Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zyga za kołnierz nie wylewa. Rozmowa z Marcinem Wrońskim

Sylwia Hejno
Marcin Wroński
Marcin Wroński Małgorzata Genca
W rozmowie z Sylwią Hejno Marcin Wroński, autor lubelskich kryminałów w stylu retro o komisarzu Maciejewskim opowiada m.in.: o różnicy w torturach po francusku i po polsku (ze szczególnym uwzględnieniem tortur po lubelsku), o swoim pobycie w Chartres, najnowszej książce pt. "Skrzydlata trumna" i pomyśle na kolejną.

Niedawno wrócił pan z Chartres, gdzie znalazł się pan za pośrednictwem projektu citybooks. Czy napisał już pan coś o tym mieście?
Napisałem opowiadanie o polskiej Żydówce. Tę autentyczną historię przywiozłem z Lublina. Jej bohaterką jest dziewczyna, córka właścicieli lubelskiego sklepu futrzarskiego, która trafiła do Paryża. Ja jej losy trochę ubarwiłem i przeniosłem do Chartres . Sceneria tam jest cudownie malownicza, wymarzona zarówno do randkowania, jak i do popełnienia morderstwa. Mieszkałem niedaleko szpitala, który o dziwo pozwolono mi zwiedzić. Wije się pod nim labirynt korytarzy, tak mroczny i niezwykły, że to w Chartres powinno powstać "Królestwo" von Triera. Jak zwykle, zanim zabrałem się do pisania, zrobiłem poważny research. W bibliotece trafiłem na masę ciekawych informacji o losach Żydów w okupowanej Francji.

I dowiedział się pan czegoś nowego?
Nowego to nie. Ale frapująca jest różnica w tym, co Polacy i Francuzi rozumieją jako "tortury", gdy się rozmawia na tematy okupacyjne. Poznałem dokładniej sylwetkę ważnego członka francuskiego ruchu oporu, Jeana Moulina. Był prefektem departamentu Eure-et-Loir, którego stolicą jest Chartres. Jako lewicowiec był dla władz okupacyjnych niewygodny i, koniec końców, został zabity. Dowiedziałem się o nim, gdy pierwszego dnia przechodziłem obok tego pięknego, XIX-wiecznego szpitala w sąsiedztwie i zauważyłem tablicę informującą, że był tam torturowany. Zacząłem na ten temat czytać i z tego co się dowiedziałem, Jean Moulin był jedynie bity pięścią i kopany. W warunkach polskich trudno to raczej nazwać torturami.

Wymowne opisy tortur na lubelskim Zamku odnajdujemy w "Skrzydlatej trumnie", pana nowej powieści.
Ależ to jest wersja soft!

"To, co czuł Zyga, z początku nawet nie było bólem. Jakimś przeczuciem hemoroidów. Potem kiszka stolcowa, chociażby nie wiadomo jak zaciskać pośladki, otwierała się, a noga stołka wnikała coraz głębiej." To ma być wersja soft?
Tak, bardzo soft. Maciejewski jest traktowany na Zamku nadzwyczaj łagodnie, jak na to, co się tam działo podczas obu okupacji. Jeśli weźmiemy takiego Jeana Moulina, który w okupowanej Francji był jedną z najbardziej głośnych ofiar tortur i porównamy je do tortur po polsku, to wyraźnie widać, że słowo "tortury" jest względne. Sama klaustrofobiczna cela Moulina była przerażająca, zgadza się. W więzieniu, nękany przesłuchaniami, próbował popełnić samobójstwo. Ale był znaną postacią i hitlerowcy musieli się z tym liczyć. Podobne względy w Polsce nie miały znaczenia. A tortury należy odróżniać od pobicia.

W najnowszej książce uczynił pan Zygę Maciejewskiego tatą. Czy komisarzowi nie grożą kapcie?
Zobaczy pani w piątej części. Cykl jest zaplanowany na dziesięć tomów, niekoniecznie chronologicznych, chociaż to przedwojenny Lublin interesuje mnie najbardziej. Komisarz Maciejewski średnio się nadaje do życia rodzinnego, to typ aspołeczny.

Nie przydałoby mu się spotkanie w klubie AA? Codziennie pije.

Ma silny organizm. Zresztą tamte czasy nie znały takiej instytucji jak kluby AA.

Lubelska fabryka samolotów rzeczywiście miała taka fatalną opinię? Do niej, a raczej do tego, co w niej powstawało, nawiązuje tytuł pana książki "Skrzydlata trumna".
Tak, i to zupełne niezasłużenie. Władze robiły wszystko, żeby ta fabryka zbankrutowała i żeby można ją było przejąć. Istotnie, na początku lat 20. powstawały w niej słabe maszyny, co było winą licencjodawców. Ale odkąd Zakłady Mechaniczne Plagego i Laśkiewcza zaczęły produkować własne samoloty, to pod względem myśli technicznej, dzięki takim osobom jak m.in. inżynier Jerzy Rudlicki, znalazły się w krajowej czołówce. Przykładowo, to w lubelskiej fabryce wynaleziono tzw. usterzenie motylkowe, które redukuje opór powietrza. W ten mechanizm był potem, w latach osiemdziesiątych, zaopatrzony supernowoczesny amerykański myśliwiec F-117. Co ciekawe, o ile wojskowym fabrykom pozwalano na bardzo śmiałe eksperymenty, o tyle w przypadku zakładów Plagego i Laśkiewicza momentalnie napędzano czarny pijar, że konstruktorzy chcą pilotów swoimi pomysłami zabić. W 1935 r. władze dopięły swego, fabryka splajtowała i za półdarmo odkupił ją Skarb Państwa. Podobny los spotkał fabrykę w Białej Podlaskiej, której większościowy pakiet władze wykupiły za równowartość kilku flaszek wódki.

Pułkownik Jerzy Kossowski posłużył panu za prototyp bohatera, pułkownika Rossowskiego. Zaszyfrował pan jeszcze inne, autentyczne postacie w swojej powieści?
W dialogach pojawia się inżynier Rudnicki, jest też Wojciech Koszałka, przodownik policji, pradziadek mojego czytelnika, Wojciecha Patronowicza. Pan Wojciech przysłał mi mejla z jego historią, po tym, jak przeczytał "Kino Venus".

O czym będzie pana kolejna książka "Pogrom w przyszły wtorek"?
O niedoszłym i bardzo prawdopodobnym pogromie Żydów w Lublinie, analogicznym do tego jaki miał miejsce w Kielcach, a wcześniej w Krakowie. Zdarzyła się wówczas nader dziwna rzecz - bezpieka zachowała się jak policja, nie jak bezpieka, i pogrom udaremniła.

Marcin Wroński o Chartres i Lublinie
Pisanie książek zaczął od fantastyki. Szybko jednak poświęcił się innej pasji - dawnemu Lublinowi.
Tak powstała seria retro kryminałów o komisarzu Maciejewskim: "Morderstwo pod cenzurą", "Kino Venus", "A na imię jej będzie Aniela" oraz najnowsza powieść - "Skrzydlata trumna". W 1945r. Maciejewski oskarżony o współpracę z hitlerowcami trafia na Zamek, gdzie jest przesłuchiwany. Większość akcji książki rozgrywa się jednak w latach 30. Zygmunt Maciejewski prowadzi wówczas śledztwo w sprawie tajemniczego samobójstwa, rzekomo z powodu niespełnionej miłości.
Inny cykl powieściowy otwiera "Officium Secretum. Pies Pański"
Głównym bohaterem thrillera jest dominikanin, ojciec doktor Marek Gliński, który wraca do Lublina po 20 latach i zostaje rozpoznany jako agent SB
Projekt citybooks zaprosił Marcina Wrońskiego do napisania o Chartres.
Jego ideą jest promowanie europejskich miast. Odbywa się to m.in. poprzez rezydencje pisarzy. Ich teksty, tłumaczone na różne języki trafiają do internetu. Lublin jako jedyne z polskich miast zostało przyjęte do tego przedsięwzięcia. Tekst Marcina Wrońskiego o Chartres oraz relacje z pobytu innych pisarzy w Lublinie przeczytacie
tutaj


Codziennie rano najświeższe informacje z Lublina i okolic na Twoją skrzynkę mailową.
Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski