Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Urszula Radwańska: Na Florydzie odżyłam, czuję moc i wielki głód gry

Agnieszka Bialik
Urszula Radwańska
Urszula Radwańska Andrzej Szkocki Polska Press
- Zamieniła Pani mroźną Warszawę na gorącą Florydę. Kiedy Urszula Radwańska rozpoczyna nowy sezon? - pytamy krakowską tenisistkę.

- W najbliższy wtorek w Arizonie zagram w turnieju ITF z pulą nagród 25 tysięcy dolarów. To będzie mój pierwszy turniejowy pojedynek od września. Od dwóch tygodni trenuję na Florydzie w Palm Beach Gardens w Akademii Johana Krieka. To były świetny tenisista, dwukrotny mistrz Australian Open w singlu w latach 1981-82, półfinalista US Open i Roland Garros. Wygrał w karierze 14 turniejów singlowych i 8 deblowych.

- Jak trafiła Pani akurat do tej akademii tenisowej?
- Z Johanem Kriekiem znamy się od dłuższego czasu. To świetny facet. Mimo, że ma na koncie dwa tytuły wielkoszlemowe, pozostaje zupełnie normalnym, sympatycznym człowiekiem. Jest bardzo miły, ma żonę Polkę. Choć karierę zakończył wiele lat temu, widać że nadal żyje tenisem. On to po prostu kocha. Uwielbia oglądać mecze tenisowe, przychodzi do akademii codziennie, udziela rad grającym, z każdym chętnie rozmawia. Bywa na turniejach Wielkiego Szlema, przede wszystkim na US Open i na Wimbledonie. Właśnie na jednym z tych turniejów poznaliśmy się. Już wiele razy zapraszał mnie na Florydę do swojej akademii. W końcu zdecydowałam się i tak oto tu jestem. Trenuję codziennie z moim trenerem Radkiem Nijakim, ale Johan też mi pomaga swoimi cennymi radami.

- Jakie ma Pani warunki do treningów?
- Świetne! Przede wszystkim jest ciepło, ok. 28 stopni Celsjusza. W Warszawie byłam praktycznie od października i już ciągnęło mnie, by potrenować gdzieś w cieple, zwłaszcza, że do Polski wróciły mrozy. W akademii wszystko mam na miejscu. Dominują tu korty ziemne, co w USA zdarza się rzadko. Jest ich 15 i tylko jeden hard kort, na którym trenuję. Do dyspozycji mam basen, jacuzzi, siłownię, całą odnowę biologiczną. Obok jest akademia Boca Raton, mam więc z kim rozgrywać sparingi, a to ważne. Mieszkamy niedaleko akademii, w wynajętym mieszkaniu. Czuję się więc jak w domu, nie w hotelu.

- Od kilku miesięcy walczyła Pani z mononukleozą. Czy choroba to już wspomnienie?

- Myślę, że tak. Przede wszystkim cieszę się, że znów mogę normalnie trenować. Nie mogę już doczekać się pierwszego meczu turniejowego. Bywały takie długie tygodnie, gdy nie mogłam nic robić, nawet biegać. Musiałam leżeć, nie mogłam się męczyć. Dla profesjonalnego sportowca to dramat. Na co dzień jestem przyzwyczajona do dużego wysiłku, aktywności fizycznej, ruchu. Tego mi brakowało. Czuję się już całkiem dobrze, moc powraca. Nie boję się o takie czy inne uderzenie na korcie, tego się nie zapomina. Niestety, fizycznie muszę wszystko odbudować praktycznie od zera. Choroba bardzo mnie osłabiła.

- Stawia sobie Pani jakieś konkretne cele w nowym sezonie?
- Ciężko trenuję i sprawia mi to radość. Mam nadzieję, że za miesiąc, może dwa powoli wrócę do dawnej formy. Na te pierwsze turnieje nic nie zakładam, nie tworzę sobie sztucznej presji, że muszę osiągnąć taki czy inny wynik. Radek, mój trener, też spokojnie podchodzi do pierwszych startów. Po tak długiej przerwie ważne, by spokojnie wejść na kort, poczuć piłkę, wejść w uderzenie, zobaczyć, na co mnie stać. Czuję, że idę do przodu. Czuję głód grania. Doceniam to, że mogę normalnie trenować, wcześniej, przed długi czas nie było to możliwe. Ubiegły rok był dla mnie bardzo ciężki: kontuzja kostki, operacja, potem mononukleoza.

- Jakie są Pani plany po turnieju w Arizonie?
- Polecę do Azji. Zagram w eliminacjach w Kuala Lumpur, rozpoczynają się one 25 lutego. Później przymierzam się do dwóch mniejszych imprez ITF z pulą nagród 60 tysięcy dolarów w Chinach. Po nich wracam do Polski.

- Za nami pierwsza z imprez Wielkiego Szlema w tym roku. Mamy nowych-starych mistrzów Australian Open: Serenę Williams i Rogera Federera. Jest Pani zaskoczona takimi rozstrzygnięciami?
- To, że wygrała Serena nie jest wielkim zaskoczeniem dla mnie. Większym na pewno udział w finale jej siostry Venus. Dawno nie mieliśmy takiej sytuacji. Federer miał kłopoty zdrowotne, ale widać to już za nim i mieliśmy w finale tenisowy klasyk: Federer - Nadal. Szwajcar wygrał ten turniej głową.

- Agnieszka, nieoczekiwanie, odpadła już w drugiej rundzie Australian Open po przegranej z Mirjaną Lucić-Baroni. Oczekiwania były znacznie większe. Mówiło się o półfinale, finale, niektórzy to w Agnieszce upatrywali zwyciężczyni turnieju. Jak Pani ocenia występ siostry?
- Dla mnie to był wypadek przy pracy. Agnieszka zagrała w tym pojedynku trochę gorzej, a rywalka świetnie. Jak przeciwnik ma „dzień konia” i trafia wszystko, to niewiele da się zrobić. Zresztą Chorwatka doszła aż do półfinału i przegrała dopiero z Sereną. O formę Agnieszki jestem spokojna. Dobrze przepracowała listopad i grudzień. To początek sezonu, zwycięstwa jeszcze nadejdą.

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Urszula Radwańska: Na Florydzie odżyłam, czuję moc i wielki głód gry - Dziennik Polski

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski