Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wsiąść do pociągu, byle jakiego, byle do Lublina

Gabriela Bogaczyk
Pani Weronika obchodziła niedawno 101. urodziny
Pani Weronika obchodziła niedawno 101. urodziny Anna Kurkiewicz
Niełatwo zawrzeć 101 lat życia w jednej opowieści. Z biegiem lat pamięć się zaciera. Pani Weronika Wadowska opowiada o młodości, która splotła się z wojennym koszmarem i o mężu, którego poznała w autobusie.

Baranowicze. 1915 rok. W małżeństwie Elżbiety i Szymona Grynczyków urodziła się trzecia, najmłodsza córka. Rodzice nazywali ją Weronika. - Tata był kolejarzem, a dokładnie maszynistą. Mama zajmowała się domem i dziećmi. Gotowała i prała. Wiem, że chodziła gdzieś nad rzekę, żeby dobrze wypłukać ubrania - opowiada Weronika Wadowska, 101-latka mieszkająca w Lublinie.

ZOBACZ TEŻ: 101. urodziny Weroniki Wadowskiej z Lublina [WIDEO, ZDJĘCIA]

Sto lat temu, Baranowicze znajdowały się w Polsce. - Mieszkaliśmy w domku parterowym. Pamiętam, że wokół domu rosły drzewa i kwiaty. Mnie w pamięci utkwiły niezapominajki. „Niezapominajki, to są kwiaty z bajki”, jak pisała w wierszu dla dzieci Konopnicka. Z dziećmi sąsiadów ganialiśmy się w berka - opowiada pani Weronika.

Rodzinna miejscowość Weroniki znajdowała się wtedy na granicy polsko-wschodniej. Dzisiaj znajduje się na Białorusi. - Baranowicze to było miasto wojewódzkie. Bardzo duże. Miało dwa dworce kolejowe, oddalone od siebie o dziesięć kilometrów - dodaje seniorka.

Codziennie pani Weronika jeździła z koleżankami do szkoły pociągiem podmiejskim, nazywanym przewozówką. Z jednej stacji na drugą jechało się ponad 10 minut.

Lubiła chodzić do szkoły, lubiła też się uczyć. Z wyjątkiem matematyki. Lekcje odbywały się po polsku. Do wyboru była nauka języka niemieckiego lub rosyjskiego. - Ja wybrałam niemiecki, chciałam znać języki obce. Rosyjski już znałam, bo żyłam między Rosjanami - wyjaśnia pani Weronika. Dodaje, że bardzo lubiła rysować. Z rysunków zawsze miała piątkę z plusem.

- Ten plus był po to, by wyróżnić uczniów. Rysunku uczył nas profesor, chyba nazywał się Leonard Turski. Ja wezmę kartkę i twarz narysuję. Pani da ołówek. Pani Weronika rysuje z pamięci twarz.

Wsiąść do pociągu byle jakiego

Po skończeniu szkoły, pani Weronika została w Baranowiczach. Wyszła za mąż jako dwudziestolatka. - To było przed samą wojną. Miał na imię Zbyszek. Byliśmy małżeństwem zaledwie dwa miesiące, bo Niemcy go zaaresztowali i rozstrzelali, bo należał do podziemia. Walczył o wolną Polskę - opowiada pani Weronika.

Dodaje, że mąż działał w organizacji, w której było dużo kobiet. - Pewnego razu rozmawiały między sobą, ktoś podsłuchał i Niemcy wiedzieli już, kogo wziąć. Rozstrzelali go koło Baranowicz. Później jego koledzy powiedzieli mi: „Rozstrzelali pani męża. My panią wywieziemy w bezpieczne miejsce. Jednak tak się stało, że Niemcy jakoś nas złapali i chcieli wywieźć - mówi kobieta.

Niemcy tłumaczyli, że w ten sposób bronią ich przed Sowietami. Jednak pani Weronice udało się uciec z tego pociągu. - Polak, który rozmawiał z Niemcem, powiedział mi: „Słuchaj, wiozą was do obozu śmierci. Tylko jak będzie jakiś nalot, to uciekajcie. Akurat był nalot w Łukowie i myśmy uciekali przez okna - relacjonuje pani Weronika. I doprecyzowuje:

- Każdy szybko wsiadł do byle jakiego pociągu, żeby Niemcy nie złapali, i pojechał w nieznane. Ja wtedy wsiadłam do pociągu do Lublina, w rękach trzymając mojego synka. Januszek był wtedy bardzo malutki, nie miał nawet roku - opowiada pani Weronika.

Stacja Lublin

Już w Lublinie pani Weronika poznała kobietę, która również pochodziła z Baranowicz. - Zaczęła nam szukać mieszkania. Wynajęłyśmy taki mały ładny pokoik przy ulicy Bychawskiej. Pamiętam, jak dziś numer domu. To było 152 - opowiada.

Pani Weronika pamięta piękny sad. - Cała przestrzeń między domem a jezdnią była w drzewach owocowych. Były jabłuszka, maliny, jagody. Jadło się je prosto z krzewów. Były bardzo smaczne - dodaje.

Praktycznie całą drugą wojnę światową, pani Weronika spędziła w Lublinie. - Mieszkałam w Lublinie od około 1940 roku. Nie wiem dokładnie. Wszędzie było słychać naloty - opowiada.

- Pamietam jak dziś, że schowałam się ze znajomymi w piwnicy. Akurat bombardowanie było blisko nas. Cały schron drżał. Pomyślałam wtedy, że nie chcę tak umrzeć, chowając się. Powiedziałam, że nie chcę zginąć w piwnicy. I wyszłam na wierzch. Dzisiaj wiem, że to było bardzo ryzykowne. Człowiek był młody, to inaczej myślał. Przecież, non stop były patrole niemieckie na ulicy i było słychać strzały za dnia - relacjonuje pani Weronika.

Kobieta pamięta Żydów w Lublinie. Przyznaje, że było ich bardzo dużo. Chodzili w zwykłych ubraniach, choć część z nich nosiła długie czarne płaszcze.

- Mieszkali przy Zamku. Jeździłam w tamte okolice do sklepów czasem. Później, jak ich stamtąd Niemcy wywieźli, to wszędzie rozbiegły się szczury. Pełno było też karaluchów w mieszkaniach.

Piekło i dym z Majdanka

Pani Weronika opowiada, że wszyscy w czasie wojny wiedzieli, co się dzieje w obozie na Majdanku, lecz nikt nie mógł nic zrobić.

- Oni tam zabijali ludzi. Wszystkich. Żydów, Polaków, Cyganów. Pamiętam ten nieprzyjemny zapach palonych ciał unoszący się nad Lublinem.

Pani Weronika pojechała zaraz po wyzwoleniu na Majdanek, by zobaczyć, co się tam działo. - Były tam piece i nosze, do których wkładali ludzi i palili. Niemcy robili też mydło z ludzkich ciał. To takie okropne rzeczy, że nie chce się o tym myśleć - mówi.

Pani Weronika opowiada, że przed oczami ma obrazek uciekających Żydów. - Był taki rów i pagórek w Lublinie. Nie pamiętam, w którym miejscu. Widziałam, jak Żydzi uciekali, a Niemcy stali u góry i z automatu do nich strzelali. A oni padali do tego dołu już martwi, jeden za drugim. Muszę przyznać, że ja pierwszy raz po wojnie dopiero o tym mówię, bo nie chciałam tego nigdy wspominać - przyznaje 101-latka.

W czasie wojny pani Weronika zajmowała się szyciem i w ten sposób zarabiała na życie. Na początku ktoś chciał przedłużyć czy skrócić sukienkę lub spodnie. - Później nabrałam rutyny i lepiej szyłam. Robiłam nawet pelisę. To jest taki zimowy płaszcz podbity futrem - dodaje.

Męża poznała w autobusie

Kiedy wojna się skończyła, syn pani Weroniki, Janusz, miał około 6 lat. - Poszedł od razu do szkoły przy Kunickiego, do drugiej klasy podstawówki. Trochę wcześniej, bo był bardzo zdolny - wyjaśnia seniorka.

Pani Weronika poznała męża w autobusie. - Był kontrolerem. Jak brał bilety do ręki, to starał się chwycić mnie za paluszek. Gospodarze zapraszali go do swojej córki przy Bychawskiej, ale zamiast do niej to zaczął przychodzić do mnie - wspomina.

Ta miłość miała jednak wielu wrogów. Młodzi planowali razem ślub. Pani Weronika była starsza o kilka lat od swego narzeczonego.

- Zaprowadzili nas do księży. Oni pytali się jego, po co mu ten ślub ze mną? Czesław powiedzial, że właśnie ze mną się ożeni, bo nikogo innego nie chce - śmieje się pani Weronika.

Ślub odbył się w kościele przy Narutowicza. Kobieta wspomina, że jej syn zarzekał się, że nie będzie nazywał Czesława tatą. Na drugi dzień, gdy już byli małżeństwem, zmienił zdanie. - Wstał rano, przyszedł do nas do łóżka i mówi do niego „tatusiu”. A ja takie oczy zrobiłam. Chyba, jak zobaczył nasz ślub z taką ceremonią, to uprzytomnił sobie, że to będzie teraz jego tata. I do ostatniego dnia zwracał się do niego „tatuś”. Natomiast mąż mówił na niego synu lub Januszku - opowiada pani Weronika.

Mąż pracował w Lubelskiej Fabryce Maszyn Rolniczych, a ona zajęła się domem. Po ślubie, przenieśli się do kamienicy przy Zamku Lubelskim.

- Mieszkaliśmy tam 53 lata. Tyle samo, co byliśmy małżeństwem. Fotografowie przychodzili do nas często, bo pytali, czy mogą wejść zrobić zdjęcia z naszego okna. Mieliśmy piękny widok na Zamek - wspomina.

Pani Weronika dodaje, że trudno jej 101 lat życia zmieścić w jednej opowieści. - Szkoda, bo nie pamiętam wszystkiego. Muszę przyznać, że nie chciałam wracać do czasów wojny. Ja to wszystko przeżyłam. Jak leżałam sama w nocy, to starałam się te straszne myśli od siebie odsunąć. Jednak zdecydowałam się o tym opowiedzieć. Wiele tych potwornych obrazów wróciło.

- Mówię o tym wszystkim w ramach przestrogi, by już nigdy się nie powtórzyło - dodaje Weronika Wadowska.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak Disney wzbogacił przez lata swoje portfolio?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski