Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Imię Andrzej się ze mną urodziło

Ewa Czerwińska
Andrzej Kuc, dziś mieszka w Podlesinie, woj. podkarpackie: - Jeśli ktoś jest zdziwiony moją innością, niech wie, że ja też jestem zdziwiony
Andrzej Kuc, dziś mieszka w Podlesinie, woj. podkarpackie: - Jeśli ktoś jest zdziwiony moją innością, niech wie, że ja też jestem zdziwiony Ewa Czerwińska
O kobiecie i mężczyźnie w człowieku, ciele i duchu, poszukiwaniu prawdy, bólu Andrzeja i płaczu Haliny z Andrzejem Kucem, transseksualistą, rozmawia Ewa Czerwińska.

Kim Pan jest?
Przede wszystkim człowiekiem. Według opisów lekarzy jestem nazwany transseksualistą. Urodziłem się w małej miejscowości Brzeziny na Zamojszczyźnie, w 1956 roku. Mieszkałem z mamą, bo jestem dzieckiem nieślubnym, i dziadkami. Ojca widziałem kilka razy, ale kontaktu z nim nie miałem. Spotkałem się z nim jeden raz, kiedy chodziłem do technikum. Długo czekałem u niego w pracy, bał się wyjść, nie chciał ze mną rozmawiać. Ja chciałem. Nie wiem nawet, dlaczego.

Był Pan wtedy dziewczyną?
Tak, jeszcze wtedy tak. Czy czułem się odrzucony? Za relacją z ojcem nie goniłem, bo miałem kochającą mamę. W zasadzie nie, to nie był dla mnie problem…Wie pani, sam ze sobą miałem problem - że nie jestem sobą. Czyli nazywany jestem Haliną, a czuję się Andrzejem. Ten problem zajmował cały mój umysł. Nie miałem czasu na roztrząsanie innych spraw. To imię Andrzej zawsze miałem w głowie, od początku. Od dzieciństwa. Ono się ze mną urodziło. Bawiąc się z dziećmi nigdy nie mówiłem, że jestem Haliną. Mówiłem: jestem Andrzej. Lalkami się nie bawiłem. Wolałem ganiać z chłopakami. Pistolety, jakaś wojna, łażenie po drzewach itd. W dodatku mama miała brata w moim wieku, więc jak ubierała mnie w sukienkę, to ja od Mariana pożyczałem spodnie i heja w pole! Na kierat, pojeździć! Dziewczęce zabawy - a gdzież tam! Już jako pięciolatek wiedziałem, kim jestem.

Ciało mówiło co innego.
Kiedy jeszcze nie ma piersi ani nic, człowiek ubierze się luźno i różnica się gubi. Dopiero, kiedy człowiek dojrzewa, interesuje się swoim ciałem jeszcze bardziej, problem nie jest już tylko w głowie. Patrzę na siebie: jestem Andrzej, ale moje ciało temu przeczy. W internacie w Lubaczowie musiałem mieszkać z dziewczynami. Te łazienki, te podpaski i ja w środku w tym wszystkim. Osaczony tą kobiecością. Moja wyobraźnia szalała. Już mi się nawet wydawała chora. Myślałem o sobie on, a byłem w samym babskim kotle! To było dla mnie wielkie cierpienie. Ten mój mężczyzna nie mógł się w nim zmieścić, nie mógł sobie dać rady.

Ludzie zazwyczaj wyjeżdżają, chcą się wtopić w tłum, ja wróciłem do domu, na wieś

A dziewczyny?
Ta kobiecość już strasznie mnie dociskała… One czuły, że coś jest nie tak. Lubiły mnie, bo miałem poczucie humoru, zawsze jakoś zagadałem. Zwierzały mi się. Dogadywałem się z nimi. Są łagodniejsze. Faceci mnie nie pociągali, absolutnie. Tylko jako kumple. Transseksualista nie chce być ani z mężczyzną, ani z kobietą. Na tym etapie, kiedy jest i kobietą, i mężczyzną, chce być tylko sobą. W czasach szkolnych byłem podwójny. Miałem kobiece ciało, a ducha męskiego. Pragnąłem, żeby z tego ciała wyjść, żeby ta moja duchowa osobowość jeszcze raz się urodziła. Żeby być sobą.

Razem się nie dało?
Gdyby świat akceptował, że są tacy faceci, którzy mają piersi, to może tak. Ale wiadomo, że się nie da, bo kobieta i mężczyzna spełniają różne role społeczne. I nie chodziło o to, że ja tej Haliny nie znosiłem. Wcale nie. Ona nawet mi się podobała. Osobno - ona i Andrzej - mogliby istnieć, ale razem? Nie dało się. Trzeba ich rozdzielić. Moim największym pragnieniem było wyjść z tej kobiety i być nareszcie Andrzejem. I nie chodziło o seks. Wiem, że można swojej cielesności nie akceptować, bo się ma na przykład krzywe nogi. Wielu nastolatków ma "problemy" z ciałem. Ale w moim przypadku nie o to chodziło.

A w szkole trzeba było chodzić w fartuszku. Ja chodziłem, ale zawsze pod spodem miałem spodnie. Moja wychowawczyni patrzyła na mnie dziwnie. Kiedy coś się stało, zawsze zwalała winę na mnie. Cokolwiek się stało, to Kuc i Kuc. Nawet kiedy byłem w domu na zwolnieniu lekarskim. Myślę, że mnie prześladowała. Ciebie nie ma, a Haja wciąż krzyczy, że cię słyszy - śmiała się koleżanka. Po moim powrocie Haja zdecydowała, że od tej pory żadna dziewczyna nie wejdzie do szkoły w spodniach. Burza hormonów była wtedy mniejsza od mojego problemu. On odstawiał wszystko na bok.
Powiedział Pan o nim komuś?
Nie zwierzałem się. W drugiej klasie wiedziałem już, że psychicznie nie dam rady. Zrezygnowałem z ogólniaka i wyjechałem na Śląsk. Do Gliwic. Poszedłem do szkoły budowlanej. W klasie były tylko cztery dziewczyny, reszta to chłopaki. Ubierałem się na sportowo, dało się przymaskować co nieco. Myślałem: duże miasto, człowiek anonimowy, może uda mi się znaleźć kogoś, kto mi pomoże. Kiedy człowiek ma taki problem, modli się po nocach o cud.

Pan się modlił?
Zawsze. Kłóciłem się z Panem Bogiem, pytałem, dlaczego tak śmiesznie mnie zrobił, takie poczucie humoru miał. I dostałem myślową odpowiedź, że w zasadzie ja też mam poczucie humoru i wiem, że jeśli tak zostałem zrobiony, to coś w tym musi być. Troszkę mi się zrobiło lżej. Ale wciąż się modliłem o cud.

A w szkole - trzy dni nauki, trzy dni praktyki. Andrzejek ubrał się w drelich, kask, na drabinę i - do malowania. Każdy cześć, cześć, cześć. Fajnie się czułem! Wszyscy mówili do mnie Kucyk. Nawet dziewczyny jakoś nie mogły do mnie zwracać się per Halina. I one, i chłopaki traktowali mnie jak kumpla. Zewnętrzny świat już mi tak nie ciążył. To narzucanie mi tej Haliny. Ale problem wciąż istniał. I znowu były pytania: No dobrze, ubieram się po męsku, pracuję jak mężczyzna, ale dla ludzi nie jestem Andrzejem. I co z tym zrobić? Problem miałem tylko w sobie. O tym się nie rozmawiało. To był mój sekret. Ten sekret był ze mną w towarzystwie, w pracy, w nocy. Był ze mną, kiedy już sam od siebie chciałem uciec, miałem wszystkiego dość. Dlaczego tak jest, że koleżanka jest taka, kumpel taki, a ja w środku ani facet, ani kobieta. Do kogo iść? - pytałem. Chciałem pisać o tym, ale nie dało się. Słowa były za małe na określenie tego cierpienia.

Myślał Pan: A może mi się ubzdurało?
Ojej, proszę pani! W końcu mi się to wszystko wydało nienormalnością! Już myślałem: Może ja jestem jakieś homo niewiadomo? Nie miałem kogo zapytać, jak jest naprawdę. Strasznie się szarpałem. Skończyłem zawodówkę na Śląsku i wróciłem do domu. Zacząłem technikum budowlane w Tomaszowie. Pierwszego dnia usiadłem w ławce, wszedł dyrektor, popatrzył i mówi: no to mamy pięć dziewczyn, chłopaków trzydziestu pięciu… A ty to kto? A byłem ubrany - pamiętam jak dziś - w białe spodnie, podkoszulek, luźną biała bluzę z kapturkiem, włosy podstrzyżone... No jak pan nie rozeznaje, to pewnie UFO - odparowałem. I już wiedziałem, że znów będą problemy.

Trzeba było stancji szukać. No, przecież do chłopaków nie pójdę. Zamieszkałem z dziewczynami. One były jak siostry, ale problem zostawał. Mogę powiedzieć, że miałem szczęście do kobiet. Nigdy ich nie podrywałem, nie czepiałem się, żebym tam ich obłapiał, czy brał się do całowania... Zbliżała się studniówka, powiedziałem, że nie przyjdę, no to niektórzy wreszcie się wypowiedzieli na mój temat. To była ta ostatnia kropla: Pożegnałem szkołę tuż przed dyplomem i maturą.

Z powodu docinków kolegów?
Raczej z powodu nauczycieli. Zwłaszcza jednego. Zawsze coś do mnie miał. A dyrektora spotkałem po latach - ma rodzinę w mojej wsi. - Nigdy nie mogłem ci mówić Halina - uśmiechnął się. - Teraz mogę.

Dziwił się Pan ludziom?
Nigdy. Raczej oskarżałem sam siebie za coś, czego sam sobie nie dałem - za ten prezent od natury. Jeśli ja nie mogłem siebie zrozumieć, to nic dziwnego, że nie rozumieli tego ludzie. Chłopaki byli ostrzejsi. Może mi zazdrościli, że dziewczyny mnie bardziej lubią? Na zabawach nie tańczyłem z chłopakami. Jak chłopak prosił do tańca, to ja mówiłem: Facet, weźże się zmywaj, patrz jakie tam ładne dziewczyny siedzą! Bolało mnie, jak ktoś mnie traktował jak homoseksualistę, dlatego że przestaje z dziewczynami. Wiedziałem, że jestem inny, ale nie można mi dokładać czegoś, czego nie ma.
Matka wiedziała?
Nie chciałem z nią o tym rozmawiać. Ona sama wiedziała, że coś ze mną jest, gryzła się, a ja nie chciałem jej dokładać. Zostawała mi modlitwa. To mnie trzymało. Wiedziałem, że jeśli jestem nienormalny, to mnie w wariatkowie zamkną, a jak jestem normalny, to Bóg da mi wytrzymanie. We wsi coraz więcej się o mnie mówiło, bo to już dziewczyny miały chłopaków, wychodziły za mąż… Spakowałem się, pojechałem do Krakowa. Wcześniej wysłałem podania do firm budowlanych, odpowiedzieli pozytywnie. No to walizka i w drogę. A tam znów hotel robotniczy. Pani w recepcji patrzy: A czyje mi pan papiery daje? Ja mówię: Swoje. Jak to?! - niedowierza. - Tu pisze Halina Kuc. Ja muszę z kierowniczką porozmawiać. No i znów się zaczęło. Zakwaterowali mnie w trzyosobowym pokoju. Siedzę, wchodzą koleżanki, patrzą jedna na drugą. Kręcą się. W końcu poszły we dwie do łazienki. Siedzą, siedzą…

Wracają, ja mówię: Dziewczyny, jakoś ze mną musicie wytrzymać. Potem wypiliśmy wino, zjedliśmy ciastka, pogadaliśmy. Mam pewien problem, mówię, ale nie musicie się mnie obawiać. No i dało się żyć. Ale jak pierwszy raz wszedłem do damskiej łazienki, to był pisk. Potem niektóre babki szeptały: Z tą Wieśką i tą Irką jakiś facet mieszka, a kierowniczka na to pozwala. Na budowie z facetami nie było łatwo. Zdarzały się gwizdy. Idziesz rano do roboty, a tu słyszysz: Baba-chłop! Baba-chłop! Poszedłem do brygadzisty, mówię: Nawet za psem nie zawsze się gwiżdże. Ostatecznie w brygadzie było nieźle. Jak trzeba było okna umalować, to posyłali właśnie mnie, bo to precyzyjna robota. W biurze panie nie wiedziały, jak do mnie mówić, ale w jakiś sposób mi matkowały. Załatwiły mi malowanie pomieszczeń biurowych. Kawę robiły. Z czasem dziewczyny bardzo mnie polubiły. Jak któraś nie miała z kim iść na imprezę czy na wesele - zapraszała mnie.

Jak Pan się ubierał?
Moda była sprzyjająca, czasy, w których można było się znaleźć. Dziewczyny ubierały się na chłopczyce: garnitury, koszule z dużymi kołnierzami, krawaty. Bycie w świecie było lżejsze, ale problem narastał. Pewnego dnia poszedłem do kawiarni, zamówiłem kawę, wino. Kelnerka smutek miała w oczach. Mówię: Taka ładna dziewczyna, a taka smutna. Ona: Aaa, różnie to w życiu bywa…Od słowa do słowa umówiliśmy się, że ją odprowadzę po zakończeniu pracy do domu. I tak się zaczęła nasza przyjaźń. Widocznie było mi to w życiu potrzebne. Przed nikim nie mogła się otworzyć ze swoimi sprawami, przede mną się otworzyła. A ja zobaczyłem, że i ja mogę powolutku o mojej sprawie z nią porozmawiać. Potraktowała mnie jak faceta. Poczułem, że może ja też będę mógł się jej zwierzyć i pokazać jej trochę tego Andrzeja.

Kiedy Pan jej powiedział?
Po jakimś miesiącu. Zamyśliła się. Ja tłumaczę, że szukam jakiegoś wyjścia, żeby się stać sobą. Ona nie rozumiała problemu, ale mówi: Podobasz mi się. Ja wiem - odpowiadam - ty mi się też podobasz, ale jest problem. Dziewczyno, mówię, jak na ciebie patrzę, coś mi się w głowie zaczyna dziać, patrzę na ciebie jak na żadną inną kobietę. Ale to platoniczne. To tylko patrzenie duchem. Tylko za rękę mogę cię trzymać. Gdybym się nawet zakochał, to nigdy bym się przed kobietą nie rozebrał. Nie było takiej opcji.

Czuła się rozczarowana?
Wierzyła, że może faktycznie będę tym facetem. Ale nie wytrzymała presji społecznej. Kiedyś jestem u niej w domu, wpada mi w ręce gazeta "Na Przełaj". Dr Dulko, szef przychodni "Więzi międzyludzkie", pisze o takich, jak ja. Czytam, czytam i normalnie grom z jasnego nieba! Można zmienić płeć! Myślałem, że zwariuję. Był 1982 rok. Lecę do hotelu i piszę list do Warszawy: "Mam 28 lat, jestem u kresu sił. Tak dłużej żyć nie mogę. Jestem kobietą, ale od najmłodszych lat czuję się mężczyzną. Moje myśli, moje tęsknoty, moje marzenia, moja dusza jest męska. Poza ciałem nie mam nic z kobiety". Dostałem odpowiedź. Do Lucyny mówię: Jest możliwość, żebym naprawdę był Andrzejem! Ucieszyła się. Pojawiła się nadzieja, że być może mógłbym być z kobietą. Jako Andrzej. Kiedy już nim będę. Ale trzeba czekać. Dr Dulko to był pierwszy człowiek, przed którym usiadłem i zrobiłem spowiedź. Jak tylko wszedłem do gabinetu powiedział: Pan siada. Jak Pan ma na imię? Odetchnąłem: On wie, że ja jestem Andrzej, a nie ja-kaś baba, która sobie umyśliła, że jest chłopem. Skierował mnie na badania genetyczne - robiłem je w Prokocimiu, inne w Krakowie. Poszedłem do endokrynologa, on czyta na skierowaniu rozpoznanie: transseksualizm. Co to jest? - pyta mnie. Byłem też u ginekologa - nie na badaniu, na rozmowie. Lekarz mówi mi: Dziewczyno, ty przestań szukać problemów, znajdź sobie chłopa i rodź dzieci! Wyszedłem. Ale najważniejsze było badanie genetyczne. Genetyka wykazuje inność. Chodzi o układ chromosomów, zresztą, nie znam się na tym. Nie można sobie płci zmienić, bo sobie ktoś wymyślił. Dla medycyny genetyka to podstawa, żeby wchodzić na kolejne etapy. Musi być pewność, że to nie schizofrenia ani żadne wariactwo. No i zaczęło się. Złożyłem wniosek w Warszawie do sądu o zmianę dokumentów. Stamtąd odesłali go do miejsca mojego urodzenia - do Tomaszowa. Ale tam takiej sprawy nigdy nie mieli, więc odesłali do Warszawy. Stamtąd do Zamościa. I znów do Warszawy. Półtora roku trwało, zanim dostałem nowe papiery.
Jak się Pan zmieniał?
Pierwszą operację przeszedłem w Łodzi w 1987 roku. Miałem 31 lat. Pani doktor nakreśliła moja przyszłą sytuację - czego w żaden sposób nie mogę się spodziewać i żebym o tym wiedział. Pierwszy krok: usunięcie piersi. Przerwa. Potem przydatków. Druga przerwa. Dużo, dużo bólu. Sprawa dołu trwała dłużej. Ciężki zabieg. Sterydy przez pół roku. Atrybut męskości wykształca się z własnej tkanki, etapami. To bolesne, długotrwałe.

Na oddziale zawsze było kilku pacjentów. Dziewczyn, które urodziły się chłopakami, jest więcej. Proszę, tu mam kilka swoich zdjęć. Widać, jak zmienia się twarz. Na drugim już mam zarost, na trzecim większy, na czwartym jestem naprawdę męski. Przemiany trwały jedenaście lat.

Które operacje bardziej spełniają oczekiwania?
Te w kierunku kobiecości, ale też nie do końca. O dzieciach w ogóle nie ma mowy.

Co z Lucyną?
Trwała ze mną przez siedem lat. W przyjaźni, ale też z pewnymi nadziejami. Wraz ze zmianą wyglądu, moje nadzieje też rosły - zakochałem się. Zacząłem myśleć poważnie. Jej rodzice nie znali tematu, ktoś im powiedział. Wydawało mi się, że nasz związek może być realny, ale niestety, nie wyszło. Przeczuwałem, że tak się skończy… Wiedziałem, że Lucyna chce mieć dzieci, a tych nie będę mógł jej dać. Myślałem: Ja się będę cieszył, ale kiedyś ona będzie rozpaczała, że się zdecydowała ze mną być. Mnie o seks nie chodzi. Dziś myślę, że to marzenie było mi potrzebne, żeby się poczuć silniej w przejściu przez piekło bólu. Za to mój kolega Rafał, transseksualista i pielęgniarka z naszego oddziału pobrali się. Wzięli nawet ślub kościelny. Matce pokazałem się, kiedy już wszystko było załatwione. Powiedziałem: Mamo, już jestem Andrzejem. Nie była zaskoczona. Cała wieś też.

Kiedy przestała mówić do Pana Halina?
Z początku się zapominała, ale szybko przeszło. Moje przybrane rodzeństwo też to wszystko przyjęło z ulgą. Chrześnica wie, dziś zwierza się wujkowi. A ja odetchnąłem. Wielka ulga. Wiem, że jestem sobą i to mi wystarcza. Już nikt nie musi mnie w tym upewniać. Ludzie zazwyczaj wyjeżdżają, chcą się wtopić w tłum, ja wróciłem do domu, na wieś. Dr Dulko powiedział, że mam odwagę. Ja na to: Czy ja komuś jakąś krzywdę zrobiłem, żeby się ukrywać?

Spokojnie pali Pan papierosa z mężczyznami pod sklepem?
Tak. Czasem tylko usłyszę o sobie to i owo. Ktoś kiedyś powiedział o mnie: Przerobiony. Podszedłem, mówię: Zawsze możesz stąd wyjechać, jest tyle miejsca na świecie… Mamy nie chciałem obciążać, więc kiedyś, na weselu, przy jakiejś wódeczce proszę: Kochani, już przestańcie szeptać! Jak ktoś chce o coś zapytać, niech pyta. Odpowiem. I przestali szeptać. Patrzą, to niech się napatrzą. Jest jak z garbatym. Garbaty czuje, że ktoś coś do niego ma. Ja też czuję. Ale ludzie nie są źli, tylko nie rozumieją problemu. Wybrali mnie na sołtysa - byłem nim dwie kadencje, to znaczy, że mieli do mnie zaufanie.

Stwórca się w przypadku Pana pomylił?
Nie, nie pomylił się. Ja Pana Boga nie poprawiłem. Stworzył mnie takim, bo miał w tym cel: Żebym poznał cierpienie. Jestem bękartem, jestem leworęczny, potem te ciężkie operacje… Ja wiem, co znaczy cierpienie. Inność. Dlatego nigdy nie będę się z cierpiącego człowieka śmiał. Jest kobieta, i jest mężczyzna, i jest dwa w jednym. Pan Bóg ich nie rozdzielił. Nie czuję się skłócony z Kościołem, ale na mszę nie chodzę. Pana Boga w lesie znajdę. Mogę się tam wygadać, wypłakać.

Ten płacz został Panu z Haliny?
Chyba tak. A płaczę czasem, bo Pan Bóg jest tak daleko. Bo chciałbym, żeby był bliżej. Nie wojuję ze Stwórcą. Gdyby było inaczej, nie czułbym się tak dobrze. Z drugiej strony dziękuję. Cieszę się, że to wszystko do mnie przyszło i nie czuję się samotny. Umiem być razem z ludźmi, umiem być sam ze sobą. Znajomi zaprosili mnie na sylwestra. Wytańczyłem się, wszystkie kobiety były "moje". Z Haliny zostało mi jeszcze to, że umiem współczuć. Nie jak ojciec. Jak matka. Jestem malarzem pokojowym, chodzę po domach, ludzie mi się zwierzają. Mogę im coś doradzić. I jestem szczęśliwy. Mam teraz czas się sobą nacieszyć.

Czy tak sobie Pan to wszystko wyobrażał?
Gdybym na początku narobił sobie nadziei, że będę stuprocentowym mężczyzną, to byłbym dziś nieszczęśliwy. A tak? Cieszę się, że nie jestem już podzielony. Świat jest piękny, a i ludzie nie są źli. A o cielesność nigdy mi nie chodziło. Jeśli ktoś myśli, że gdy wreszcie uwolni swoje ciało, to zostanie Casanovą, będzie podrywał kobiety, testosteron i te rzeczy! - to nic dobrego mu nie wróżę.

Marzenia?
Największe marzenie mojego życia się spełniło. Nie mam innych. Może tylko to, żeby poznać stanowisko Kościoła w sprawie transseksualizmu. Chodzi o to, żeby ludziom - kiedy na mnie patrzą - nie wydawało się, że jestem tylko kimś przerobionym. Bo to nie jest zboczenie, choroba, tylko odmiana człowieka. Wie pani, najgorzej boli mnie to słowo "przerobiony". Uważam, że w życiu najważniejsza jest prawda. Chciałbym ją poznać. Dziecko pyta o wszystko ojca, ja pytam Boga, bo nie mam ziemskiego ojca w moim życiu. Chciałbym wiedzieć, dlaczego taki się urodziłem. Jeśli ktoś nas nie rozumie, niech nie szydzi. Są cierpienia, którym środowisko współczuje, a naszym często się gardzi. Jeśli ktoś jest zdziwiony moją innością, niech wie, że ja też jestem nią zdziwiony.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski