Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dynamit Małysza ma odpalić w Vancouver

rozmawia Przemysław Franczak
Adam Małysz
Adam Małysz Robert Szwedowski
Z Adamem Małyszem rozmawia Przemysław Franczak.

Jak zdobyć olimpijskie złoto?

(śmiech) Ale pytanie... Odpowiem, jak zdobędę. Ale sprawa nie jest prosta. Na pewno trzeba być świetnie przygotowanym, trafić na swój dzień i mieć trochę szczęścia.

Dużo tych warunków.

Tak po prostu jest w tym sporcie, nie wszystko zależy od ciebie. Nie jest tak, że przyjeżdżasz na igrzyska i kozakujesz, bo chwilę wcześniej wygrałeś kilka zawodów. To jest inny moment, inny konkurs. Możesz być w wielkiej formie, a wyjechać bez medalu. W Salt Lake City byłem w niesamowitym gazie, a złote medale zgarnął Simon Ammann. Wyskoczył jak królik z kapelusza i hop, wziął wszystko.

Śni się Panu po nocach złoto w Vancouver?

Aż tak, to nie. Ale nie ukrywam, że to mój cel, marzenie. Zależy mi na tym. Z igrzysk mam już srebro i brąz, tylko tego jednego koloru mi brakuje.

Inny medal będzie porażką?

Nie, absolutnie. Każdy medal sprawi mi frajdę, ale złoty tę największą. Zwycięstwo na igrzyskach byłoby fajnym podsumowaniem tych wielu lat spędzonych na skoczni.

Zaczyna Pan teraz szesnasty sezon startów w Pucharze Świata...

Prawdziwy ze mnie weteran, co nie?

I nie jest Pan już tym wszystkim tak po ludzku zmęczony?

Tylko, jak mi ktoś przypomni, ile lat już skaczę (śmiech). Fakt jest jednak faktem, że przez ten cały czas startowałem prawie bez wytchnienia. Może były jakieś wyjątki, że przerwałem start w Turnieju Czterech Skoczni i wróciłem trenować, ale tak to prawie nie miałem żadnego odpoczynku. Ja jestem jednak dumny z tego, że mogłem, mogę tyle lat reprezentować Polskę.

I nie kołacze się gdzieś w głowie myśl o końcu kariery?

Na razie w ogóle o tym nie myślę. Chciałem jak najlepiej przygotować się do igrzysk i to wszystko. Nie robię planów, nie stawiam sobie warunków. Co ma być, to będzie.

Widać jednak, że wkracza Pan w olimpijski sezon z dużym entuzjazmem.

Bo jestem bardzo zadowolony z przygotowań, z treningów z Hannu Lepistoe. Mam tylko nadzieję, że ten dynamit, nad którym pracowaliśmy odpali we właściwym momencie.

W Vancouver?

Dokładnie.

Na każdym kroku Pan podkreśla, że Lepistoe to wielki fachowiec. Na czym polega jego tajemnica?

Na tym, że ma wielką wiedzę. To wyśmienity szkoleniowiec. Już sam fakt, że siedzi w tym sporcie od tylu lat i odnosił wielkie sukcesy niezależnie od tego, czy obowiązywał styl klasyczny czy V, wiele o nim mówi. Jest bardzo uniwersalny, wyczulony na nowości. Potrafi tak wszystko dobrać i dopasować, że aż chce się trenować. Sam zresztą mówi, że trening skoczka to prosta sprawa. Metody się różnią, ale cel jest ten sam: silne nogi, jak największa moc i dobra technika.

Podobno czasem Pana zaskakiwał nowymi pomysłami. To prawda?

Tak, ciągle coś wymyślał. Ćwiczyłem np. w przygotowanym specjalnie dla mnie ubraniu z pięciokilogramowym obciążeniem. Ktoś mógłby też pomyśleć, że Hannu z racji swojego wieku - a ma już ponad 60 lat - nie jest na bieżąco z nowinkami technicznymi, ale nic bardziej mylnego. Z tegorocznych hitów mieliśmy do dyspozycji bezprzewodowy monitor, na którym po skoku mogłem zaraz go obejrzeć oraz zakupiliśmy też specjalną kamerę, która nagrywa tysiąc klatek na sekundę w jakości HD, dzięki czemu świetnie analizuje się skoki. Hannu podpatrzył taką u Japończyków i od razu poprosił Polski Związek Narciarski o takie cacko.

I co dzięki tym wszystkim cudeńkom i wiedzy Lepistoe udało się poprawić?

Technikę skoku, z czego jestem bardzo zadowolony. Ciężko jest pozbyć się nawyków, których nabrało się przez ileś tam lat, a mnie się udało wyeliminować pewne złe rzeczy. Poza tym zaczynam się kontrolować, na zawodach potrafię skoczyć tak samo dobrze jak na treningu, co wcześniej ze względu na stres, adrenalinę, nie zawsze się udawało.

Przełomem nie był finisz poprzedniego sezonu Pucharu Świata i miejsca na podium w Planicy?

Ba, to był wielki przełom. Wtedy znowu uwierzyłem w swoje możliwości. Dla mnie te drugie miejsca były ogromnym sukcesem i motywacyjnym kopem. Najwyraźniej jestem typem zawodnika, który potrafi wychodzić z dołka.

Nawet kontuzja mięśni brzucha z lata Pana nie załamała?

Na początku bardzo się martwiłem. Hannu jednak szybko mnie uspokoił. Przeanalizowaliśmy sytuację, powstał nowy plan treningów. Katastrofa się nie wydarzyła. Miałem za to trochę odpoczynku.

Przerwa nie odbije się na formie?

Pewności nie mam, ale ostatnie skoki na śniegu, które oddałem w Skandynawii były naprawdę dobre. Choć z drugiej strony, nie mam porównania z innymi zawodnikami. Po Kuusamo będę trochę mądrzejszy.

W sobotę konkurs indywidualny. Z jakimi oczekiwaniami usiądzie Pan na belce startowej?

Żeby od początku sezonu dobrze skakać. Chciałbym mieć kontakt z czołówką. Teraz wystartuję trzynasty od końca, ale szybko chciałbym wskoczyć do dziesiątki. Cele więc nie zmieniają się od lat: chcę skakać jak najdalej i zdobywać jak najwięcej punktów.

A w Vancouver...

A w Vancouver wiadomo. Lubię startować w Ameryce Północnej, lubię tamten klimat, skocznie. Kibiców też mam tam dużo, bo Polonia zawsze zjeżdża na zawody. Tak jak powiedziałem wcześniej, jestem optymistą przed tymi igrzyskami. Jak wszystko się zgra i ktoś z góry pomoże, to może będę się cieszył.. .

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski