Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wspomnienie Józefa Życińskiego: Arcybiskup, przyjaciel i po prostu bardzo dobry człowiek (ZDJĘCIA)

Agnieszka Kasperska
Arcybiskup Józef Życiński
Arcybiskup Józef Życiński Jacek Babicz
Kiedy pytam współpracowników i przyjaciół arcybiskupa Józefa Życińskiego o to, jakim był człowiekiem, najczęściej pada krótka odpowiedź: "Dobrym. Po prostu".

Ksiądz doktor Tomasz Adamczyk był ostatnim sekretarzem arcybiskupa. Wie o nim wiele tzw. prywatnych i bardzo osobistych rzeczy. Rzeczy, o których osoby skupiające się na nauczaniu Życińskiego, nigdy nie wiedziały. Między innymi to, że arcybiskup w młodości śpiewał w zespole muzycznym (muzyka zresztą zawsze była mu bardzo bliska. Często w wolnych chwilach słuchał ukochanej muzyki klasycznej). Później sam się śmiał ze swoich wokalnych poczynań, mówiąc, że chór seminaryjny od-rodził się, kiedy on z niego odszedł.

- Bo o arcybiskupie, którego widujemy najczęściej przy ołtarzu, rzadko myśli się jak o osobie dobrej, ciepłej czy mającej poczucie humoru - uważa ksiądz Adamczyk. - A arcybiskup Życiński właśnie taki był. Ciepły, przyjacielski, lubił żartować.

I był bardzo wrażliwy na drugiego człowieka. Zarówno pod względem duchowym (kiedy dowiedział się, że ksiądz z jednej z lubelskich parafii nie chce ochrzcić nieślubnego dziecka, natychmiast interweniował i nakazał mu udzielenie sakramentu), jak i materialnym. Bolała go zwłaszcza bieda. Sam pochodził z ubogiej rodziny, która mieszkała w niewielkiej podpiotrkowskiej wiosce.

- Jego brat Wojciech wspominał mi, jak w dzieciństwie obydwaj wpatrywali się w kuchenny kalendarz, odliczając, kiedy będzie dzień oznaczony kolorem czerwonym. Wiedzieli, że wówczas będzie coś więcej do chleba… - mówi ksiądz sekretarz.

Nic dziwnego, że rozumienie głodu i dążenie do pomocy towarzyszyło mu stale. Współpracownicy wspominają, że arcybiskup chętnie pomagał studentom, na przykład pewnej ubogiej Chince, którą zapraszał czasem na obiady.

- Po jego śmierci ona po raz pierwszy w życiu odmówiła różaniec. Właśnie w intencji arcybiskupa - wspomina ksiądz Adamczyk. - Potem skontaktowała się ze swoją matką i powiedziała, że ciągle myśli o chrześcijaństwie. Ponoć matka odpowiedziała, żeby nie wahała się i szła śladami arcybiskupa.

Arcybiskupa Życińskiego nie interesowały nowinki techniczne i... pieniądze. Kiedy stał na czele diecezji lubelskiej, w nieoficjalny sposób zabronił proboszczom kupowania drogich samochodów. Chciał przekazywania w ten sposób środków na szlachetniejsze cele. Sam także z pieniędzmi się nie liczył. Kiedy pewnego dnia otrzymał wysokie honorarium za udział w międzynarodowej konferencji, nawet nie zajrzał do koperty. Kazał sekretarzowi przekazać pieniądze wiejskiemu proboszczowi na budowę kaplicy adoracji Najświętszego Sakramentu.

- Modlił się bardzo dużo. Czasami jeszcze przed 6 rano. Potem siadał przed komputerem i pisał teksty. Krótko. Trzydzieści minut. Potem wracał do kaplicy i odprawiał mszę - mówi ks. Adamczyk. - I znowu pracował. Długo i intensywnie. Wieczorem znowu modlitwa. I wolny czas, który bardzo często także wypełniała mu praca lub ukochana lektura. Spał niewiele. Po 4-7 godzin na dobę. Takiego rytmu nie zmieniał nawet w niedziele i święta.

Miał przy tym ogromny wręcz dystans do siebie, swojej pracy i osiągnięć. Nie odgradzał się od ludzi murem.

- W przypadku arcybiskupa trudno było zachować czysto służbowe relacje - wspomina Małgorzata Piasecka, dziś szefowa Radia Centrum, która jako dziennikarka Radia Zet często rozmawiała z Józefem Życińskim. - Mimo że zazwyczaj nie było na to czasu, zawsze pytał: "Co u ciebie słychać?" Zawsze interesował się drugim człowiekiem.

Do samego końca arcybiskup nie tylko intensywnie pracował, ale także uczył się. Wykorzystywał do tego każdą wolną chwilę. Podczas golenia uczył się na przykład nagranych słówek koreańskich. Każdego dnia czytał prasę i przeglądał serwisy internetowe. Telewizji nie oglądał. Na to czasu nie było. Zamiast tego wolał książkę. Czytał mnóstwo. Jak wspominają najbliżsi, książki pochłaniał. Wszystko dzięki fotograficznej wręcz pamięci.

- Już po przekartkowaniu jakiejś pozycji mógł wiele o niej powiedzieć - przyznaje ksiądz Tomasz Adamczyk. - Lubił też naturę. Zwłaszcza spacery po lesie. Czasem jadąc do jakiejś parafii, prosił kierowcę o zatrzymanie się na chwilę, żeby przejść się między drzewami. Popołudniowym zwyczajem były też spacery wokół dziedzińca kurialnego, które wykorzystywał na telefony do znajomych albo odmawianie różańca. Bo bezczynny nigdy nie był.

- Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale to nieprawda. Wciąż bardzo brakuje mi arcybiskupa Życińskiego. I jako ciepłego i dobrego człowieka, i jego mocnego głosu np. w sprawach bioetycznych - kończy Małgorzata Piasecka.

Intelektualista żyjący w wiecznym pośpiechu
Rozmowa z ks. prof. Alfredem Wierzbickim
Kiedy szukałam osoby, która mogłaby opowiedzieć o dorobku arcybiskupa, w kurii od razu padło Księdza nazwisko. Wszyscy mówią o Księdzu, jako o jednym z jego najbliższych współpracowników. Co udało się Wam razem zrobić? Nie mogę mówić, że coś robiliśmy razem. Ja byłem tylko kapłanem diecezji, którą arcybiskup kierował. Współpracowaliśmy jednak dosyć blisko. Napisałem o tym nawet wiersz nawiązujący do snu, który mi się przyśnił, gdy arcybiskup już nie żył. Razem skreślaliśmy w nim jakiś tekst. W rzeczywistości jednak nigdy razem nie pisaliśmy. Arcybiskup rzucał pomysł, a ja na miarę moich sił go realizowałem. Głównym polem takiej współpracy było seminarium, w którym byłem prorektorem. Współpraca w różnych wymiarach dotyczyła też inicjatyw kulturalnych, gdy arcybiskup Życiński mianował mnie wikariuszem biskupim do spraw kultury. Radził się wtedy w różnych kwestiach dotyczących środowisk kulturalnych. Angażował się też niezwykle mocno w przygotowywane przez siebie wręcz w sposób autorski - wymyślony od początku do końca - cztery kongresy kultury. Był katalizatorem dla mojego głębszego zaangażowania się w dialog katolicko-żydowski, którego potrzebę wcześniej odczuwałem, ale to on założył Centrum Dialogu, co pozwoliło mi wejść głębiej w tę rzeczywistość.

A zatem to arcybiskup pokazywał kierunki, o których nie myślało się wcześniej tak intensywnie?
To prawda. Kiedy miałbym opisać arcybiskupa, to powiedziałbym, że był osobą mającą wiele pomysłów. To był człowiek działania. Za pomysłami arcybiskupa trudno było nadążyć. To trochę tak jak generałom Napoleona trudno było nadążyć za swym wodzem. Do dziś ogarnia mnie dla niego podziw, gdy myślę, w jak wielkim tempie pracował.

Arcybiskup był z tego powodu trudnym szefem?
Wymagającym, ale nie trudnym. Był serdeczny. Z poczuciem humoru. I wbrew wysokiemu stanowisku nie miał manii wyższości. Był arcybiskupem, ale umiał żartować z siebie.

Był w tym układzie zależności czas na zwykłe przyjacielskie relacje? Czy rozmowy były tylko zobowiązujące?
Wszystkie rozmowy zawsze były zobowiązujące. Nie oznacza to jednak braku takich czysto ludzkich relacji. Pamiętam, jak kiedyś przygotowywałem się do referatu. Przyszedł arcybiskup i powiedział: "W twoim wieku nie musisz się przygotowywać". I wyciągnął mnie na spacer do lasu. Poszedłem. Myślałem, że będzie trwał z pół dnia. Po 20 minutach arcybiskup już jednak chciał wracać, bo zawsze żył w wielkim pośpiechu.

W wielkim pośpiechu też pracował?
Widać to po jego ogromnym dorobku. W okresie biskupstwa praca naukowa uległa wręcz zwiększonej intensywności. Arcybiskup wydał ważną książkę o chrześcijańskiej interpretacji ewolucji oraz o postmodernizmie. Książek powstałych w okresie lubelskim było kilkanaście. W jego komputerze do dziś jest jeszcze jedna gotowa książka, która wkrótce zostanie wydana drukiem. Jest też kilka zaczętych prac.

Co znajdziemy w pracach arcybiskupa?
Szeroko otwarte drzwi Kościoła, bo wielkość Życińskiego to prawdziwe otwarcie na ludzi innych religii: Żydów, muzułmanów czy azylantów z Czeczenii, którzy po jego śmierci bardzo go opłakiwali. Do pozostawionego przez niego wielkiego dorobku należy zaliczyć też Kongresy Kultury Chrześcijańskiej. To jego dar dla Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Myślę, że pomysł ich zorganizowania wypływał z bardzo uważnego wsłuchiwania się arcybiskupa w problemy kultury i świadomości konieczności bycia Kościoła w kulturze jako jej współtwórcy. Zapraszał na kongresy wspaniałych i liczących się twórców. Nie tylko chrześcijan. Dzięki temu Lublin wpisał się w coś, co wyprzedzało podjętą potem przez Benedykta XVI inicjatywę "Dziedzińca pogan", forum dialogu z niewierzącymi. Lubelskie kongresy były i są spotkaniami wierzących i niewierzących z najważniejszymi problemami współczesności.

A jakie to problemy?
Arcybiskup Życiński wierzył, że istnieją wartości, które łączą wszystkich. Bał się, jak mówił, "kapliczek i salonów", bał się jak ognia używania wartości do walki z innymi. Wszędzie pragnął nieść nadzieję. Miał bardzo klarowne spojrzenie na wydarzenia społeczne i przede wszystkim autentycznie chrześcijańską ocenę polityki. Bał się instrumentalizacji Kościoła przez partie polityczne, a z drugiej strony dążył do spotykania ludzi polityki. Nie wiem, czy jest w Polsce inny kapłan, który zaprosił wszystkich posłów i z lewicy, i z prawicy. To spotkanie bardzo pozytywnie komentowała później Izabela Sierakowska. Nikt nie był z nich wykluczony. Życiński nie separował się od polityki, ale był wyczulony na sytuacje, w których politycy, zwłaszcza prawicowi, bo oni mają taką skłonność, próbują instrumentalizować Kościół. Jak działają, to niech robią to na własny rachunek. Często mają też nie najmądrzejsze pomysły. Prawica się radykalizuje i to bardzo obciąża wizerunek Kościoła. Arcybiskup był tego świadomy.

To chyba rzadko spotykana postawa wśród księży?
Tak. Zwłaszcza przy upartyjnieniu niektórych biskupów czasami ma się wrażenie, że to nie duchowni, a przywódcy partyjni.

Nasza rozmowa ukaże się w trakcie obchodów rocznicy śmierci arcybiskupa. Jeśli kogoś zainspiruje w zagłębienie się w Jego nauczanie, to po jakie publikacje powinien sięgnąć?W latach lubelskich ukazało się sporo książek w wydawnictwie Gaudium, które Życiński sam założył. Spośród nich proponowałbym "Okruchy słowa" i "Okruchy nadziei". To krótkie refleksje publikowane wcześniej w "Tygodniku Powszechnym". Ciekawe są także zbiory felietonów wydawane przez UMCS. To piękne świadectwo współpracy z uniwersytetem państwowym i dowód, że był tam szanowany. Wspaniale czyta się także wywiad rzekę przeprowadzony przez Jarosława Gowina, wówczas redaktora Znaku: "Niewidzialne światło". Rozmowa odbyła się na początku biskupiej posługi Józefa Życińskiego w Lublinie. Dużo mówi o jego życiu i formacji, pasjach intelektualnych. Pokazuje go jako mądrego i dobrego człowieka.

Intelektualistę? Jego prace może przeczytać tzw. normalny czytelnik?
Oczywiście. To piękny i nie-zbyt trudny język. Większej wiedzy wymaga tylko książka o filozofii matematyki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski