Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomasz Szukalski – genialny saksofonista, dla którego świat był za mały. Koncert pamięci wybitnego jazzmana w Klubie Muzycznym CSK

Michał Dybaczewski
Michał Dybaczewski
fot. Rafał Latoszek
Drzwi zagranicznych klubów jazzowych stały przed nim otworem, Amerykanie chcieli mieć go u siebie na stałe w Nowym Jorku, dla starej gwardii jazzmanów był „Szakalem”, dla młodszej – „Wujkiem”. Mowa o Tomaszu Szukalskim, jednym z najwybitniejszych polskich saksofonistów jazzowych, który zmarł w 2012 roku. W czwartek w Klubie Muzycznym CSK (godz. 19) odbędzie się koncert poświęcony jego pamięci, a w głównej roli wystąpią muzycy, którzy z Szukalskim przez 10 lat tworzyli jego ostatni zespół. Z jednym z nich – wybitnym pianistą Arturem Dutkiewiczem, rozmawiamy o osobie Tomasza Szukalskiego.

Kiedy dokładnie poznał pan Tomasza Szukalskiego?

W klubie jazzowym Akwarium w 1986 roku. Miałem grać koncert w trio z Andrzejem Cudzichem i Czesławem Bartkowskim. Przed koncertem tradycyjnie rozgrywałem się na fortepianie, przyszedł Tomasz i powiedział w swoim stylu: „Masz ładny dźwięk, synku. Skąd ty jesteś?” Odpowiedziałem, że z Pińczowa, bo tam się urodziłem (śmiech). Tomek pokiwał z uznaniem głową i jak się potem dowiedziałem wysłuchał całego mojego koncertu, spodobało mu się i zaproponował mi granie w swoim kwartecie. Było to dla mnie wielkie wyróżnienie, już wcześniej marzyłem, żeby z Szukalskim zagrać. To marzenie się spełniło! Od razu pojechaliśmy na kilka koncertów, potem była dwutygodniowa trasa koncertowa z Mulatu Astatke w Etiopii. A bezpośrednio z Etiopii, w środku zimy, udaliśmy się na miesięczną trasę do ZSRR, czyli trafiliśmy z temperatury +35 do - 20 (śmiech). Potem były koncerty na festiwalach jazzowych w Hadze w Holandii i w Münster w Niemczech. Z czasem zespół ewoluował, zmieniały się sekcje rytmiczne, ale ja już zostałem przy Szukalskim do końca – nie tylko w kwartecie, ale również w duecie. Ostatnie koncerty zagraliśmy w 2010 roku.

Współpracował pan z Tomaszem Szukalskim ćwierć wieku, ale także przyjaźnił się z nim prywatnie. Jaki był Szukalski poza sceną?

Tomasz w stosunku do mnie był zawsze bardzo serdeczny, troskliwy i opiekuńczy. Mieliśmy wobec siebie duży szacunek, mimo tego, że Tomek był często postrzegany jako butny człowiek z warszawskiej Pragi (śmiech). Jednak przy mnie, przy zespole, Szukalski otwierał zupełnie inną wrażliwość, zdejmował „maskę” mocnego człowieka. Tomasz miał też świetny kontakt ze swoją córką Tiną – opiekował się nią, plótł warkoczyki. Z drugiej strony, Tomasz Stańko po wysłuchaniu naszego koncertu nie raz mówił do Szukalskiego: „Syn, ty masz bydlęcą siłę w tym graniu”. Faktycznie, potrafił podczas jednego utworu zagrać trzy sola na saksofonie: najpierw sopranowym, potem tenorowym i na sam koniec codę grał na barytonowym. Barwna postać łącząca siłę z delikatnością, co miało przełożenie na jego grę: dysponował drapieżnym, potężnym brzmieniem, ale w balladach potrafi być pełen ciepła, delikatny i liryczny. Oprócz ogromnej wrażliwości i chyba największej siły witalnej w środowisku jazzu, Tomasz miał też ogromne poczucie humoru. Większość sytuacji z nim, to sytuacje anegdotyczne.

Wiele anegdot, ale jak sam pan kiedyś powiedział większość z nich nie nadaje się do publikacji (śmiech). Proszę jednak jakąś zdradzić….

Część się nadaje (śmiech). Pamiętam, że na warsztatach jazzowych Tomasz prowadził klasę saksofonu i jeden ze studentów, po wspaniałym solo Szukalskiego na jam session, zapytał go, jak to robi, że tak pięknie gra. Tomek odpowiedział: „Mam dur-moll i trzy dodatkowe węże i wszystko w tym obrabiam”. Tak wyłożył swoją całą filozofię grania (śmiech). Innym razem podchodził do sceny i pokazywał żółte lub czerwone kartki saksofonistom którzy grali zbyt długie nudne sola na jamach. Kiedyś, tak zainspirowała go muzyka pewnego zespołu na scenie że wziął syrenę strażacką i podłączył się do koncertu podkreślając ekspresję sztuki.

Co odróżniało Szukalskiego od innych saksofonistów?

Odróżniał się tym, że miał swój własny styl, grał po słowiańsku, ze słowiańską ekspresją. Zresztą, często to podkreślano poza Polską, jak graliśmy koncerty w Europie i Ameryce. Wielu muzyków z Nowego Jorku chciało brać u niego lekcje ,namawiało go, żeby został tam na stałe, bo jak podkreślali u nich wszyscy grali podobnie, a Tomek miał coś swojego, coś co go wyróżniało.

Szukalski, czyli „Szakal” i „Wujek”. Którą ksywą pan operował?

W naszym zespole nie posługiwaliśmy się ksywą „Szakal”. Ona była zastrzeżona dla starszych muzyków, którzy z Tomkiem współpracowali wcześniej, m.in. Tomasza Stańki, Zbigniewa Namysłowskiego, Kazia Jonkisza. My, młodsi, zwracaliśmy się do Tomasza „wujku”. Ja nawet napisałem taki utwór „Wujek Tomek”.

Wy do Szukalskiego „wujku”, a on do was…

Do mnie mówił „synku”, do Krzyśka Dziedzica „mlady”, Adama Kowalewskiego nazywał ,,morsik”. Mieliśmy bardzo rodzinne kontakty. Przyjeżdżaliśmy do jego do domu nad Zalewem Zegrzyńskim, a on już wcześniej nagotował dla nas kapusty i grochówki.. Dla Tomka bardzo ważne było to, żeby grać z ludźmi, z którymi czuje się jak w rodzinie. Przed koncertem trzeba było złapać chemię.

Trębacz Jerzy Małek w rozmowie ze mną dla Jazz Press (listopad 2021) powiedział: „Kiedyś Wujek po jakimś koncercie podzielił się ze mną refleksją, która na długo zapadła mi w pamięć: Synu, nie chodzi o to, żeby mieć sand, tylko żeby mieć soooound. A panu jakich wskazówek udzielał Szukalski?

Dokładnie, zgadzam się z tym, co powiedział Jurek Małek. Szukalski często podkreślał, że dla niego klasa muzyka zawiera się w sposobie wydobycia pojedynczego dźwięku. Mówił: „jak uderzasz ten jeden dźwięk, to w nim jest cała prawda, cała dusza albo jej nie ma, on nadaje sens całości”. Cenił grających żarliwie z serca w opozycji do tych grających zimno ,sucho i intelektualnie. Jednego bardzo zresztą ,,sprawnego” czyli mającego dobrą technikę saksofonistę nazywał ,,logarytmem”, innego ,,kowalem”. Co do wskazówek, na początku naszej współpracy nie miałem doświadczenia grania w zespole z instrumentem dętym, uczyłem się akompaniować, grając oszczędnie. Tomasz nie lubił jeśli pianiści grali „gęsto” i ,,przedrzeźniali" to co on zagrał wcześniej. Muzyka jego zdaniem musiała „oddychać”, dlatego priorytetowa była dla niego przestrzeń w akompaniowaniu saksofoniście, milczenie w odpowiednim czasie, czekanie. Z racji tych priorytetów bardzo męczył się grając z niektórymi muzykami, zaciskał zęby, żeby dotrwać do końca. Przyprowadzałem mu różnych muzyków, a on nie chciał z nimi grać, bo jak mówił „wkurzali go”. To twarde podejście wynikało z jego niezwykłej inteligencji muzycznej, intuicji oraz szerokiej perspektywy w widzeniu muzyki. Był po prostu genialnym saksofonistą, olbrzymem, dla którego nasz świat był za mały.

Genialny saksofonista, który odniósł sukces, ale także nie do końca wykorzystał szansę. Dlaczego tak się stało?

Tomek nigdy nie chciał mieszkać za granicą. Wolał żyć w Polsce, bo tu nie miał żadnych dylematów. Był bardzo przywiązany do rodziny, do miejsca, w którym mieszkał. Miał mnóstwo propozycji wyjazdu na Zachód, w Nowym Jorku nawet oferowano mu mieszkanie, ale zawsze odmawiał i nigdy nie miał z tego powodu rozterek – dla niego było to jednoznaczne. Takie były czasy – jak się mieszkało w Polsce, trudno było zrobić karierę na Zachodzie, a nasz krajowy showbiznes był po prostu za mały dla muzyka tego formatu.

W Klubie Muzycznym CSK wystąpi oryginalny kwartet Szukalskiego: pan za fortepianem, Adam Kowalewski na kontrabasie i Krzysztof Dziedzic na perkusji. Trudno wyobrazić sobie koncert poświęcony pamięci Szukalskiego bez saksofonu. Ta rola przypadnie Radkowi Nowickiemu. Dlaczego właśnie jemu?

Projekt ma otwartą formułę. Co do saksofonistów na razie wzięliśmy tych, którzy byli uczniami Szukalskiego, których lubił, ale też chcemy zapraszać zupełnie młodych którzy dziś świetnie grają. Teraz gra Radek Nowicki, wcześniej Tomek Grzegorski. Jeśli chodzi o Radka,

to Szukalski bardzo go cenił i liczył na niego. Radek potrafi przyłożyć, ma „pazur” i sporo „wujkowej” energii. W jego brzmieniu jest dużo „smaku ale i miejscami pewnej naturalnej surowości ”, co jest niezwykle fajne.

Jakie utwory zagracie podczas czwartkowego koncertu?

Na pewno zagramy „Body and soul”, którą Tomek bardzo lubił, zagramy jego koronny utwór, „Pieśń portugalską”, którą usłyszał właśnie w Portugalii i zaaranżował na język jazzowy. Zabrzmi też moja kompozycja „Wujek Tomek”, czy też ballada „In The Wee Small Hours Of The Morning”, którą Szukalski wspaniale grał.

Muzyka, to najważniejsza, chociaż nie jedyna, atrakcja estetyczna, jaka czeka na publiczność w czwartkowy wieczór…

Po śmierci Tomka pojechałem na jego działkę nad Zalewem Zegrzyńskim. Dom został wcześniej sprzedany, a właściciele zostawili na trawie trochę rzeczy po Szukalskim. Było tam sporo zdjęć z życia prywatnego i muzycznego: począwszy od zdjęć weselnych, gdzie w roli świadka można zobaczyć Wojtka Karolaka, a wśród gości cały kwiat polskiego jazzu, m.in. Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Tomasza Stańkę, po The Quartet i współpracę ze Zbigniewem Namysłowskim, Jarosławem Śmietaną, czy Januszem Muniakiem. Zdjęcia zrobił m.in. Marek Karewicz i inni wybitni fotografowie z tamtego okresu. Zostaną one wyświetlone podczas koncertu w czwartek w Klubie Muzycznym.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski