Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wypadki w sporcie: Zniszczone marzenia i cudowne powroty

Tomasz Biaduń
Rafał Wilk po wypadku na torze jeździ na wózku inwalidzkim
Rafał Wilk po wypadku na torze jeździ na wózku inwalidzkim Jakub Hereta
O ryzyku, które podejmują wyczynowi sportowcy, śmierci podczas rywalizacji, złamanych kręgosłupach, marzeniach, które w jednej chwili zostają zniszczone, a także o cudownych powrotach do uprawiania sportu - pisze Tomasz Biaduń.

Tragedia, która wydarzyła się niespełna tydzień temu na torze żużlowym we Wrocławiu, wstrząsnęła nie tylko sportowym światem. Śmierć Lee Richardsona, byłego żużlowca TŻLublin, wywołała na nowo dyskusję o bezpieczeństwie wyczynowych sportowców. Zawodników, na których zacięta rywalizacja może odcisnąć silne piętno. Na całe późniejsze życie...

Z motoru na wózek...
3 maja 2006 roku był dniem, który bezpowrotnie zmienił życie Rafała Wilka, żużlowca z Łańcuta, późniejszego trenera KMŻLublin. Wilk podczas wyścigu złamał kręgosłup i stracił czucie w nogach. Skończył na wózku inwalidzkim. Nie załamał się jednak. Jakkolwiek by to trywialnie brzmiało, odnalazł w sobie świeże pokłady energii, zaczął podejmować nowe wyzwania.

- Mógłbym siąść i płakać, mieć żal do wszystkich dookoła, ale co mi po tym? - pytał retorycznie w jednym z wywiadów Wilk. - Nie rozczulam się nad sobą, do nikogo nie mam pretensji. Kontuzje są tak, jak śniadanie, wpisane w taki sport, jak żużel - dodawał.

Wilk faktycznie nie rozczulał się nad sobą. Został trenerem, w 2009 roku zawitał do Lublina. Ludzie, którzy do tej pory go nie znali, byli pełni podziwu. Człowiek jeżdżący na wózku, aktywnie uprawiał narciarstwo (na nartach jednośladowych), jeździł na rowerze (o napędzie ręcznym, tzw. hand-bike’u), którego humorystycznie nazywał "batmobilem".

Co więcej, Wilk ma szansę na wyjazd na paraolimpiadę do Londynu! Ale nawet jeśli stałoby się tak, że na nią nie pojedzie, to i tak pokazał wszystkim, że nie ma barier nie do pokonania i z każdą ułomnością da się żyć. Zgodnie z maksymą, którą wyznaje: "Jeśli chcesz - znajdziesz sposób, jeśli nie chcesz - znajdziesz powód".

Upadek, który zniszczył karierę
Marek Kępa to żyjąca legenda lubelskiego żużla. Ten fantastyczny zawodnik przez długie lata cieszył swoimi występami publiczność w Kozim Grodzie. W ślady swojego ojca bardzo chciał pójść Kacper. Niestety, ogromny pech i bardzo nieszczęśliwy upadek skutecznie zniszczyły ambicje chłopaka. Podczas swojej pierwszej, dużej imprezy, Mistrzostw Polski par klubowych w Bydgoszczy, Kępa zaliczył kraksę, doznając rozległych obrażeń głowy. - Upadł na szczękę, złamał ją w czterech miejscach. Miał robione trzy przeszczepy z kości biodrowej, a skutki tego upadku odczuwa do dzisiaj - opowiada Kępa senior.

Kacper, mimo że miał powody, aby się załamać, nie poddał się. Podczas długiej rehabilitacji wciąż marzył o powrocie na tor.

- Szybko się pozbierał, nie załamał się. Ale to chłopak z charakterem, bardzo odporny psychicznie, więc się temu nie dziwię - opisuje ojciec zawodnika. - Marzył, aby znowu jeździć, ale z żoną powiedzieliśmy stanowczo "nie". Nie chcieliśmy dopuścić do tego, aby syn ponownie był narażony na ryzyko. Baliśmy się - dodaje.

Kacper odnalazł się jednak w życiu bez sportu.

- Prowadzi szkołę, uczy młodych, jak się jeździ - uśmiecha się Marek Kępa. - I mimo straconych marzeń, jest szczęśliwy.

Po złamaniu kręgosłupa...
Historia lubelskiego sportu zna jeszcze wiele przypadków, kiedy życie zawodników zawisło na włosku. W 1991 roku żużlowiec Motoru Lublin, Dariusz Stenka, miał niegroźnie wyglądający upadek podczas benefisu na 15-lecie startów Marka Kępy.

- Nic nie wskazywało na to, że mogło stać mu się coś poważnego. Tymczasem okazało się, że Stenka złamał kręgosłup. Na szczęście nie doszło do porażenia rdzenia i wrócił do uprawiania sportu - opowiada Jacek Ziółkowski, wieloletni kierownik, a także dyrektor LKŻ Lublin, obecnie Lubelskiego Węgla KMŻ.

Stenka to zresztą nie jedyny przykład żużlowca, który pozłamaniu kręgosłupa wsiadł na motor. Lesznianin Rafał Dobrucki dopiero po trzeciej w swojej karierze kontuzji kręgosłupa i złamaniu dwóch kręgów, zdecydował się przerwać karierę...

O ogromnym pechu może mówić kolejny żużlowiec z naszego miasta - Tomasz Słowiński. W 1996 roku, podczas jednego z treningów, zawodnik miał kolizję z Marcinem Nowoszyńskim. W tamtych czasach na łukach nie było dmuchanych band i żużlowcy z impetem rozpruli siatkę osłaniającą tor.

- Wyglądało to przerażająco. To był bardzo groźny wypadek, a stan Słowińskiego był poważny. Na szczęście na miejsce szybko przyjechała karetka i udało się uratować Tomka. Ale z pewnością jego życiu zagrażało wtedy niebezpieczeństwo - wspomina Ziółkowski.

Nowoszyński wrócił potem do ścigania, choć z kiepskimi efektami. Słowiński nigdy nie wsiadł na motor.

Czy można zwiększyć bezpieczeństwo?
Po śmierci Richardsona na nowo rozgorzała dyskusja na temat bezpieczeństwa na torach żużlowych. Powrócił dawny temat sporu, czyli: czy dmuchane bandy nie powinny być ustawione na całej długości toru (teraz są tylko na łukach, a Richardson uderzył właśnie o bandę na prostej).

- Nie można podchodzić do tego w tak oczywisty sposób. Na prostej zawodnicy bardzo często odpychają się. Gdyby była tam dmuchana banda, zaczepienie o nią kierownicą oznaczałoby katastrofę. Jestem na 100 procent pewien, że mielibyśmy więcej ofiar. Oglądam żużel od ponad 40 lat i widzę, co się dzieje na torach - przekonuje Jarosław Siwek, który w czasach, gdy Richardson jeździł w TŻSipma Lublin (2003 rok), był dyrektorem tego klubu.

Zdanie Siwka podziela Ziółkowski: Jestem przeciwny ustawianiu dmuchanej bandy na całej długości toru. Myślę, że takie rozwiązanie mogłoby spowodować śmierć kolejnych żużlowców. Upadki na prostej są dużo groźniejsze, bo zawodnicy osiągają wtedy maksymalne prędkości - argumentuje działacz.

Ryzko śmierci i groźnych kontuzji jest nierozerwalnie związane ze sportem wyczynowym, a zwłaszcza ze sportami motorowymi.

- Mimo że w ciągu ostatnich dziesięciu lat wprowadzono masę udoskonaleń, nie da się uniknąć niebezpieczeństwa - kończy Ziółkowski.

Sportowe tragedie w kraju i na świecie

* Marc-Vivien Foe, Kamerun, piłka nożna
Jeden z najlepszych kameruńskich piłkarzy minionej dekady zmarł w 2003 roku podczas meczu Pucharu Konfederacji z Kolumbią. Na oczach tysięcy widzów i milionów telewidzów Foe nagle zasłabł i upadł na boisko. Odszedł w drodze do szpitala. Sekcja zwłok wykazała atak serca jako przyczynę zgonu. Foe miał prawdopodobnie niewykrytą wcześniej wadę serca.

* Kamila Skolimowska, Polska, rzut młotem
Nasza mistrzyni olimpijska zmarła w 2009 roku podczas zgrupowania kadry. Zasłabła na jednym z treningów. Przyczyną zgonu była zakrzepica.

* Joachim Halupczok, Polska, kolarstwo
Polski kolarz zmarł w 1994 roku w wieku 27 lat. Zasłabł podczas rozgrzewki przed towarzyskim meczem piłkarskim. Miał niewydolność serca.

* Miklos Feher, Węgry, piłka nożna
Świetny węgierski futoblista odszedł w wieku zaledwie 24 lat. Stało się to podczas meczu ligowego, a przyczyną śmierci było nagłe zatrzymanie krążenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski