyu” Paula Abrahama w lubelskim Teatrze Muzycznym oczekiwałem z dużą ciekawością, nie pozbawioną wszakże pewnego niepokoju. Ciekawość wynikała z tego, że bardzo lubię ów utwór i uważam go za ważny w historii teatru muzycznego, bo właśnie w nim klasyczna operetka spotyka się ze współczesnym musicalem. Niepokój zaś brał się stąd, że doskonale pamiętam i wysoko cenię jego poprzednią lubelską inscenizację z roku 1989 i obawiałem się trochę, że może mi się ona nieco „nakładać” na tę nową realizację.

Obawy te jednak okazały się płonne. Nie „wykasowałem” oczywiście z pamięci wcześniejszego „Balu w Savoyu”, ale chęć porównywania – jeśli nawet się pojawiała – to na krótko i z pewnością nie wpływała na odbiór nowego spektaklu. Stało się tak, bowiem obydwie realizacje były utrzymane w zupełnie odmiennych stylistykach. Ta sprzed blisko 30 lat, w reżyserii Ryszarda Zarewicza, od strony inscenizacyjnej była tradycyjną operetką, tyle tylko, że miast walców i polek rozbrzmiewały w niej shimmy, tango, foxtrotty i inne melodie charakterystyczne dla lat 30. XX wieku. Twórca obecnej realizacji, Artur Hofman, od tradycji operetkowej całkowicie się nie odciął, bo na to nie pozwala libretto, ale tę bardzo operetkową historię (przykład: założenie balowej maseczki powoduje, że mąż nie poznaje własnej żony!) wziął niejako w nawias, potraktował wręcz farsowo. Korzystał z estetyki burleski, a nawet elementów slapsticku, nie nadużywając ich wszakże, lecz utrzymując w granicach, w których komedia pozostaje komedią, nie przekształcając się w błazenadę. W rezultacie otrzymaliśmy spektakl przypominający klasyczne amerykańskie komedie muzyczne z lat 20.i 30 ubiegłego wieku, które wciąż mają wielu zwolenników. A jednocześnie nietrudno tu dostrzec, jaka jest geneza współczesnego musicalu.

W tę zaproponowaną przez reżysera konwencję bardzo dobrze i sprawnie wpisały się wszystkie zespoły wykonawców – od solistów, poprzez chór, balet wyraźnie dobrze czujący się w utrzymanej w stylu epoki choreografii Violetty Suskiej, po prowadzoną przez Tomasza Biernackiego orkiestrę, grającą przecież na co dzień odmienną muzykę. Ale oczywiście uwagę najbardziej przyciągali soliści. A pisania o nich nie można rozpocząć inaczej jak od roli Daisy; ta premiera była bowiem odkryciem grającej ją Krystyny Sokołowskiej. Ta utalentowana artystka już wcześniej nadzwyczaj udanie prezentowała się organizowanych przez Teatr Muzyczny koncertach, a także w farsie „Kiedy kota nie ma”, ale dopiero „Bal w Savoyu” pokazał skalę jej umiejętności i możliwości. Świetny śpiew, wielkie utanecznienie, bardzo dobre aktorstwo, wreszcie – autentyczna vis comica (fragment jednej z arii wykonany w stylu hard rockowym jest bezcenny) złożyły się na rolę kompletną, którą „kupuje się” od pierwszego wejścia na scenę, smakuje przez cały spektakl i zapamiętuje na zawsze. A godzi się dodać, że w ów sobotni wieczór mieliśmy w teatrze dwie Daisy. Jedną – na scenie, drugą zaś – Krystynę Szydłowską, która grała tę rolę w poprzedniej inscenizacji „Balu w Savoyu”, a prywatnie jest mamą Krystyny Sokołowskiej – na widowni. Wspominam o tym fakcie nie bez powodu, albowiem z jednej strony wskazuje on, iż Krystyna Sokołowska ma rzeczywiście scenę we krwi, z drugiej jednak pozwala przypuszczać, że zmierzenie się ze świetną i pamiętną rolą zagraną wcześniej przez mamę, mogło być dla niej dodatkowym wyzwaniem. Z którym – podkreślę to raz jeszcze – poradziła sobie fantastycznie.

Z najwyższym uznaniem przyjąłem również rolę Madeleine w wykonaniu Kamili Cholewinskiej-Lendzion, która niedawno wręcz urzekła mnie jako Saffi w „Baronie cygańskim”. Artystka pokazała Madeleine odbiegającą od wizerunku, jakiego można się było spodziewać. Pokazała ją nie jako dość ciapowatą ofiarę losu, która niby chce się zemścić, ale jakoś tak bez przekonania, lecz silną, znająca swoją wartość kobietę, której niewiele potrzeba, by uwolnić tkwiącego w niej wampa. Co sprawia, że choć wiemy, iż w gabinecie nr 9 pomiędzy nią a Celestynem do niczego nie doszło, możemy zrozumieć, że jej mąż, Arystyd, mógł uwierzyć w jej deklarację niewierności i poczuć się co najmniej zaniepokojony. A skoro już mowa o Arystydzie, to wyznam, że w premierowym spektaklu zabrakło mi w tej roli Witolda Matulki, na którego występ bardzo liczyłem. Podobno jednak, tego znakomitego artystę będzie można zobaczyć i usłyszeć 18 czerwca na operowej scenie Centrum Spotkania Kultur, i tej okazji nie można przegapić. Ale by być uczciwym dodam, że grający w sobotę Arystyda Jakub Gąska zaprezentował się lepiej niż się spodziewałem. Mam wrażenie, iż reżyser okiełznał nieco nadekspresyjną manierę artysty i utrzymał ją w granicach możliwych do zaakceptowania. Wreszcie czwarty z grona głównych bohaterów – Mustafa-Bej. Grający go Patrycjusz Sokołowski stworzył dobrą komediową rolę, nie popadając jednak w przerysowanie, do czego konstrukcja tej postaci może skłaniać, a nawet zachęcać. Nader sprawnie również współpracował z innymi wykonawcami – wokalno-taneczne duety Mustafy z Daisy były prawdziwą ozdobą spektaklu. Ale uwagę warto zwrócić nie tylko na role główne, lecz także drugoplanowe: Archibalada (Jarosław Cisowski) czy Tangolitę (Dorota Szostak-Gąska), a nawet epizody, że wspomnę Romana Kamińskiego w roli krawca Alberta, którego suknia (w rzeczywistości – bardzo udane dzieło Magdaleny Baczyńskiej vel Mróz) ma – cytuję – „damę z towarzystwa zmienić w zdzirę z półświatka”. Krótko mówiąc cały zespół twórców i wykonawców ma swój udział w sukcesie sobotniej premiery.

Bo rzeczywiście udał się ten „Bal w Savoyu”, czego wyrazem była wyjątkowo długa owacja na stojąco oraz komentarze wygłaszane na gorąco przez widzów. Polecam go naszym Czytelnikom i mówię: do zobaczenia na którymś z kolejnych spektakli, bowiem na pewno wybiorę się nań raz jeszcze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Teatr Muzyczny: Udał się ten „Bal w Savoyu” (RECENZJA) - Kurier Lubelski

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski