Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojtyła w roli Hindenburga. Felieton Jacka Borkowicza

Jacek Borkowicz
nadesłane
Adam Michnik wziął w obronę Jana Pawła II. Fakt ten godzien jest osobnego felietonu bynajmniej nie jako wydarzenie polityczne czy też towarzyskie, lecz symptom pokoleniowych zmian, którym od jakiegoś czasu podlegamy. Pokoleniowych, a być może nawet cywilizacyjnych.

„Gazeta Wyborcza”, ukochane dziecko Adama Michnika, wyrosła na fali protestu i krytyki. Taką też linię utrzymała jej redakcja, gdy pismo założone jako narzędzie do walki z upadającą komuną przemieniło się w pierwszy dziennik III Rzeczypospolitej. Czasem była to krytyka słuszna, czasem nie, mniejsza o to. Rzecz w tym że naczelny „Wyborczej” wychował całą paletę młodych dziennikarskich talentów, dla których naczelnym postulatem jest dezawuowanie autorytetów. Bo autorytet to z definicji coś podejrzanego.

Skutki tej długofalowej polityki widzimy właśnie teraz. Młode wilki (i wilczyce), z czasem pozagryzawszy wszystkie okoliczne owce i barany, rzuciły się na przywódcę własnego stada. Swojego szefa i wychowawcę bez skrupułów traktują jako nic nie rozumiejącego dziadersa. Kto wie, może tak właśnie nazywają go na zamkniętych zebraniach? Przypuszczenie to opieram na tonie, jakim od pewnego czasu zwracają się do Michnika jego młodsi koledzy po fachu, a właściwie koleżanki.

Michnik broni się z godnością. Czasem przeprasza (młodzi nie przepraszają nigdy, bo niby za co?), znacznie rzadziej próbuje się odgryzać. A i wtedy robi to bez zajadłości, raczej z pobłażliwym dystansem wobec ludzi, których dobrze zna – w końcu sam ich wychował – i co do których chyba równie dobrze wie, że pewnych spraw nie będzie w stanie im wytłumaczyć. Bo aby je pojąć, trzeba trochę dłużej niż oni pożyć i trochę więcej zapamiętać.

Rzeczony wywiad, jaki ze swoim naczelnym przeprowadziła Dominika Wielowieyska, jest tutaj dobrym przykładem. Rozmówczyni zarzuca Michnikowi, że ten „ulega pisowskiej propagandzie”, Michnik z podziwu godnym spokojem wyjaśnia. Może nie tyle samej Wielowieyskiej, ile czytelnikom „Wyborczej”. Bo co właściwie odpowiedzieć na argument dziennikarki, że w sprawie skazanego za akt pedofilski księdza z diecezji krakowskiej „Wojtyła, owszem, wyrzuca go z diecezji, ale w zasadzie potem nic nie robi”.

A co miał jeszcze zrobić, skoro nie był ani prymasem, ani papieżem? To przecież wyłączna wina jego suwerennych kolegów-biskupów, skoro zdecydowali się przyjąć księdza wyrzuconego z innej diecezji. Gdyby Wielowieyska czytała w tej sprawie coś więcej poza nagłówkami tabloidów, wiedziałaby że dziennikarze którzy jako pierwsi, i dotąd jedyni, o tej sprawie napisali (Tomasz Krzyżak i Piotr Litka), nie znaleźli w działaniu biskupa Wojtyły najmniejszego uchybienia.

Przypomniała mi się opowieść Wańkowicza o jego wizycie w domu Michała Kajki, mazurskiego poety. Mamy późne lata trzydzieste, brunatny totalitaryzm roztoczył już złowrogą aurę nad Prusami Wschodnimi. Żona Kajki opowiada pisarzowi, jak to młodzi aktywiści NSDAP namawiali ją do głosowania na Hitlera. Leciwa i wiele pamiętająca kobieta dla świętego spokoju odpowiada agitatorom: „Jak już trzeba głosować, to będę na Hindenburga. On stary, ja stara…”

Opowiastkę tę, w której wszelka zbieżność sytuacyjna jest oczywiście sprawą czystego przypadku, dedykuję Adamowi Michnikowi (rocznik 1946), mojemu naczelnemu w pierwszym roku istnienia „Wyborczej”.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski