Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Franciszek Smuda (trener Górnika): Euforia nam teraz w niczym nie pomoże

Karol Kurzępa
Fot. Łukasz Kaczanowski
- Niektóre nasze zagrania są takie, że można pomyśleć, że mamy do czynienia z brazylijskim zespołem, ale inne są jak z C klasy - mówi Franciszek Smuda, trener piłkarzy Górnika Łęczna. Jego podopieczni pokonali w ostatniej kolejce Arkę Gdynia 4:2, a w najbliższą sobotę zmierzą się na Arenie Lublin z Wisłą Płock.

Ostatnie wyniki Górnika Łęczna oraz gra zespołu mogą napawać wyłącznie optymizmem.
Dopóki nie ma meczu, to człowiek zawsze jest uśmiechnięty. Gorzej jest po spotkaniu, zwłaszcza jak wynik jest zły. Natomiast jeżeli chodzi o naszą drużynę to już w styczniu czy też po zgrupowaniu w Hiszpanii mówiłem, że jestem zadowolony z pracy zawodników i że to kiedyś musi w końcu zaowocować. Myślę, że to jeszcze nie jest koniec i nie ma co się teraz cieszyć, że gramy dobrze i zwyciężyliśmy w ostatnim spotkaniu. Musimy czekać na rezultat na koniec sezonu. On może dać nam satysfakcję i zadowolenie oraz super uśmiech.

Po wygranej 4:2 z Arką w Gdyni powiedział Pan, że w końcówce tamtego spotkania w grę Górnika wkradło się niechlujstwo. To znaczy, że to jeszcze nie jest szczyt możliwości tej drużyny?
Nazwałem to niechlujstwem, ale może było to raczej odprężenie. Popełnialiśmy wtedy takie proste błędy w podaniach. One wynikały z tego, że ryzykowaliśmy, a nie przecież nie musieliśmy ryzykować, skoro prowadziliśmy już 3:1 czy potem 4:1. Po co więc to ryzyko? Dzięki niemu budowaliśmy drużynę Arki. Spowodowało to, że rywal strzelił gola na 2:4, a potem uderzył w słupek. Nie wiadomo, jakby się to dalej potoczyło, gdyby wówczas trafili. Moglibyśmy jeszcze to zremisować w doliczonym czasie gry. Gdyby tak się stało, to nie wiem czy bym dojechał z powrotem do Łęcznej.

Teraz przed wami starcie z Wisłą Płock, która także wiosną gra coraz lepiej i w ostatnim meczu również zdobyła cztery gole. To może być ofensywny mecz, pełen ataków z obu stron?
W każdym zespole, który trenuje zawsze staram się wypracować swój styl gry. Nie chcemy tylko wychodzić na boisku i przeszkadzać przeciwnym zespołom, żeby nam nie strzelili bramki i liczyć na to, że nam się uda coś strzelić. Prowadzimy swoją grę i myślę, że w dalszym ciągu będziemy to robili. Przede wszystkim musimy to robić bardziej dokładnie i sumiennie. Zawodnicy muszą być też bardziej skoncentrowani. Niektóre nasze zagrania są takie, że można pomyśleć, że mamy do czynienia z brazylijskim zespołem, ale inne są jak w C klasy.

Dziurę w defensywie załatał Pan Przemysławem Pitrym, a dziurę w pomocy Pawłem Sasinem. Teraz będzie Pan musiał to zrobić w linii ataku, bo w najbliższym meczu za kartki będzie pauzować Bartosz Śpiączka.
Nie ma co ukrywać, że mam w składzie Vojo Ubiparipa. To nominalny napastnik i typowa „dziewiątka”. Myślę, że w końcu dostanie szansę po wielu kontuzjach i „wypali”, strzelając parę bramek. Oby tak było.

Jak przychodził Pan do Łęcznej to musiał Pan podnosić morale zespołu. A czy po ostatnich dobrych występach nie musi Pan tonować nastrojów?
Nie trzeba. Powiedzieliśmy sobie, że euforia nam teraz w niczym nie pomoże. Ewentualnie tylko coś sknoci. Radość może przyjść po ostatnim meczu sezonu, kiedy już będzie osiągnięty nasz cel, czyli utrzymanie w Lotto Ekstraklasie.

Chodzą Panu po głowie jeszcze jakieś niespodziewane manewry w składzie?
Raczej nie. Czasem takich niespodzianek jest za dużo i wtedy styl gry się szarpie, bo trzeba znów czekać trzy-cztery mecze aż system odpali. Chyba mniej więcej wszystko zostanie tak jak jest teraz. Chyba, że zmiany zaszłyby z konieczności, gdybyśmy dostali dużo kartek, a mamy bodajże sześciu zawodników zagrożonych wykluczeniem. Wtedy pojawiałby się problem.

Długo Pan czekał na powrót do gry Szymona Drewniaka i on wrócił w najlepszy z możliwych sposobów.
On przepracował praktycznie całą zimę i to solidnie. Złapał kontuzję na sam koniec okresu przygotowawczego. Wiedziałem, że to zawodnik, który mi pasuje. Czekaliśmy na tyle długo, żeby był zdrowy i optymalnie gotowy.

Okazję do debiutu w Gdyni miał Josimar Atoche. Jednak Peruwiańczykowi chyba będzie ciężko załapać się do składu, bo w linii pomocy jest bardzo ciasno, a Paweł Sasin jest w świetnej formie.
Ja mu współczuję. Czekałem na niego, bo na treningach jeszcze przed kontuzją wyglądał świetnie. A teraz ta drużyna zrobiła postęp. Widać jakie są odległości pomiędzy poszczególnymi piłkarzami, a zwłaszcza chodzi o tych, u których proces rozwojowy jest zakończony.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski