To wszystko mieszkańcy naszego regionu traktowali bardzo poważnie. 1 czerwca 1950 roku Ministerstwo Rolnictwa i Reform Rolnych opublikowało alarmujący komunikat. Informowało w nim o zrzuceniu na wybrzeże Bałtyku masowych ilości stonki ziemniaczanej.
Miała się ona wydostać na brzeg i rozplenić po całym kraju. Nie było na co czekać. Do akcji zbierania stonki ruszyli mieszkańcy polskich miast i wsi.
Inwazja „owadzich żołnierzy”
Atmosfera strachu była powszechna. Wielu mieszkańców organizowało się na własną rękę, podobnie jak w gminie Sitno. Nie bez powodu. Pierwsza o powszechnym, żarłocznym chrząszczu napisała „Gazeta Pomorska”. Według niej amerykańskie lotnictwo zrzuciło 28 maja 1950 r. stonkę ziemniaczaną na wybrzeże zaprzyjaźnionej z PRL-em Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Artykuł na ten temat opublikowano także w ogólnopolskiej „Trybunie Ludu”.
„Zbrodnicza prowokacja amerykańska na terytorium NRD. Samoloty USA zrzucają stonkę ziemniaczaną. Odpowiedzią NRD na zamach na zamach gangsterów amerykańskich będzie jeszcze bardziej stanowcza walka o pokój” – czytamy w „Trybunie Ludu”.
Podano też garść szczegółów. Według dziennikarzy, amerykańskie samoloty ze stonką na pokładzie naruszyły ustalone z ZSRR strefy lotów. Ogromne ilości „pasiastych dywersantów” zostały zrzucone m.in. w okolice Werdau, Berndorf czy Eisenstock. Z filmu Polskiej Kroniki Filmowej (można go było oglądać w kinach) mieszkańcy naszego kraju dowiedzieli się natomiast w jaki sposób rozprzestrzeniało się zagrożenie.
„Wskutek burz i wiatrów stonka przedostała się na terytorium Polski” – tłumaczył lektor PKF. I dodał: „Oto żuk Kolorado, zwany inaczej stonką ziemniaczaną, jest nie tylko żarłoczny, ale również niesłychanie płodny. W okresie 18 miesięcy jedna samica daje początek kilku miliardom małych szkodników!”.
W takich warunkach inwazja mogła przebiegać błyskawicznie. Ponadto perfidna stonka atakowała przecież ziemniaki, które były podstawą diety większości polskich rodzin. Ich brak mógł oznaczać głód. Niektórzy mówili też, że nadal wydostaje się również z „polskiego morza”.
Na to nie można się było zgodzić. Dlatego 1 czerwca 1950 roku o tej, jak pisano „niesłychanej zbrodni imperialistów amerykańskich” oficjalnie poinformowało Ministerstwo Rolnictwa i Reform Rolnych. Mówiono wprost o inwazji „owadzich żołnierzy”. Miał to być atak wymierzony bezpośrednio w nas oraz w naszych socjalistycznych przyjaciół. Natychmiast podjęto walkę z „pasiastymi dywersantami”.
W słoik i po nagrodę
„Podstawowym sposobem zwalczania stonki jest skrupulatna lustracja pól (…) - informowano w Polskiej Kronice Filmowej. „Trzeba być uważnym i czujnym (…). Tereny zagrożone spryskuje się specjalnym płynem (chodziło o „Azotox”), którego dostarczają stacje ochrony roślin. W całym pasie przybrzeżnym panuje stan pogotowia. Porywiste watry sprzyjają inwazji szkodnika od strony morza. Ale zorganizowana akcja społeczeństwa likwiduję groźbę w zarodku. W okolicach Szczecina tyraliery poszukiwaczy stonki nieustannie badają wybrzeże”.
Wzmożoną czujność zachowywali obywatele całego kraju. - Nie wiem czy ktoś z mojej rodzinnej miejscowości czytał w tych czasach gazety. Filmy też do nas nie docierały. Jednak takie wieści rozchodzą się błyskawicznie. Na początku wiadomo było, że taką stonkę trzeba było koniecznie odnaleźć i zabić – wspomina pani Alina.
Potem jednak o niszczeniu stonki nie było już mowy. Ze względów pragmatycznych. O co chodzi?
- Na początku lat 50. ubiegłego wieku w każdej wsi powieszono plakaty informujące o zagrożeniu – wspomina pan Franciszek pochodzący ze wsi Stanisławka w powiecie zamojskim (nasi rozmówcy nie chcą podawać swoich nazwisk, bo – jak tłumaczą… „w zasadzie nie ma tutaj o czym opowiadać”). - Do akcji zbierania stonki wyznaczano po jednej osobie z każdego domu. Często były to dzieci. Każde z nich dostawało ulotkę. Na niej była narysowana stonka. Zamieszczano tam również informacje o zagrożeniu. Ludzie wiedzieli, że stonkę trzeba zbierać w butelki czy słoiki. Po co? Za każdą można było dostać nagrodę. Byłem chyba z dziesięć razy na takich poszukiwaniach, ale nigdy stonki ziemniaczanej nie znalazłem”.
Za wykrycie każdego – jak to określano „nowego ogniska stonki” oferowano nagrody w wysokości 10 tys. zł (bochenek chleba kosztował wówczas 3 do 5 zł). Nic dziwnego, że takie akcje były popularne nie tylko na wsi. Jedni uczestniczyli w poszukiwaniach z przekonaniem, inni bez wiary w powodzenie.
Wszystkich zachęcano do uczestnictwa, a tych którzy się ociągali – karano grzywną. Naród dopingowała też prasa.
Baczność! Chrząszcz Kolorado
„Tylko wysiłek całego społeczeństwa i służby ochrony roślin może przyczynić się do zwalczania szkodnika” – tłumaczono w jednym z pism. A niestrudzeni propagandziści „Trybuny Ludu” pisali już nie tylko o zagrożeniu utraty ziemniaków, ale nawet – z jakiegoś powodu o wojnie bakteriologicznej, której stonka stała się forpocztą. Pocieszano jednak społeczeństwo, iż „prowokacja podrzegaczy wojennych spali na panewce”.
W owym zamieszaniu było wiele manipulacji i ziarnko… prawdy. Bo stonka ziemniaczana rzeczywiście była wówczas dobrze znana w Kolorado w USA (stąd nazwa chrząszcz Kolorado). Dawniej te owady można było spotkać głównie w Ameryce Północnej, ale do Europy zostały zawleczone już na przełomie XIX i XX wieku, prawdopodobnie na pokładach statków przewożących żywność.
Stonki żywią się liśćmi, kwiatami i łodygami ziemniaków. Co ciekawe, już przed II wojną światową można je było spotkać w naszym kraju (informuje o tym np. Wielka Ilustrowana Encyklopedia Powszechna wydawana w latach 1929-1938).
Znany jest też pewien niemiecki plakat z czasów okupacji. Jego treść brzmi dziwnie znajomo. „Baczność. Chrząszcz Kolorado (…) ogołaca pola kartoflane, gdziekolwiek się usadowi, niszczy nasze plony. Chrząszcz ten szerzy się jak zaraza, przemierzając latem nawet znaczne odległości” – czytamy na tym plakacie. „O podejrzanych śladach w polu i ogrodzie należy informować najbliższy posterunek policji, albo też wiejskiego agronoma”.
Także w pierwszym wydaniu Małej Encyklopedii Powszechnej (z 1959 r.) pisano o stonce. Możemy tam przeczytać, iż wielka owadzia rodzina stonkowatych była dobrze znana. Występowało wówczas w naszym kraju około 600 jej przedstawicieli. „Wiele (z nich), zarówno larwy, jak i owady dorosłe są szkodnikami rozmaitych roślin np. zawleczona z Ameryki Północnej stonka ziemniaczana (…), żerująca na ziemniakach, bardzo groźna” – czytamy w tej encyklopedii z czasów wczesnego PRL-u.
Zwycięstwo stonki
Stonka, która raczej nie miała nic wspólnego z amerykańskim lotnictwem (chociaż w poszukiwaniu rodziny rodzicielskiej rzeczywiście przemieszcza się, dzięki podmuchom wiatru – nawet na odległość 100 km), okazała się sprytniejsza od obdarzonych bujną wyobraźnią, komunistycznych propagandzistów.
Jak twierdzą nasi rozmówcy w latach 70. i 80. ubiegłego wieku stała się ona bardzo pospolitym i uciążliwym szkodnikiem polskich upraw ziemniaków. Nikt już jednak nie kojarzył jej (raczej) z „pasiastymi dywersantami” czy „owadzimi żołnierzami”.
Polacy opracowali lek na śmiertelną chorobę
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?