Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Elżbieta Tarasińska: Walczymy o każde życie

Witold Michalak
Elżbieta Tarasińska
Elżbieta Tarasińska Małgorzata Genca
Z Elżbietą Tarasińską, z Lubelskiego Animalsa, rozmawia Witold Michalak.

- Dwa kociaki, oślepione gazem, znalazły dom. Wierzyła Pani, że się uda znaleźć opiekunów dla okaleczonych maluchów?
- To jest cud, cud świąt Bożego Narodzenia, a może cud człowieka. Sama nie wiem, jak to nazwać. Powiem panu, że ja aż się boję o tym mówić, cieszyć się, żeby tego nie zapeszyć. Żeby nie okazało się, tak jak ze znalezieniem domu dla suki, która po kilku dniach do nas wróciła, a ja wszystkim mówiłam, że ona ma gdzie mieszkać. Ale wracając do kotków, to wszystko układa się dobrze. Mają gdzie mieszkać i zyskały doskonałych opiekunów, chociaż niektórzy sugerowali uśpienie tych stworzeń. Mówili, że trzeba skrócić ich cierpienia.

- Czy ludzie się zmieniają i są gotowi do większych poświęceń?
- Wśród nas są naprawdę wspaniali ludzie. Tacy, którzy kochają zwierzęta i chcą im pomagać. Są gotowi przyjąć do siebie do domu i otoczyć opieką kalekę, dla której nie ma ratunku. To coś niesamowitego. Przecież kot bez oczu, przez całe swoje życie, jest zdany na troskliwą opiekę właściciela. Do życia potrzebuje ogromnej troskliwości i ci ludzie zdecydowali się poświęcić dla tych kotków.

- W ciągu ostatnich dni z lecznicy Lubelskiego Animalsa ubyło więcej zwierząt.
- Jeszcze dwa tygodnie temu mieliśmy 18 psów i kotów, a teraz zostało 11 i chyba dom znajdzie kolejne zwierzę. Przed naszą rozmową zadzwoniła kolejna pani, która chce przygarnąć kotkę Grzechotkę.

- Niektóre z animalsowych zwierząt bardzo długo czekają na przygarnięcie.
- Niestety. Jednym z nich jest właśnie Grzechotka. Mamy ją od roku. Trafiła do nas jako młodziutka koteczka. Wymagała długiego i skomplikowanego leczenia. Udało się. A teraz znajdzie dom. Gdy czasem patrzę na nasze starsze koty, to wydaje mi się, że one zostaną już u nas do końca życia, a wtedy dzwoni telefon i dowiaduję się, że jest osoba, które chce któregoś przygarnąć.

- Nie zawsze adopcje się udają.
- Czasem zwierzęta do nas wracają. Tak było z Luną. Była w trzech domach. Teraz znaleźliśmy dla niej nowy, w którym mam nadzieję, już zostanie. Ma tam doskonałe warunki i ludzi, którym na niej zależy. Kiedy ją zawoziliśmy, po psa wyszła cała rodzina, nawet z małą dziewczynką, która dopytywała się czy Luna już u nich zostanie. I pomyśleć, że psina była już na granicy życia i śmierci.

Dostaliśmy sygnał o niej od człowieka, który jechał tirem. Mężczyzna zobaczył ją, jak leżała w rowie. Jechał w jedną stronę - leżała. Wracał, a ten pies dalej tam był. Tak sobie myślę, że albo czekała na właściciela, albo była już tak zbita i głodna, że postanowiła w tym miejscu dokonać żywota. Zabraliśmy ją w ostatniej chwili. Na noszach wnieśliśmy do lecznicy, bo sama nie była w stanie chodzić. Udało się ją uratować.

- Nie myśleliście Państwo, żeby ją uśpić?
- U nas robi się wszystko, żeby ratować życie. Gdy widzimy, że zwierzę oddycha, że jest w nim jeszcze chęć życia, to je ratujemy. Walczymy. Czasami zwycięży śmierć, ale my nigdy się nie poddajemy. Weźmy Kajtka. Miał złamany kręgosłup na 13 kręgu, połamane biodro, podziurawioną miednicę. Każdy inny lekarz uśpiłby takiego psa. Ale nie my. U nas okazało się, że rdzeń kręgowy nie jest uszkodzony. Dzięki Bogu Kajtek przetrwał pierwsze dni i zdrowiał. Ciągle jest leczony, ale za jakiś czas będzie z nim wszystko w porządku. Jak można było go uśpić?

- Ile najdłużej trwa poszukiwanie domu dla zwierzaka z lecznicy?
- Dużo. Jest u nas kocica Gina. Jej matka okociła się na Starym Mieście. Razem z młodymi została przewieziona do naszej przychodni. Ponieważ każdy chce brać tylko te najpiękniejsze zwierzaki, to na początku staraliśmy rozdać te mniej atrakcyjne, no i Gina została.

Byliśmy pewni, że taka piękna kocica bez problemu znajdzie dom. Ona jest jak królewna, a okazało się, że nikt się nią nie zainteresował. Jest już u nas ponad dwa lata. Lecznica stała się jej domem.
Nawet nie wiem, czy bym chciała, żeby ona gdzieś poszła. Chociaż z drugiej strony...

- Trudno jest rozstawać się ze zwierzętami?
- Strasznie. Po Lunie płakałam pół dnia, chociaż wcześniej tak długo szukałam dla niej domu. Ale jak się dowiedziałam, że ktoś ją przygarnie, to pomimo radości, człowieka łapie coś za serce.

- Jak zwierzęta znoszą rozstanie z lecznicą?
- Nie rozmawiajmy o tym... Myślę, że równie ciężko, jak i my. Później dzwonimy do właścicieli, pytamy o nie. A oni odwiedzają nas razem ze swoimi podopiecznymi. Ludzie jadąc do nas dzwonią i mówią np.: "pani Elu, niedługo będziemy w lecznicy z Diną o tej i o tej godzinie". Pamięta pan Dinę?

- To ta suka połamana w wypadku z ostatniego lata.
Tak. Musieliśmy uczyć ją chodzić. To był pies, któremu poświęciliśmy najwięcej czasu. Cały tył miała pogruchotany.

- Jak wyglądają spotkania z nowymi właścicielami przygarniętych zwierząt?
- Najpiękniejsze słowa, jakie usłyszałam w swoim życiu, to były te dotyczące właśnie Diny. Jej nowi właściciele powiedzieli: "pani Elu, największy prezent, jaki dostała moja rodzina, to Dina. Mieliśmy wiele psów w swoim życiu, ale pierwszy raz mamy tak wspaniałego". Kiedy dzieci wychodzą z domu, Dina stoi w oknie balkonowym aż straci je z pola widzenia. Pilnuje ich jak matka. Później leży przy drzwiach i czeka aż wrócą. Wkomponowała się w tę rodzinę. Ci państwo tak pięknie o niej opowiadają, z takim uczuciem.


Codziennie rano najświeższe informacje z Lublina i okolic na Twoją skrzynkę mailową.
Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski