Zakochani w żużlu polscy kibice od 2015 roku nie mogą doczekać się zwycięstwa polskiego żużlowca w turnieju Grand Prix na stadionie PGE Narodowym w Warszawie. Po trzech latach (w poprzednich dwóch sezonach zawody odwoływano z uwagi na pandemię koronawirusa) wreszcie miało się udać, w końcu po sukces miał sięgnąć polski żużlowiec. Przecież w międzyczasie Bartosz Zmarzlik zdobył dwa tytuły mistrza świata i po wygranej w pierwszym w tym sezonie turnieju w Chorwacji był zdecydowanym faworytem do zwycięstwa w Warszawie.
Zaczęło się wyśmienicie, polski mistrz kapitalnie rozpoczął weekend z Grand Prix na PGE Narodowym. Wygrał kwalifikacje, wydawało się, że jest na najlepszej drodze, by sięgnąć po triumf w stolicy.
- Chcę dobrze pojechać, bo nigdy w Warszawie nie awansowałem do finału, może wreszcie to się zmieni – mówił przed zawodami Bartosz Zamrzlik. Dodał też coś bardzo ważnego: - W Warszawie zawsze miałem problem z dopasowaniem sprzętu, popełniałem sporo błędów na trasie, ale każdy rok jest przecież inny. Nie wolno stracić czujności i ponieść się emocjom. Podchodzimy do zawodów w pełni skoncentrowani i przygotowani, jako team Zmarzlik postaramy się pojechać jak najlepiej. Nie mogę doczekać się turnieju, bo to wszystko, co dzieje się tego dnia w Warszawie, atmosfera, oprawa, jest przeogromnym przeżyciem.
Polski mistrz świata rozpoczął od zwycięstwa, ale w dwóch kolejnych wyścigach był drugi. Jednak, gdy kapitalnie wystrzelił spod taśmy startowej w 15. biegu wydawało się, że nikt go już nie zatrzyma na PGE Narodowym. Tymczasem w zamykającej serię zasadniczą 20. gonitwie Bartosza Zmarzlika pokonał Max Fricke. Nie była to jednak wyraźna przegrana, dlatego należało mieć nadzieję, że żużlowiec Stali Gorzów bez problemu poradzi sobie w półfinale i po raz pierwszy w Warszawie awansuje do finału.
Rzecz jasna, nie zapomnieliśmy o pozostałych Polakach. Oprócz Bartosza Zmarzlika do półfinałów awansowali jeszcze Maciej Janowski i Paweł Przedpełski. Patryk Dudek i startujący z tzw. dziką kartą Maksym Drabik nie liczyli się w stawce zawodników walczących o czołowe lokaty.
Ilość nie poszła jednak w jakość. W pierwszym z półfinałów długo wydawało się, że demony przeszłości przepędzi Bartosz Zmarzlik, który w czterech ostatnich turniejach na PGE Narodowym odpadał w półfinałach. W 21. wyścigu Polak jechał za plecami coraz szybszego w zawodach Maksa Fricke. Trzymał się blisko Australijczyka, ale zamiast pilnować premiowanej awansem do finału drugiej lokaty, za wszelką cenę starał się wyprzedzić rywala. Zapłacił za to dużą cenę, bo gdy bardzo zbliżył się do przeciwnika i musiał zwolnić, by w niego nie wpaść, sytuację wykorzystał Fredrik Lindgren. Szwed, który w Warszawie wygrał w 2017 roku nie zmarnował okazji. Wyprzedził Bartosza Zmarzlika, który po raz piąty z rzędu musiał w stolicy przełknąć gorycz porażki w wyścigu półfinałowym.