Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech Olejniczak: - Wspólna Polityka Rolna przetrwa wszystko

Rozmawiała Lucyna Talaśka-Klich
Rozmowa z dr. Wojciechem Olejniczakiem, byłym ministrem rolnictwa o unijnym rolnictwie i o tym, jak negocjowaliśmy warunki przystąpienia Polski do UE

 

Miał pan 29 lat, gdy został ministrem rolnictwa. Nieco wcześniej (od kwietnia 2003 roku) był pan wiceministrem w tym resorcie i jednocześnie pełnomocnikiem rządu ds. dostosowania rolnictwa do wymogów Unii Europejskiej. To pan wprowadził polskich gospodarzy w świat unijnych dopłat bezpośrednich, programów pomocowych. Jak pan ocenia ten system unijnego wsparcia? Sprawdził się, czy jest już zbyteczny?

Bez systemu unijnego wsparcia nie byłby możliwy gigantyczny sukces polskiego rolnictwa i przemysłu rolno-spożywczego. W 2004 roku wartość eksportu produktów rolno-spożywczych wyniosła 5,2 mld euro. W 2015 roku było to aż 23,6 mld euro. I cały czas mamy rezerwy. Chociażby w produkcji wieprzowiny, która nie rozwija się tak dynamicznie jak na przykład produkcja drobiu. 

 

Niestety, dziś system unijnego wsparcia jest zbyt skomplikowany. Zawiłości w procedurach nie wpływają na strukturę i poziom finansowania przynoszący korzyści rolnikom, więc po co to? Będąc europarlamentarzystą postulowałem, żeby te wymogi uprościć. 

 

Kolejni szefowie resortu na pytanie, dlaczego rolnicy ze starej części Unii Europejskiej wciąż dostają wyższe dopłaty niż polscy, zrzucali winę na tych, którzy takie warunki wynegocjowali - także na pana. 

W Unii Europejskiej nie ma równych dopłat. Wspólna Polityka Rolna kształtowana była przez kilkadziesiąt lat. Przez te dekady nawarstwiały się zasady i wyjątki od tych zasad. Generalnie wynikają one ze specyfiki warunków naturalnych funkcjonowania rolnictwa w poszczególnych państwach. 

 

Najwyższe dopłaty - powyżej 400 euro na hektar - otrzymują rolnicy na Malcie i na Cyprze. Dominują tam często niewielkie plantacje oliwek, które nie są konkurencją dla naszego rolnictwa. Średnia unijna dopłata roku wynosi 240 euro na hektar. W 2020 subsydia dla farmerów z Polski mają wzrosnąć do 212 euro na ha, co będzie stanowić 88 proc. średniej. 

 

Polski rząd powinien podjąć starania, aby dopłaty, które otrzymują nasi rolnicy doszły do średniej unijnej. Jednak ważniejszy od dopłat jest Program Rozwoju Obszarów Wiejskich. To środki na rozwój gospodarstw, na rozwój przetwórstwa, na inwestycje, które poprawiają jakość życia na wsi. Te pieniądze to inwestycja, która przynosi nowe miejsca pracy, zwiększa konkurencyjność eksportu polskiej żywności, chroni polskie środowisko naturalne, sprawia, że na wsi żyje się wygodniej.

Przeczytaj też: Co z tą przedsiębiorczością na terenach wiejskich? Sprawdzamy

 

Wracając do czasu sprzed naszego wejścia do Unii - nie było szans na wynegocjowanie lepszych warunków dla polskich rolników?

Rolnictwo podczas negocjacji było jednym z naszych priorytetów! Problem polegał na tym, że z jednej strony mieliśmy państwa członkowskie i Komisję Europejską, z drugiej polskich rolników, którzy słabo z nami współpracowali. Wielu z nich było sceptycznie nastawionych do Unii Europejskiej. Gospodarze mieli duże oczekiwania, chociaż często nie wierzyli, że dostaną jakiekolwiek dopłaty. Wówczas uważali, że to jakieś wirtualne pieniądze. 

 

Już dawno Unia miała odejść od kryteriów historycznych przy ustalaniu poziomu dopłat w danym kraju. Eurodeputowani z różnych państw mówili o „sprawiedliwym poziomie dopłat”. Potem okazywało się, że sprawiedliwe nie oznacza równe. Czy Unia jest solidarna?

Gdyby Unia Europejska nie była solidarna to nie byłoby Wspólnej Polityki Rolnej. W latach 2014-2020 na polską wieś popłynie 32 mld euro.

 

Czy plon referencyjny, na podstawie którego przed laty wyliczono pomoc dla Polski, nie był zaniżony? 

Negocjowaliśmy warunki w okresie długiego kryzysu w rolnictwie. Polskie gospodarstwa często były w kiepskiej kondycji, wiele gruntów odłogowano, wielkość i jakość produkcji była kiepska. Przyczyniła się też do tego także „dzika prywatyzacja”. 

 

Wielokrotnie rozmawialiśmy z premierem Leszkiem Millerem i byłym wicepremierem i ministrem rolnictwa i rozwoju wsi Jarosławem Kalinowskim o tym, jaką propozycję możemy przedstawić Unii. Przecież nie chodziło tylko o pieniądze, ale o wizję rozwoju naszego rolnictwa!  O podniesienie jakości, standardów... No i dziś są tego efekty - nasi rolnicy otrzymali w ostatnich latach większe unijne wsparcie (chodzi mi o PROW,  w przeliczeniu na hektar) niż rolnicy np. we Francji, czy w Niemczech. I tamtejsi dziennikarze zapewne pytają: - Dlaczego tak dużo daliśmy Polsce w negocjacjach, bo to pozwoliło jej dogonić, a nawet przegonić nasze rolnictwo?! Bo nasze rolnictwo odniosło sukces. Rolnicy produkują w znacznie lepszych warunkach, ich gospodarstwa się wyspecjalizowały.  

Przecztaj też:Duże zmiany w dopłatach. Stracą producenci mleka

Wojciech Olejniczak: - Wspólna Polityka Rolna przetrwa wszystko

Ale niektórzy uznali, że „ambitny Olejniczak podniósł poprzeczkę zbyt wysoko”. Czy rzeczywiście nawet w oborach były potrzebne kafelki? A w małych przetwórniach? Niektóre nie dały rady ze spełnieniem wymogów unijnych i upadły. 

Byłem tym ministrem, który zapowiedział, że zakłady, które się nie dostosują do wymogów unijnych, zostaną zamknięte. I byłem konsekwentny. Co do słynnych kafelków w oborach - chodziło o to, żeby łatwiej było utrzymać czystość. 

 

Widziałam obory w różnych unijnych krajach i tam nie zmuszano gospodarzy do wykładania ścian kafelkami. Wystarczyło pokryć je zmywalną farbą. 

U nas też wystarczyło użyć takiej farby. Ważne było, żeby nadto nie rozluźniać tych zasad. Dzięki temu możemy pochwalić się najnowocześniejszymi zakładami przetwórczymi, staliśmy się jednym z największych eksporterów żywności w Europie. 

 

Jednak nie wszystkie zakłady mogą się cieszyć z tego sukcesu, bo niektórych już nie ma.

Przetrwały najlepsze zakłady, także te niewielkie. Jeśli są dobre, to poradzą sobie na lokalnym rynku. Pamiętam, jak wyglądały np. małe zakłady ubojowe, przetwórcze. Dziś nikt nie chciałby jeść mięsa z takich miejsc. Czystość podczas produkcji i jakość żywności jest bardzo ważna. W pewnych sprawach nie można iść na kompromis! 

 

Nie podoba mi się to, że do takich kompromisów dochodzi np. ze względów politycznych, pewne sprawy zamiata się pod dywan. Nie można tolerować np. nielegalnego stosowania antybiotyków w paszach, albo lekceważenia zasad dotyczących bioasekuracji w gospodarstwach zajmujących się produkcją trzody chlewnej. Efekt takich kompromisów? Mamy kolejne ogniska afrykańskiego pomoru świń.   

 

Jaka jest pozycja polskiego rolnictwa w Unii Europejskiej? Marek Sawicki powiedział kiedyś, że „tłusta Europa” nas nie rozumie. A może nas nie lubią w UE? Czyżby dlatego, że mamy świetną żywność?

Przez pięć lat pracowałem w Parlamencie Europejskim nad reformą Wspólnej Polityki Rolnej. To była gra interesów. Ale interesy trzeba było poprzeć dobrymi merytorycznymi argumentami. Dla dobrych argumentów zawsze znajdzie się zrozumienie, zawsze można wokół nich budować ponadpartyjną i ponadnarodową koalicję. A żywność rzeczywiście mamy znakomitą. Liczby dotyczące eksportu żywności mówią same za siebie.

 

Unia odchodzi od kwotowania produkcji, np. mleka, cukru. Czy słusznie?

Można znaleźć argumenty za różnym stopniem regulacji rynku rolnego. Kilka lat temu zwyciężył pogląd mówiąc o potrzebie częściowej liberalizacji rynków mleka i cukru. To szansa dla polskich mleczarni i polskich cukrowni. Środki z Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich powinny pomóc im w ekspansji na rynkach europejskich. Świat będzie potrzebował coraz więcej żywności, a polskie rolnictwo ma spory potencjał. Nawet jeśli na razie np. ceny mleka są niskie, to warto zauważyć, że rośnie zapotrzebowanie na mleko w proszku. 

 

Niektórzy rolnicy czują się wyrobnikami wykorzystywanymi przez pośredników, zakłady przetwórcze. Twierdzą, że popełniono błędy podczas prywatyzacji, bo to m.in. rolnicy powinni zostać współwłaścicielami firm przetwórczych. Wtedy nie byliby na przegranej pozycji?

Być może w okresie przekształceń popełniono błędy. Można je jednak naprawić. Przede wszystkim poprzez pionową integrację branży rolno-spożywczej. Tworzenie grup producenckich, które będą mogły podpisywać bezpieczne i stabilne kontrakty z przetwórcami. Unia Europejska bardzo mocno wspiera taką mądrą konsolidację.

 

Dzięki funduszom unijnym w Polsce powstało sporo grup producenckich. Członkowie wielu z nich przyznają, że zrobili to tylko po to, żeby otrzymać wsparcie. Czy polscy rolnicy potrafią pracować razem?

W Polsce system grup producenckich rodzi się w bólach. Ale to jest dobra droga, która powinna być wspierana. 

Być może jest to proces na pokolenia, ale nie powinniśmy zbaczać z tej drogi. Musimy uczyć rolników kooperować dla wspólnego zysku. Jeśli we wsi jest kilku rolników, którzy mają po kilkanaście hektarów, to każdy z nich nie musi kupować ciągnika i kombajnu. Wystarczy, że uczyni to dwóch z nich. Wówczas produkcja będzie dla tych rolników bardziej zyskowna.

 

Od kilku lat bywa pan w USA. Jakie jest amerykańskie rolnictwo? Polscy gospodarze boją się otwarcia tego rynku. Czy słusznie?

Amerykańskie rolnictwo bardzo różni się od europejskiego. W Stanach Zjednoczonych przeciętne gospodarstwo rolne ma 100 hektarów, co znaczy, że wiele z nich jest znacznie większych. Amerykańskie rolnictwo jest znacznie silniej uprzemysłowione. Oznacza to, że amerykańska żywność jest tańsza od europejskiej. Pytanie - za jaką cenę? W Europie Zachodniej każdy słyszał o myciu amerykańskich kurczaków w chlorowanej wodzie. Ponadto w USA dopuszczalne są praktyki w Unii już zakazane. Na przykład podawanie zwierzętom hormonu wzrostu. 

 

Wokół tych kwestii toczy się burzliwa dyskusja związana z negocjacjami nad umową TTIP (Transatlantic Trade and Investment Partnership czyli Transatlantyckie Partnerstwo w dziedzinie Handlu i Inwestycji, którego celem jest utworzenie strefy wolnego handlu pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Unią Europejską - przyp. red.). 

Przeczytaj też: Sprzedaż bezpośrednia. Rolnik sprzeda swoje przetwory legalnie

Wojciech Olejniczak: - Wspólna Polityka Rolna przetrwa wszystko

Polscy rolnicy boją się także konkurencji ze strony ukraińskiego rolnictwa. Mówią, że Unia chce zapunktować u Ukraińców, ale będzie to ich kosztem. Mają rację?

1 stycznia 2016 r. weszła w życie umowa handlowa między Unią Europejską a Ukrainą (DCFTA). Umowa zakładała całkowite zniesienie ceł dla 82,2 proc. ukraińskich produktów rolnych. Pozostała część produktów (zboża, wieprzowina, wołowina, drób) została objęta bezcłowymi kontyngentami, a więc handel nimi ograniczono ilościowo. W przypadku produktów przetworzonych całkowite zniesienie ceł objęło 83,4 proc. produktów. 

 

Ukraińskiego rolnictwa nie da się porównywać w prosty sposób z polskim. Jedną z najważniejszych cech naszego rolnictwa jest rozdrobnienie własności ziemskiej. Na Ukrainie mamy do czynienia z jej koncentracją. Kiedyś to były kołchozy. Teraz kluczową rolę odgrywają tzw. agroholdingi, w które inwestują oligarchowie, ale też koncerny zagraniczne, w tym amerykańskie i niemieckie. Sto największych z nich ma w swoich rękach 6,7 mln hektarów ziemi. 

 

Pamiętajmy jednak, że wydajność ukraińskiego rolnictwa (patrząc całościowo) jest niska. Ukraińskie rolnictwo nie może liczyć również na dobrodziejstwa unijnej Wspólnej Polityki Rolnej. Na pewno ukraińskie rolnictwo ma przed sobą wielkie szanse rozwoju. Są to jednak tylko szanse. Polskie rolnictwo wykonało w ostatnich 12 latach cywilizacyjny skok. Dlatego nie bójmy się konkurencji z Ukrainy.

 

Nasi gospodarze nie chcą ukraińskiego zboża, ale pracowników z Ukrainy chętnie zatrudnią. Czy dla obywateli Ukrainy jesteśmy krajem docelowym, czy przystankiem w drodze do Europy Zachodniej, bo w tamtejszych gospodarstwach można więcej zarobić?

Rzeczywiście, Polska odgrywa dla Ukraińców podobną rolę, jaką odgrywała dla Polaków przed ponad dekadą Wielka Brytania, czy Irlandia. Ukraińcy dobrze czują się w Polsce ze względu na bliskość kulturową naszych narodów. Czy pojadą dalej na Zachód? Część może tak. Jednak wielu z nich chciałoby docelowo związać się z Polską. Wszystko jednak zależy od sytuacji gospodarczej. Na pewno dobry klimat dla ukraińskich pracowników związany jest też z rekordowo niskim bezrobociem w Polsce.

 

Praca w rolnictwie nie zadowala nawet tych, którzy pracują u siebie. Wielu właścicieli małych gospodarstw zamierza skorzystać z unijnej premii i przekazać gospodarstwa. Czy to jest dobry kierunek? Czy ekonomiczny przymus, by ciągle zwiększać powierzchnię, kupować kolejne hektary, nie jest drogą donikąd? W USA już to przerabiali. Czy Unia Europejska nie powinna bardziej pomagać tym, którzy mają niewielki areał?

Po pierwsze, w Polsce rynek obrotu ziemią co najmniej od wejścia do Unii Europejskiej jest prawie martwy. Ceny ziemi rosną i mało kto chce ją sprzedawać w sytuacji obowiązywania systemu dopłat do hektara. Po drugie, Unia od lat wspiera tzw. małych rolników. Rolnicy uczestniczący w systemie płatności dla małych gospodarstw są zwolnieni z kontroli norm i wymogów zasady wzajemnej zgodności, a także z obowiązku stosowania praktyk w zakresie zazielenienia.  

 

Załóżmy, że Unia Europejska się rozpada. Czy polski rolnik - który często narzeka na unijne przepisy, biurokrację - poradziłby sobie?

Unia Europejska się nie rozpadnie. Na wielu polach możliwy jest dzisiaj europejski krok wstecz. Wielu wyobraża sobie możliwy rozpad strefy Schengen. Inni przewidują, że po 2020 nastąpi ograniczenie polityki spójności. 

 

Wspólna Polityka Rolna przetrwa wszystko.  Z przyczyn gospodarczych, społecznych i politycznych. Gospodarczych, bo zapewnia silną pozycję rynkową europejskiej żywności. Z przyczyn społecznych, bo daje szanse na godne życie mieszkańcom obszarów wiejskich i przeciwdziała ich wyludnianiu. Ważny jest też wątek polityczny. W latach 30. zubożali rolnicy poparli ruchy radykalne i faszystowskie. Po drugiej wojnie światowej ojcowie Europy zdecydowali się stworzyć system, który zagwarantuje rolnikom godne dochody. System, który sprawi, że wieś nigdy już nie wystąpi przeciwko demokracji. W dzisiejszej sytuacji na świecie ta lekcja jest szczególnie ważna. 

______________________________________

Wojciech Olejniczak

Polityk, doktor nauk ekonomicznych. W latach 2003-2005 był ministrem rolnictwa i rozwoju wsi. Poseł na Sejm IV, V i VI kadencji, w latach 2009-2014 poseł do Parlamentu Europejskiego. Był przewodniczącym SLD. Amatorsko gra w piłkę nożną i trenuje triathlon.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wojciech Olejniczak: - Wspólna Polityka Rolna przetrwa wszystko - Gazeta Pomorska

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski