- Przyznaję się do zarzucanego mi czynu - w ten sposób Piotr R. odpowiedział na zarzut zabójstwa, do którego miało dojść 20 lutego tego roku na lubelskim Węglinie. Prokuratura oskarża 47-letniego mężczyznę, że działając z zamiarem bezpośrednim pozbawienia życia zadał swojej żonie kilka cisów tępym narzędziem w głowę.
To nowa wiadomość, bo podczas toczącego się wcześniej śledztwa mężczyzna utrzymywał, że nie pamięta co się wydarzyło w dniu zabójstwa. - Byłem po śpiączce. Byłem jeszcze chory. Nie pamiętałem tego wszystkiego - wyjaśniał nieścisłości w wyjaśnieniach.
Podczas piątkowej rozprawy mężczyzna sprawiał wrażenie złamanego. Swoją zbrodnie uzasadnił stresem i napięciem wynikającym z odejścia żony.
„Małżeństwo idealne"
Monika i Piotr R. wraz z dorosłymi synami prowadzili gospodarstwo ogrodnicze. Kobieta pracowała też na stacji benzynowej. Według jednego z synów w domu nie było przemocy, ani problemów z alkoholem.
- To było dobre małżeństwo. Idealne. Nie kłócili się, tata nie pił, nie było przemocy fizycznej - tak o swoich rodzicach opowiadał ich syn Patryk.
Kobieta wyprowadziła się w listopadzie 2015 r. W pozostawionym liście tłumaczyła, że „musi odpocząć”. Przez kolejne miesiące Monika R. miała podtrzymywać w mężu przekonanie, że do niego wróci.
- Obiecywała tacie, że wróci, ale potrzebuje trochę czasu. Tata wrócił do siebie [po odejściu żony - przyp. red.], ale to było kłamstwo. Upadł. Chciał popełnić samobójstwo. Nie chciał żyć bez mamy - zeznał Patryk.
We wrześniu ubiegłego roku mężczyzna „miał wszystkiego dość”. Wypił pół litra środka na opryski. Najprawdopodobniej życie uratowali mu synowie, którzy podali mu wodę z solą i szybko zadzwonili na pogotowie. Mężczyzna spędził w szpitalu dwa tygodnie.
Po wyjściu ze szpitala Piotr R. próbował się skontaktować z żoną. Odmówiła mu rozmowy. Do mieszkania kobiety i jej partnera wprowadził się młodszy syn. Starszy wyprowadził się od rodziców. Na przełomie 2017 i 2018 r. Piotr R. zaczął uświadamiać sobie, że kobieta wybrała życie z innym. - Chyba przed świętami mama powiedziała, że jest w ciąży - zeznał syn pary.
„Prosiłem, aby wróciła do domu”
Podczas piątkowej rozprawy oskarżony przytoczył swoją wersję wydarzeń z 20 lutego. W godzinach porannych miał podjechać pod blok, w którym mieszkała żona z synem i swoim partnerem. Kobieta stała na parkingu i zeskrobywała lód z szyb swojego samochodu.
- Zaparkowałem nieopodal. Wysiałem. Podeszłem. Wziąłem żonę za rękę. Poprosiłem, żeby poszła ze mną do samochodu. Chciałem porozmawiać. Było rano. Chłodno. W samochodzie było ciepło – wyjaśniał w sądzie Piotr R. Małżeństwo wsiadło do pojazdu tylnymi drzwiami i rozpoczęło rozmowę.
- Mówiłem, że ją kocham, czekam, zależy mi na jej powrocie. Płakałem w tym czasie. Żonie też łza poleciała z oka. Prosiłem, aby wróciła do domu. Po tych słowach zgodziła się. Powiedziała, że wróci do domu - opowiadał Piotr R.
Po usłyszeniu zapewnienia żony mężczyzna miał przesiąść się na fotel kierowcy i odpalić silnik. W tym momencie kobieta otworzyła tylne drzwi. Mężczyzna chwycił ją za pasek od torebki. Pasek się urwał, a torebka z zawartością została w samochodzie. Kobieta zaczęła uciekać.
„Głośne, tępe uderzenie”
Na dworze było jeszcze ciemno, kiedy sąsiadkę Moniki R. z łóżka zerwał hałas. - Obudził mnie krzyk kobiety: „Ratunku! Ratunku!”. Podbiegłam do okna. Zobaczyłam uciekającą kobietę i goniącego ją mężczyznę - zeznała 31-letnia pielęgniarka. Para pobiegła pod klatkę schodową i znikła jej z oczu.
- Usłyszałam głośne, tępe uderzenie. Następnie zobaczyłam uciekającego mężczyznę. Zbudziłam męża - relacjonowała mieszkanka bloku przy ul. Gęsiej.
- Dostałem szału, że mnie oszukała. Zrobiło mi się ciemno w oczach. I pobiegłem za nią. I uderzyłem ją. Z akt wynika, że wróciłem z kluczem do kół. Następnie wsiadłem do samochodu i odjechałem przed siebie taranując ogrodzenie - wyjaśniał Piotr R.
Sąsiedzi zadzwonili na pogotowie i policję. Po wyjściu przed blok zobaczyli kobietę leżącą w kałuży krwi z widocznymi obrażeniami głowy. Ciało jeszcze drgało. Radiowóz i karetka przyjechały na krótko po otrzymaniu zgłoszenia. W tym czasie oskarżony zmierzał w kierunku Kraśnika. - Nie wiem czemu tam pojechałem. Nie mam tam rodziny, ani znajomych - wyjaśniał.
Dzień po zdarzeniu mężczyznę znaleziono w Kraśniku w płonącym samochodzie. W samochodzie trzymał także kołdrę, butlę gazową z palnikiem, bo często nie wracał do domu. Podgrzewał się w samochodzie. Jak sam twierdzi oskarżony, sam dopuścił do zaprószenia ognia, bo zasnął z palącym się papierosem. Piotra R. z dużymi poparzeniami zabrano do szpitala. Tam był leczony do kwietnia. Dzień i noc towarzyszyli mu policjanci. Obawiano się, że członkowie rodziny mogliby chcieć zemsty za śmierć Moniki R.
Skąd w samochodzie Piotra R. wziął się klucz, którym miał uderzyć swoją żonę? Mężczyzna wyjaśnił, że narzędzie dostał od sprzedawcy w momencie zakupu samochodu w lutym 2018 r. Od tego czasu klucz leżał przy wycieraczce przy fotelu pasażera.
- Bardzo żałuję tego co się stało. Żonę bardzo kochałem. To co się stało to wynik stresu i napięcia, a w ostatniej fazie nawet szału – wyjaśnił Piotr R.
Na następnej rozprawie zeznania ma składać partner Moniki R.
Za zabójstwo grozi nawet dożywocie.
WIĘCEJ: Morderstwo przy ulicy Gęsiej. Stan 47-latka nadal ciężki
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?