Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ubrania ma z odzysku, a jedzenie ze śmietników. Kupowanie w sieciówkach to obciach?

Paulina Padzik
Paulina Padzik
Ciuchodzielnia - pierwsze takie miejsce w Krakowie. Każdy może tu przynieść swoje ubrania, buty czy torebki, których nie używa. Każdy może też wziąć sobie ciuch, który mu się spodoba. Za darmo.

Małe pomieszczenie przy ul. Dolnych Młynów. Pod ścianami dwa stojące wieszaki uginają się od kolorowych ubrań, przy drzwiach szafa i komoda - obłożone sukienkami, spodniami i bluzkami. Z boku duże lustro, w którym przegląda się studentka - przymierza za dużą, dżinsową koszulę. Jest tu trzeci raz - zawsze coś przynosi, ale też znajduje ciuch dla siebie. - Dzisiaj wzięłam zieloną spódnicę, a przyniosłam kilka bluzek - mówi. Ubrana jest w ciuchy z lumpeksów, mówi to z dumą.

Śmietnik jak sklep

- Chcę, żeby kupowanie ubrań w sieciówkach stało się obciachem - twierdzi Aleksandra Kozuń. Ciuchodzielnię stworzyła razem z krakowską Fundacją All In. - To, że ktoś idzie i kupuje sobie w sklepie cały zestaw ubrań, powinno być powodem do wstydu, bo te ciuchy często szyją dzieci albo biedni ludzie - dodaje.

Ola zawsze była „śmieciarą”. Ze śmietników od lat ratuje jedzenie i ubrania. Nie pamięta, kiedy ostatnio kupiła sobie coś w sieciówce. Kiedyś na życie wydawała kilka tysięcy miesięcznie. - Dużo wtedy zarabiałam, czułam presję koleżanek, które chodziły do kosmetyczki i fryzjera - tłumaczy i pyta, chyba samą siebie: - Może ciuchodzielnia to sposób na odreagowanie?

Odkąd na poważnie zajęła się ideą „zero waste”, wydaje miesięcznie około 500 zł. Kultura zero waste’owa to marnować jak najmniej, a najlepiej nic. Zakłada odzyskiwanie jedzenia, które wyrzucają w hurtowych ilościach sklepy, ale też zwykli ludzie. Zero waste oznacza także noszenie ciuchów, których inni się pozbywają z niewiadomych powodów. Bo większość jest w dobrym stanie, często to markowe ciuchy. Odzyskuje się też wiele innych rzeczy, na przykład książki czy kosmetyki. Ola większość rzeczy zdobywa na „skipach”, czyli wypadach na śmietniki lub do sklepów, z których niesprzedane jedzenie jest wyrzucane do kosza.

- Chcesz zobaczyć, co mam w bagażniku? - pyta nagle. Zrywa się i biegnie do małego citroena. - Już ledwie jeździ, jest strasznie zniszczony przez te moje aktywizmy - śmieje się i otwiera bagażnik. A w nim kilogramy jedzenia i innych rzeczy: cukier, pączki, winogrona, kosmetyki, nowe mopy, orzechy, ser żółty, soki, pomarańcze. Drugie tyle leży na tylnych siedzeniach. Wszystko świeże, zdatne do spożycia, nowe. - To wczorajszy skip. Jeden wieczór, zajęło mi to dwie godziny.

- Nawet bezdomni w Polsce żyją lepiej, niż ludzie w Indiach czy Wietnamie. Żyjemy kosztem reszty świata. Mówi się, że u nas jest bieda. Nie, w Polsce jest skrajny dobrobyt! - mówi wkurzonym głosem.
Ola nie jest minimalistką. Ciuchów ma ich mnóstwo. - Moje mieszkanie to magazyn markowych, świetnych ciuchów, z którymi nie mam już co robić. Odkąd przestałam kupować rzeczy, to mam ich jeszcze więcej - śmieje się. Wszystkie są z odzysku.

Ubrania jak śmieci

Ciuchodzielnia to właśnie miejsce odzysku ubrań. Powstała po to, żeby nie wyrzucać ich na śmietnik, ale ma też odciągnąć ludzi od kupowania ubrań w sieciówkach. - Konsumpcjonizm nigdzie nie prowadzi. To powinno być rozwiązane systemowo - żeby nie było zgody na nadprodukcję i nadkonsumpcję. Dopóki nie jest, trzeba działać - w głosie Oli słychać determinację.

Rozmawiamy dopiero pół godziny, a do ciuchodzielni zajrzało już kilkanaście osób. Chociaż akcja ruszyła na początku lipca, to strona na Facebooku ma już prawie 3 tysiące polubień. Przybywa ich z każdym dniem.

- Jeszcze kilkanaście lat temu firmowy ciuch to było wielkie „łał”. A dzisiaj te ubrania w dobrym stanie lądują w ciuchodzielni. Kiedyś ludzie by się o nie bili - aktywistka ma 34 lata i urodę nastolatki. Kiedy się denerwuje, dużo gestykuluje i marszczy brwi.
Inicjatorzy akcji przypominają, że ciuchodzielnia jest wspólną przestrzenią i proszą o porządkowanie rzeczy. Ola chciałaby też, żeby ludzie więcej zabierali. Bo na razie większość przynosi. Po to, żeby nie wyrzucać i poczuć się lepiej. Dobre i to, bo inaczej ubrania trafiłyby do kontenerów. A z firmami, które rozstawiają kontenery na ubrania na każdym osiedlu, Ola toczy prywatną walkę.

Kontenery jak lumpeksy

- Ludzie wrzucają swoje rzeczy do kontenerów z myślą, że pomagają biednym dzieciom, a w rzeczywistości wiele firm sprzedaje to do hurtowni ubrań używanych i na eksport. Właściciele zarabiają na tym grube pieniądze - przekonuje Ola.

Krajowa Izba Gospodarki Tekstylnych Surowców Wtórnych szacuje, że rynek odzieży używanej jest wart 100 mln zł miesięcznie. W internecie pełno jest historii osób, które wrzuciły ubrania do kontenera, myśląc, że pomagają potrzebującym, a później znajdowały je na wieszakach w lumpeksach.

Ola chciałaby, żeby ciuchodzielnia powstała na każdym osiedlu. Wtedy liczba nowych ubrań, kupowanych przez ludzi w sieciówkach, realnie mogłaby się obniżyć. Ale żeby mówić o sukcesie, ludzie muszą zrozumieć, że to oni są odpowiedzialni za swoje życie, własnych dzieci i planetę. - Chciałabym, żeby ludzie sami inicjowali takie działania i zadbali o swoją przestrzeń. Robię to dla dobra sprawy, dla planety, dla większej świadomości wśród ludzi o tym, jak szkodliwy jest konsumpcjonizm - tłumaczy. - Wolałabym, żeby ludzie ubierali się rozsądniej. Czyli mniej modnie, a w ubrania, które są porządniejsze i mogą nam posłużyć dłużej.

Skipy jak zakupy

Ubieranie się w szmateksach albo ciuchodzielniach przestaje być tematem tabu, a zaczyna powodem do dumy. Ludzie chwalą się, że noszą ubrania po rodzicach albo nawet dziadkach. Wyciągają z ich szaf stare, ale modne znów marynarki, spodnie, koszule.

Rodzina i znajomi Oli też już przekonali się do „skipów” i kultury „zero waste”. 13-letnia córka na początku się krzywiła, że jej mama jeździ po śmietnikach. A dzisiaj mówi: - Fajnie, mamo, że jedziesz na tego skipa w nocy, bo jak rano wstaję, to mam takie wypasione śniadanko.
- Z chodzeniem po śmietnikach jest tak, że niektórzy mają z tym problem, ale głównie dlatego, że nie wiedzą jak to wygląda. Jak zobaczą, to się przekonują. Bo to nie jest tak, że grzebiesz w jakichś odpadach albo petach. Po prostu podjeżdżasz samochodem, otwierasz śmietnik, a tam jest pełno pięknie zapakowanego jedzenia, które jest czyste i świeże – wyjaśnia Ola.

Wyciąga spomiędzy dziesiątek wieszaków długą, różową sukienkę we wzorki. Wygląda na drogą, gdyby miała metkę, można by odwiesić ją do sklepu. - Za dwa tygodnie jest wesele mojej siostry, trzeba będzie się rozejrzeć po tych ciuchach - mówi, omiatając wzrokiem kartony pełne ubrań. Do głowy jej nie przyjdzie, żeby po sukienkę na imprezę wybrać się do sieciówki.

Krakowska ciuchodzielnia w Tytano nie jest nowym projektem. Takie miejsca istnieją już na całym świecie, w Polsce też jest kilka, chociażby w Szczecinie czy Poznaniu. Wszędzie inicjatywa przyjmuje się świetnie. - Nie słyszałam nawet jednej złej opinii na ten temat - przekonuje Ola. I dodaje: - Dla wielu to pewnie tylko kwestia mody. Ale jeśli dzięki temu kupią mniej ubrań, to cel zostanie osiągnięty.

WIDEO: Dzieci mówią jak jest

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Ubrania ma z odzysku, a jedzenie ze śmietników. Kupowanie w sieciówkach to obciach? - Gazeta Krakowska

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski