Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojenna trauma, list od Mołotowa i Festiwal, którego Lublin potrzebował od dawna

Michał Dybaczewski
Michał Dybaczewski
Etel Szyc, dyrektor Lubliner Festival, prowadziła w czwartek warsztaty kulinarne dla dzieci w restauracji Mandragora
Etel Szyc, dyrektor Lubliner Festival, prowadziła w czwartek warsztaty kulinarne dla dzieci w restauracji Mandragora nadesłane
Chociaż w Lublinie Żydzi i ich kultura mają bogatą tradycję to brakowało jednak wydarzenia, które by tę spuściznę upamiętniało i kultywowało. Ten stan rzeczy zmienił się całkiem niedawno za sprawą Etel Szyc, urodzonej w Lublinie aktorki teatralnej i filmowej, która podziwiając festiwale kultury żydowskiej w Warszawie i Krakowie, postanowiła w 2020 roku zorganizować podobny w naszym mieście. Właśnie trwa druga edycja Lubliner Festival i przy tej okazji z Etel Szyc rozmawiamy o traumie II wojny, dzieciństwie i młodości w PRL-u oraz, rzecz jasna, o samym Festiwalu.

Urodziła i wychowała się Pani w rodzinie żydowskiej. Rodzicom udało się wyjść cało z Holocaustu. Jakie były ich wojenne losy?

Moja mama Klara urodziła się w ZSRR i tam spędziła całą wojnę. Wraz ze swoją rodziną zmuszona była uciekać z terenów Ukrainy, albowiem zbliżały się wojska niemieckie. Przemieszczali w głąb Rosji Sowieckiej i w trakcie jednej z ucieczek rodzina została rozdzielona: moja mama wraz ze swoją przeszły przez most, chwilę potem Niemcy go zbombardowali, a po drugiej stronie został jej ojciec z siostrą mamy. Potem szukali się przez całą wojnę, ale bezskutecznie. Mama po wojnie napisała w tej sprawie do sekretariatu Stalina, a w odpowiedzi dostała list od samego Mołotowa z informacją, że jej rodzina została odnaleziona wraz ze wskazaniem ich miejsca pobytu. Ten list od Mołotowa do tej pory przechowujemy jako cenną pamiątkę. Mama przyjechała do Polski w roku 1958 na ślub przyjaciółki i została przedstawiona Nuchymowi Szycowi, z którym po trzech dniach wzięła ślub, ich małżeństwo zostało zaaranżowane. Zaraz potem wróciła do ZSRR, ale w 1959 roku przyjechała do Polski już na stałe, potem urodziłam się ja.

A losy ojca?

Jego losy były inne, urodził się w Warszawie na Bródnie. W domu było ich dziewięcioro. W 1939 roku miał 18 lat. Zarówno on, jak i jego żydowscy koledzy przeczuwali nadciągające zagrożenie ze strony hitlerowskich Niemiec i zdecydowali się uciekać z Polski. Niestety, większość Żydów – w tym rodzice ojca i jego siostry – nie oceniła wówczas prawidłowo sytuacji, nie przypuszczała że naród Goethego i Wagnera będzie w stanie dokonać tak barbarzyńskich czynów. Ojciec wraz z dwoma braćmi i kolegami uciekli jednak do ZSRR, po przekroczeniu granicy sowieckiej zostali schwytani i zesłani na Syberię. Tata na Syberii spędził prawie całą wojnę pracując bardzo ciężko w kopalni, gdzie nabawił się gruźlicy i innych chorób. Do Lublina, wraz z innymi Żydami, przyjechał niedługo po wyzwoleniu miasta, w 1944 roku. Warszawa wtedy jeszcze walczyła z okupantem, kiedy jednak została oswobodzona, ojciec udał się do stolicy. Zobaczył gruzowisko kamieni i wpadł w rozpacz, nikogo z bliskich tam nie było, nikogo nie mógł znaleźć. W tej sytuacji tata wrócił do Lublina i tu zaczął układać sobie życie. Chodził po podwórkach i naprawiał co się tylko dało, był tzw. „złotą rączką”. Miasto przyznało mu niedługo potem warsztat przy ulicy Lubartowskiej 31, gdzie do końca życia (1990 rok) naprawiał parasolki.

Czy trauma wojenna tkwiła w Pani rodzicach głęboko? Rozmawialiście w domu o tym co się wydarzyło między 1939 a 45 rokiem?

Bardzo głęboko, jak w zasadzie w każdej rodzinie żydowskiej. Jest to trauma przekazywana z pokolenia na pokolenie – ona była, jest i będzie. Tę traumę mam i ja, dla mnie Holocaust jest czymś, czym żyje na co dzień, co w dużej mierze wynika z faktu, że jestem też pilotem wycieczek grup żydowskich i często odwiedzam miejsca pamięci, takie jak Auschwitz i Majdanek. Muszę jednak powiedzieć, iż w domu rodzinnym o Holocauście mówiło się mało, ojciec nie chciał do tego wracać. W zasadzie o Holocauście dowiedziałam się dopiero po maturze, bo i w szkole na ten temat się nie mówiło zbyt wiele. Wiedzę o Zagładzie zaczęłam zdobywać w momencie, kiedy zostałam aktorką Teatru Żydowskiego w Warszawie. Wystawialiśmy spektakle związane z rocznicą wybuchu Powstania w Getcie i to mi otworzyło oczy na okrutny los, który spotkał Żydów.

Polska Ludowa nie była łaskawa dla tych, którzy ocaleli. Kiedy w 1968 roku Władysław Gomułka rozpętał antysemicką nagonkę rodzice nie myśleli o wyjeździe z kraju?

Faktycznie, w 1968 roku ojciec myślał o wyjeździe, tak jak zresztą większość Żydów, jednak ta większość wyjechała, a my nie. Dlaczego? Latem jeździliśmy do Odessy, bo ojciec chciał przez miesiąc odpocząć po całym roku pracy, zimą z kolei mamie nie chciało się pakować do wyjazdu. I tak się wybierali, że w końcu nie wyjechaliśmy. Poza tym bracia ojca, którzy zdecydowali się na wyjazd, nie pisali zachęcających listów – mówili, że jest tam ciężko, gorąco, bez perspektyw. Zostaliśmy w Polsce, bo choć nie byliśmy zamożną rodziną, to żyło nam się tu w miarę stabilnie. Na chleb nie brakowało, a raz w roku jeździliśmy nad Morze Czarne do Odessy, gdzie mielimy mnóstwo rodziny i przyjaciół. Odessa była dla nas takim mini Izraelem.

PRL to czasy Pani dzieciństwa i dorastania. Jak zapamiętała Pani te polsko-żydowskie relacje ze swojej perspektywy, z perspektywy podwórka i codziennych kontaktów z polskimi rówieśnikami?

Pozytywnie. Wszyscy wiedzieli, że jestem Żydówką, ale to nie miało znaczenia. Miałam prawdziwych przyjaciół i tamte dziecięco-młodzieńcze przyjaźnie trwają do dzisiaj. W Lublinie mieliśmy jak w raju, swoje dzieciństwo wspominam tak fantastycznie, że życzyłabym takiego każdemu. Trafiłam na cudownych ludzi, którzy nas otaczali – zarówno w domu, jak i w szkole muzycznej przy ul. Plażowej, do której uczęszczałam. Owszem, w 1968 roku w mojej klasie zdarzyło się, że kolega zapytał, czy wyjeżdżamy do Izraela. Reakcja wychowawczyni była stanowcza: zrobiła zebranie rodziców i wyraźnie zaznaczyła, że w jej klasie takie rzeczy są niedopuszczalne. Żeby było ciekawiej, kolega który zadał to niefortunne pytanie został potem moim chłopakiem (śmiech). Zdarzyła się jeszcze sytuacja, że właśnie w tym feralnym 1968 roku na Placu Litewskim krzyczano za nami „Żydzi do Izraela”, ale był to jednostkowy incydent. Pamiętam, że te krzyki mnie zdziwiły, bo my się nigdzie nie wybieraliśmy (śmiech).

Po żydowskim Lublinie nie zostało za dużo śladów. To co zniszczyli Niemcy, zatarli po wojnie komuniści. Czy we współczesnym Lublinie odnajduje Pani jakieś szczególe miejsca przywołujące przedwojenne żydowskie dziedzictwo?

Jest wiele takich miejsc, które świadczą o żydowskiej przeszłości. Te miejsca zresztą odwiedzam z młodzieżą izraelską. Jedziemy do Jesziwas Chachmej Lublin, która przed wojną promieniowała na cały świat, wydając mnóstwo znanych rabinów, filozofów i myślicieli. Jest oczywiście cmentarz żydowski, gdzie znajduje się ohel cadyka Jakuba Horowica, Widzącego z Lublina, ale także nowy cmentarz żydowski, gdzie pochowani są moi przyjaciele i sąsiedzi. Ważnym punktem jest Brama Grodzka i Teatr NN, do którego mogę zawsze pójść i pooglądać stary Lublin, to na wskroś żydowskie miejsce, centrum historycznej pamięci po Żydach. Kolejnym punktem jest Muzeum na Majdanku, tragiczne miejsce pamięci tego, co się stało z dawną świetnością żydowskiego miasta. Te miejsca to nie tylko martyrologia, bo bardzo lubię przychodzić do Mandragory, gdzie z przyjaciółką Izą jemy żydowskie potrawy, podobnie w Hotelu Ilan w Jesziwie, gdzie mam przyjaciółkę Agnieszkę. Będąc w Lublinie lubię też po prostu posiedzieć na Placu Litewskim, na którym ze swoimi żydowskimi i polskimi kolegami przesiadywał mój ojciec całymi wieczorami grając w szachy. Nie mogę nie wspomnieć o Lubartowskiej 31, gdzie znajdował się warsztat naprawy parasoli mojego ojca. Wchodząc do tego podwórka widzę naszą żydowską przeszłość – tam był krawiec, czapnik, szewc, a na górze ojciec parasolnik. Na ulicy Furmańskiej mieszkali nasi żydowscy przyjaciele, do których dwa razy w tygodniu chodziliśmy się kąpać, bo u nas nie było łazienki. Do nas natomiast sąsiedzi przychodzili na telewizję. Pamiętajmy, że nie każdy w tamtych czasach miał telewizor i łazienkę (śmiech).

Zaczęliśmy rozmowę od Pani rodzinnych losów, ale spotkaliśmy się przy okazji Lubliner Festiwal, którego 2. edycja właśnie trwa, a którego Pani jest organizatorem. Lublin od wieków związany jest z kulturą żydowską, ale dopiero rok temu na mapie kulturalnej miasta pojawił się Festiwal jej poświęcony. Skąd wziął się pomysł tego Festiwalu?

Byłam przez wiele lat aktywnym uczestnikiem Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie – robiłam tam warsztaty kulinarne i dla dzieci. Potem współtworzyłam Warszawę Singera. Będąc na tych festiwalach i oglądając wspaniałych artystów zawsze myślałam o tym, że Lublin też powinien mieć taką imprezę. Impuls przyszedł w 2017 roku na Zjeździe Lublinerów. Ten Zjazd był w zasadzie takimi mini festiwalem, więc pomyślałam, że chyba czas najwyższy zdecydować o organizacji festiwalu z prawdziwego zdarzenia. W 2019 roku udałam się do Janusza Makucha, twórcy Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie i zaproponowałam żebyśmy zrobili to razem. „Ja mam swój festiwal, ty go rób sama, bo jak nie ty to kto” – odpowiedział mi. Poszłam też do Gołdy Tancer, dyrektorki Festiwalu Warszawy Singera. Poradziła mi to samo co Makuch. Skierowałam się do Bramy Grodzkiej i Tomka Pietrasiewicza, któremu przedstawiłam swój pomysł. Obiecał pomoc i zmotywował. Umówiłam się na spotkanie z Prezydent Beatą Stepaniuk-Kuśmierzak z Urzędu Miasta Lublin, która na mój pomysł zareagowała z entuzjazmem i skontaktowała mnie z Rafałem Kozińskim z Centrum Kultury. Trochę byłam zdenerwowana spotkaniem z nim, nie byłam pewna, czy przekonam go do współpracy. Rafał podszedł do mnie z dystansem, powiedział, że bardzo się śpieszy i dał 15 minut na rozmowę (śmiech). Ostatecznie rozmawialiśmy o moim pomyśle ponad godzinę i już nie było wątpliwości, że Centrum Kultury stanie się współorganizatorem Festiwalu. Zaczęłam pisać wnioski do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego i Sportu, Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, itp., i uruchamiać wszelkie kontakty. Aby cokolwiek zorganizować trzeba mieć wsparcie innych ludzi. Znam tak wielu znakomitych artystów, że program Lubliner Festiwal mogę zaplanować na 20 lat do przodu, nie powtarzając żadnego wydarzenia (śmiech). Żałuję tylko jednego: że zaczęłam tak późno, ale widać wszystko ma swój czas.

A jak ocenia Pani pierwszą edycję Lubliner Festiwal?

Pierwsza edycja mimo pandemicznej sytuacji była udana. Pojawiały się sugestie, żeby zrobić większość wydarzeń online, ale je stanowczo odrzuciłam. Koncerty, spotkania i warsztaty nie sprawdzają się w tej formie, bo najważniejszy jest w nich kontakt z ludźmi. Pierwsza edycja była próbą, która miała pokazać, jak Lublin zareaguje na takie wydarzenie. Reakcja przeszła nasze najśmielsze oczekiwania, w czasie pandemii na zwiedzanie cmentarza żydowskiego przyszło 200 osób, mnóstwo ludzi było także na koncertach. Zrozumieliśmy, że idziemy dobrą drogą. Warto pamiętać, że publiczności festiwalowej nie zdobywa się ot tak, trzeba nad nią pracować latami – zdobywać zaufanie, intrygować, zaciekawiać, inspirować.

Przed nami jeszcze trzy dni Festiwalu, co zatem szczególnie warto zobaczyć?

Niewątpliwie w piątek warto przyjść na warsztaty klezmerskie, taneczne i samoobrony dla kobiet. Podczas koncertu „Parasolnik z Lublina” opowiem o swoim życiu, ojcu i innych postaciach żydowskiego Lublina. W Muszli Koncertowej Ogrodu Saskiego wystąpi Milo Ensemble i Wojciech Waglewski. W sobotę polecam recital Alony Szostak, wystawę obrazów Aleksandra Rozenfelda „Dwie ojczyzny – moja Polska, mój Izrael”, film „Falenicka Atlantyda” i spotkanie z reżyserem Irkiem Dobrowolskim, koncert zespołu z Izraela Boom Pam, Hawdalę – ceremonię pożegnania szabatu, a po niej szaloną potańcówkę z zespołem Bum Bum Bum Orkestar w Centrum Kultury. W niedzielę zapraszam na „Marzenie Abramka”, koncert poświęcony Pamięci Dzieci Holokaustu w wykonaniu Grupy BENE oraz aktorów Teatru Żydowskiego. Dla dzieci w Teatrze Osterwy zaplanowany jest spektakl „Ostatni Syn”, a punktem kulminacyjnym będzie koncert Kayah & Transoriental Orchestra. Wspomniałam tylko o niektórych wydarzeniach, zapraszam wszystkich do zapoznania się z pełnym programem na www.lublinerfestival.pl. Mam nadzieję, że mieszkańcy Lublina ciepło przyjmą nasz Festiwal i wrócą do nas za rok.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski