Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wznowiono poszukiwania ciała zamordowanej przed laty Joanny Gibner. „Dla matki to straszna męka, że od lat nie może pochować córki”

RED
screen
Wznowiono poszukiwania ciała, zamordowanej przed laty, Joanny Gibner. Mimo procesu i skazania sprawcy, nigdy nie udało się odnaleźć zwłok kobiety, które najprawdopodobniej zatopiono w jeziorze Dywickim pod Olsztynem.

Joanna Gibner została zamordowana przez męża dwadzieścia trzy lata temu.

- Chciała się rozwieźć. Miałam pomóc w unieważnieniu związku. Już w poranek poślubny on wziął ją za gardło. Udało jej się wyrwać – opowiada matka Joanny.

Mężczyzna nadużywał alkoholu, nie miał stałej pracy. Był agresywny i zazdrosny. Do morderstwa doszło zaledwie trzy tygodnie po ślubie. Marek W., brutalnie udusił żonę, a następnie zgłosił policji jej zaginięcie.

Proces ruszył dopiero siedem lat po śmierci Joanny. Kiedy Marek W., założył nową rodzinę, opowiedział o zbrodni swojej konkubinie. Kobieta zgłosiła sprawę na policję. Zatrzymany mężczyzna spontanicznie przyznał się do zabójstwa. Podczas wizji lokalnej beznamiętnie i ze szczegółami opisał zbrodnię.

- Na nagraniu z wizji lokalnej widać, że pan, pomimo, że uśmiercił swoją żonę nie okazuje oznak stresu wynikającego z tego, że opowiada o drastycznym zdarzeniu, które zaważyło na jego życiu. Opowiada o tym w sposób zadaniowy, co jest charakterystyczne dla sprawców, którzy mają płytką uczuciowość - mówi Łukasz Wroński, psycholog, profiler.

Marek W. ciało Joanny, przełożył do plastikowej torby i przewiózł je do garażu, na posesję swoich rodziców. Po kilku dniach, wspólnie z bratem, zatopił zwłoki w pobliskim jeziorze.

- Proces był bardzo trudny z uwagi na to, że nie odnaleziono ciała Joanny Gibner, jedyny wiarygodny dowód, w którym znajdowały się wszystkie okoliczności dotyczące zdarzenia pochodził od samego oskarżonego. Dopiero, kiedy ten zorientował się, że śledczy nie znaleźli zwłok zmienił swoją linię obrony i konsekwentnie przez cały proces nie przyznawał się do tego czynu. Twierdził, że to policja wymusiła na nim te wyjaśnienia, że najprawdopodobniej jego małżonka żyje – mówi Olgierd Dobrowolski-Żegalski z Sądu Okręgowego w Olsztynie.

Z kolei konkubina Marka W., odmówiła przed sądem składania zeznań.

- Marek W. to taki typ sprawcy, który im dalej toczy się sprawa, tym on idzie bardziej w zaparte – mówi Stanisław Brzozowski, dziennikarz, który opisywał historię.

Przy okazji procesu, mozolne poszukiwania ciała prowadzili płetwonurkowie marynarki wojennej. Nie udało się jednak wydobyć z jeziora poszukiwanego pakunku.

- Mieli najlepsze urządzenia, jakie wtedy były. To byli zawodowcy najwyżej klasy. Może nie ma tego ciała? – mówi Brzozowski.

Mimo, że ciała nie odnaleziono, Marek W. został skazany na piętnaście lat więzienia. Po odbyciu wyroku, wyjechał do Anglii i wkrótce zmarł. Jego brat, który pomagał w ukryciu zwłok, został skazany na dwa lata pozbawienia wolności.

- Wyrok w tej sprawie jest prawomocny. Kary zostały wykonane. Nie ma podstaw, żeby wracać do tej sprawy. Wydaje się, że odnalezienie zwłok Joanny Gibner może mieć znaczenie tylko dla rodziny i pomóc zakończyć żałobę – mówi Olgierd Dobrowolski-Żegalski.

Matka Joanny nigdy nie pogodziła się ze śmiercią córki. Chciałby ją wreszcie godnie pochować.

- To jest smutne, żeby tak siedzieć i czekać. Nie czuję upływu lat, które minęły. Dla mnie to wydarzyło się wczoraj – mówi Danuta Januszewska, matka Joanny i przyznaje: To jest trudna rola w moim życiu i ona trwa i trwa.

Zdaniem Janusza Szostaka, dziennikarza śledczego z Fundacji „Na tropie” w sprawie zaginięcia Joanny popełniono szereg błędów.

- Gdyby służby zrobiły wszystko, co mogły, to sprawa byłaby wyjaśniona i Joanna byłaby pochowana. Od początku mieliśmy do czynienia z błędami. Podstawowym było to, że morderca przez kilka lat chodził wolny i przyjęto wersję, że Joanna, gdzieś wyjechała.

Szostak postanowił wrócić do sprawy, którą jako dziennikarz zajmował się przed laty. Sam prowadzi dziś fundację, która zajmuje się poszukiwaniem zaginionych.

W czerwcu wznowiono poszukiwania ciała Joanny w jeziorze Dywickim.

Po pięciu dniach poszukiwań, nie udało się zlokalizować szczątków. Mimo, że prace były prowadzone w pobliżu domu sprawcy, jego brat, który uczestniczył w ukryciu zwłok, nie pomógł we wskazaniu właściwego miejsca.

- Męka polega na tym, że matka Joanny nie wie, co zrobiono z tym ciałem, bo wersji było przynajmniej kilka m.in. pojawiła się informacja o zakopaniu ciała w lesie. Jakąś czaszkę na poligonie zakopano. Wszystkie takie sygnały matka odbiera, że to jest to. To jest straszna męką. Samo osiągnięcie spokoju przez matkę zabitej Joasi to będzie sukces. Warto się o to trudzić – mówi Brzozowski.

- To wciąż jest we mnie. Nie ma grobu. Chciałabym godnie pochować córkę, nie chciałabym, żeby była wzięta za wyrzuconego śmiecia. Nie będę trzymała kwiatów w domu, w jej pokoju. Będę nosiła je na cmentarz – mówi matka Joanny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski