Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dźwięki Słów: Legenda, która wciąż żyje (RECENZJA)

Andrzej Z. Kowalczyk
Trzeci dzień Prezentacji Form Muzyczno-Teatralnych „Dźwięki Słów” przyniósł spektakl, co do którego od chwili, gdy ogłoszono, iż znajdzie się w programie, byłem pewien, że wybiorę się nań bez względu na wszystko. To „Konie narowiste” według scenariusza i w reżyserii Jerzego Satanowskiego.

Powodów owego granitowego postanowienia było kilka, lecz jeden najważniejszy i oczywisty. To postać Włodzimierza (to ciekawe, iż prawie zawsze mówimy o nim Włodzimierz, a nie Władimir, jakby podkreślając, że on jest nie tylko ich, Rosjan, ale także w jakimś sensie nasz) Wysockiego. Artysty, który już za życia stał się legendą; nie – wykreowaną gwiazdą, lecz właśnie legendą. Zrodzoną tak, jak powstają wszelkie ponadpokoleniowe mity, które funkcjonują mimo politycznych granic i upływającego czasu.

Właśnie – czas. Wybierając się na ów spektakl miałem nadzieję, iż odbędę za jego pośrednictwem swego rodzaju podróż do lat młodości. Moje pierwsze kontakty z twórczością Wysockiego sięgają lat 70. ubiegłego wieku, gdy słuchałem jego pieśni z wydanych w Związku Radzieckim dwóch czy trzech płyt, które jakimś cudem trafiły do polskich księgarń muzycznych, a także taśm z nagraniami, przemycanych z ZSRR. I ta nadzieja się spełniła. A wśród owych wspomnianych na wstępie powodów była także szczypta ciekawości. O ile bowiem nie od wczoraj wiem, jak świetnie śpiewają Mirosław Czyżykiewicz, Artur Barciś czy Magdalena Piotrowska, o tyle Artura Żmijewskiego czy Mirosława Baki nigdy wcześniej nie widziałem i nie słyszałem w spektaklu muzycznym, a to jeszcze bardziej zaostrzało apetyt.

Nie będę ukrywać, że „Konie narowiste” to spektakl, który stawia krytyka w sytuacji dość niekomfortowej. Z jednej strony bowiem jest świadomość obowiązku zrecenzowania go dla Czytelników, z drugiej zaś chciałoby się porzucić recenzenckie obowiązki, stać się po prostu jego widzem/słuchaczem i smakować kolejne pieśni. Przeżyłem to już przed trzema laty przy okazji spektaklu „Kometa, czyli ten okrutny XX wiek według Jaromira Nohavicy” katowickiego Teatru Korez, a teraz to odczucie powróciło z całą siłą. Rzeczywiście, „Konie narowiste” to spektakl do smakowania. Każda, dosłownie każda z zawartych w nim pieśni to doskonała miniatura wokalno-aktorska, warta odrębnej recenzji.

Na to oczywiście nie można sobie pozwolić, nawet w sieci, ale kilka największych pereł wydobyć jednak należy. Pierwszą z nich był już otwierający spektakl utwór „Dzieciństwo” w wykonaniu całego zespołu artystów; dramaturgicznie będący prologiem do opowieści o Wysockim, a muzycznie – swego rodzaju małym (małym w formie, ale artystycznie wielkim) oratorium. A po nim posypały się kolejne perły: poruszająca „Pieśń o przyjacielu” w znakomitym wykonaniu Mirosława Baki, tytułowe „Konie narowiste” wyszeptane i wykrzyczane przez Mirosława Czyżykiewicza i „Tatuaż” zaśpiewany przez Artura Żmijewskiego. Zaś z rzeczy lżejszych, którymi Wysocki ironicznie komentował radziecką rzeczywistość: „Moskwa – Odessa” Arkadiusza Brykalskiego, „Piosenka boksera” Artura Barcisia i przede wszystkim „Trójkąt Bermudzki” nie tyle zaśpiewany, co raczej rewelacyjnie zagrany przez Mariusza Kiliana. A nie można zapomnieć także o paniach, których rola bynajmniej nie ograniczała się do robienia chórków solistom. Magdalena Piotrowska, Beata Lerach, Anna Ozner i Margita Śliwowska miały także własne „numery”, z których na szczególne wyróżnienie zasługują liryczna „Piosenka o dwóch zabitych łabędziach” oraz ironiczna, pełna czarnego humoru „Piosenka o nieboszczykach”. Wszystkie owe utwory – również te, których tu nie wymieniłem – zabrzmiały nowych, bardzo oryginalnych aranżacjach Hadriana Filipa Tabęckiego. Co jest dowodem na to, że twórczość Włodzimierza Wysockiego nie jest muzealnym eksponatem, lecz wciąż ma siłę inspirowania kolejnych pokoleń artystów.

Zdaję sobie sprawę z tego, że ta recenzja nie oddaje wszystkich walorów spektaklu Jerzego Satanowskiego; jest jedynie jego echem. Tylko ci, którzy na nim byli, mogli w pełni doświadczyć jego klasy artystycznej i niezwykłości. Mam nadzieję, iż „Konie narowiste” powrócą jeszcze kiedyś do Lublina”.

PROGRAM

Wtorek – 23 czerwca
Godz. 18.30 – Sala Widowiskowa: Teatr Dramatyczny w Warszawie – „Eksterminator. Komedia muzyczna według >>Kochanowa i okolic<<”; bilety – 40/25 zł
Godz. 20.30 – Wirydarz: Iva Bittová i Cikori – „At Home”; bilety – 60/35 zł
Godz. 22.00 – Wirydarz: Kinga Suchora i Poefonia – „Papilarnymi drogami”; wstęp wolny
Godz. 23.00 – Wirydarz: Hubert Bojarski – „Obraz przeszłości”; wstęp wolny

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski