Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katarzyna Korpolewska: Człowiek sukcesu pokazuje nam się w kostiumie. Chowa pod nim negatywne emocje

Anita Czupryn
Najwyższą ceną, jaką płacimy za sukces, jest utrata samego siebie. Wszystko, co prawdziwe, przestaje być ważne, bo jesteśmy na wyścigu- mówi Katarzyna Korpolewska, psycholog.

Co to znaczy w Polsce osiągnąć sukces?
Ten sukces ma różne oblicza. Dla jednych to są duże pieniądze, dla drugich - wysokie stanowisko, władza. A dla jeszcze innych będzie to obecność w mediach, na pierwszych stronach różnych gazet, jednym słowem - sława. Popularność.

Obraz człowieka sukcesu, jaki się nam kojarzy, to osoba tryskająca energią, dynamiką, siłą. Ale to tylko jedna strona?
To jest jego kostium, w którym on się pokazuje na zewnątrz.

Co się pod tym kostiumem może skrywać?
Przede wszystkim potworny stres i wiele innych negatywnych emocji. Różnego rodzaju zawody, lęk przed porażką, różnego rodzaju dylematy, często moralne, etyczne. Powiedziałabym więc, że skrywać się może wiele konfliktów wewnętrznych i bardzo silnych emocji, które z całą pewnością nie są przyjemne.

To cena, jaką się płaci za pogoń za sukcesem?
Myślę, że przede wszystkim tą ceną najwyższą jest gdzieś po drodze utrata samego siebie. W pewnym momencie tak naprawdę wszystko to, co moje, prawdziwe, wewnętrzne, głębokie, przestaje być ważne, bo jestem na wyścigu - wyścigu do celu. I wszystko jedno, czy chodzi o to, bym został prezesem, czy żebym zarobił milion albo dwa, albo dziesięć, czy żebym był na pierwszych stronach gazet, to w rzeczywistości skupiam się tylko na swoim celu, zapominając o tym, jakie są moje prawdziwe potrzeby, pragnienia, marzenia. To zostaje zagubione, a wtedy taki człowiek przestaje mieć kontakt z tym, jaką jest w istocie osobą, co dla niego kiedyś się liczyło, co było ważne. A to z kolei prowadzi do tego, że często osiągnięcie tego sukcesu wcale nie daje satysfakcji. Okazuje się, że kiedy zostaję już tym prezesem, to być może powinienem zostać prezesem większej firmy. Jak zarobię 10 mln, to powinienem mieć 30. Jak jestem na pierwszych stronach gazet, to rodzi się niepokój, dlaczego nie codziennie. I znów napędzamy się i wchodzimy w tę pogoń. Przychodzi taki moment, w którym ci ludzie przestają żyć normalnym życiem, tylko ich życie jest ciągłą pogonią do celu, do tego celu, który oni nazywają sukcesem, a który, jak się okazuje, przestaje być sukcesem, kiedy zostaje osiągnięty.

Zdobył 10 mln. Albo został prezesem. Albo jego filmy zdobywają nagrody. Czy też jego książki drukowane są na wiele języków. Jego program ma miliony widzów czy słuchaczy. Jak się czuje taki człowiek? Myśli - co dalej?
Jest potwornie zmęczony. I tak naprawdę, z tymi pieniędzmi, tytułami, władzą, nagrodami znajduje się naraz w pewnego rodzaju pustce. No, dobrze, osiągnął to wszystko, więc natychmiast musi wyznaczyć sobie nowy cel. Jeśli nie potrafi go wyznaczyć, to może się okazać, że człowiek, który osiągnął sukces, wpada w depresję albo czuje się potwornie wypalony.

To wypalenie wciąż jest powracającym tematem. Jeszcze niedawno wypaleniu ulegali prężni 40-latkowie. Potem syndrom zaczął dotykać aktywnych 30-latków. Dziś wypalonych można spotkać już nawet 20-latków. To problem społeczny?
Tak mi się wydaje. Myślę, że na ten pęd do sukcesu ma wpływ nasz system edukacyjny. Dzieci ciągle się pogania, straszy tym, że nie zdadzą egzaminów. Wychowuje je się w taki sposób, żeby miały cel: dostać się do dobrego gimnazjum, dostać się do dobrego liceum, dostać się na studia. I one ciągle są w pędzie. Mało tego - wciąż muszą rywalizować z kolegami, są porównywani: „Jasio jest lepszy, a Stasio takiego wyniku jak Jasio nie uzyskał”. I co się dzieje? Młody człowiek osiąga wszystko, co mógł osiągnąć: był w dobrym gimnazjum, skończył dobre liceum, dostał się na studia, na które chciał. Rodzi się pytanie: co dalej? Często spotykam młodych ludzi, którzy są w połowie studiów i przyznają: „Ojej, ale ja nie wiem, czy to jest to, co ja chcę robić”, albo „Nie wiem, co dalej”. Skończy studia, ale czy dostanie pracę? Jak on zrobi tę karierę? W rzeczywistości ci ludzie zmęczeni są już samą pogonią. Dochodzą do momentu, w którym dokładnie widać, że zatracili gdzieś te swoje naturalne pragnienia i marzenia. Młody człowiek dostał się na prawo czy też medycynę, rodzice tak chcieli, jemu też się wydawało, że on tak chce, ale okazuje się, ze to przestaje mu sprawiać przyjemność. Jest przerażony tym, co go czeka.
Umiemy stawiać realistyczne cele?
Kiedy stawiamy sobie cel, nie powinien on być punktowy, ale wyglądać jak cały obraz. Chodzi też o to, żeby nie zatracić tego, co jest dla nas ważne. Zostanę prezesem! Super, ale wyobraź sobie teraz swoje życie. Czy stanowisko prezesa da ci poczucie satysfakcji, a przede wszystkim szczęścia. Jak będą wyglądały relacje w twojej rodzinie? Mówiłeś, że rodzina jest dla ciebie ważna, starałeś się o tę rodzinę - jaki teraz wpływ na twoją rodzinę będzie miał twój sukces? Lubisz żeglować - czy jak zostaniesz prezesem, będziesz miał czas na żeglowanie? Czasem bywa tak, że w tej drodze do sukcesu ludzie porzucają wszystko inne. Wszystko to, co było do tej pory dla nich ważne. Gdy mieli 16 lat, wydawało im się, że ważne są żeglowanie, miłość, ale potem te sprawy znikają z oczu. Często też zdarza się, że otrzymują ten wskaźnik sukcesu w postaci stanowiska czy tego zdjęcia na pierwszej stronie, ale ich życie jest puste, bo po drodze stracili miłość, bo rozpadła się rodzina, bo przestali żeglować i nie mają już kontaktu z tymi ludźmi, z którymi zawsze jeździli na Mazury i dochodzą do wniosku, że samo stanowisko to za mało, żeby człowiek mógł być szczęśliwy.

Symptomy wypalenia mogą doprowadzić do nieszczęścia? Kiedy człowiek już żyje na zgliszczach albo wręcz targa się na swoje życie?
Specjaliści uważają, że wśród przyczyn samobójstwa są bardzo głębokie zaburzenia. Targnąć się na swoje życie to jest ostateczność. Kiedy do tego dochodzi? Kiedy człowiek tak naprawdę nie widzi możliwości wyjścia z matni, z problemów, które go otaczają, albo kiedy po prostu traci poczucie sensu. Ten bieg po sukces może sprawić, że w pewnym momencie ludzie tracą poczucie sensu. Tak się dzieje na przykład z gwiazdami, które chcą być na pierwszych stronach gazet, a kiedy już są w mediach, oznacza to dla nich różnego rodzaju kolejne nowe tortury psychiczne. Bo mogą mnie sfotografować, kiedy wyglądam nie tak, jak trzeba, bo mogą mnie przyłapać na popełnianiu jakichś błędów, które zdarzają się przecież każdemu, bo śledzą mnie na każdym kroku, bo nie mogę mieć swojej prywatności. Wówczas okazuje się, że to, do czego dążyłem, zaczyna być tak dotkliwe, że nie potrafię sobie z tym poradzić. Albo to, że osiągnąłem sukces, oznacza, że oczekiwania wobec mnie rosną i nie mogę sobie pozwolić na żaden błąd. Zaczynam się pytać: „OK, jeszcze jeden film albo jeszcze jedna książka, ale czy będzie tak dobra jak poprzednia? A jeśli będzie, to czy następna rzeczywiście będzie jeszcze lepsza? Czy ja dam radę?”. W pogoni za sukcesem rodzi się, moim zdaniem, symptom kompletnego braku odporności na porażkę. I to jest problem. Każdy z nas ponosi w życiu jakieś porażki. I wstajemy, otrzepujemy się, idziemy dalej. Natomiast, jeśli jestem w świetle kamer, nie mogę sobie pozwolić na to, aby przydarzyła mi się porażka. Ponieważ nie tylko ja ją będę przeżywał. Ale publicznie ta porażka stanie się gorącym tematem. I będzie jeszcze trudniejsza do zniesienia.

Ludzie sukcesu maskują to, że przeżywają wewnętrzny dramat. Często po tragedii przyjaciele mówią: „Nic nie zauważyłem. Zawsze był taki wesoły, zaangażowany, towarzyski”.
To trochę jak z tym kostiumem, który ludzie sukcesu wkładają na siebie. Ten kostium to nie tylko to ładne ubranie, w którym ktoś się pokazuje, ale także sposób bycia, zachowania się, który nazwałabym „Wszystko jest OK”. Jeśli idę na jakąś galę, zebranie, spotkanie, zachowuję się tak, jakby wszystko było OK. Czasem po prostu udaję. Udaję, że wszystko jest w porządku, mimo że nie jest. Ale tego wymagają reguły gry. Nikt nie chce oglądać osoby, która jest smutna, przegrana, ma problemy. Ludzie z nimbem sukcesu się lepiej sprzedają, w związku z tym też dąży się do tego, żeby pokazywać ich, jak odnoszą sukces, albo pastwić się nad nimi, gdy dosięgnie ich porażka. A przecież nikt nie chce, żeby się nad nim pastwiono. Zaczyna się więc zabawa w udawanie: „Jest super. Spójrzcie, jestem człowiekiem sukcesu, jestem szczęśliwy”.

Jak w tym sobie radzić, aby nie dopuścić do stanu wypalenia. Jak traktować pracę?
Myślę, że najważniejszą sprawą jest zastanowienie się nad tym, czym jest życiowy sukces. Nie sukces jako sukces medialny, tylko życiowy sukces. A na życiowy sukces składają się bardzo różne sfery. Tak naprawdę, gdybyśmy chcieli sobie wyznaczyć jakieś plany, to warto sobie wyobrazić siebie za 10 lat. Gdzie bym był, kim był bym i jaki byłby to obraz, gdybym był człowiekiem szczęśliwym? Czyli obraz pod tytułem: „ Ja szczęśliwy za 10 lat”. Być może wtedy okaże się, że nie chodzi o stanowisko, nie chodzi o pieniądze, nie chodzi o sławę, tylko chodzi o to, bym mógł realizować swoje pasje, być sprawnym fizycznie, czuć, że jestem kochany, mieć grono najbliższych osób, prawdziwych przyjaciół itd. I jeszcze - mieć możliwość realizowania swoich marzeń. Być może to w istocie nie łączy się z tym wymiernym sukcesem, tylko z takim życiem, które każdego dnia przynosi coś miłego. W rzeczywistości nie o to chodzi, by nie dążyć do nakręcenia kolejnego filmu czy osiągnięcia wysokiej pozycji. Warto do tego dążyć. Ale nie można zapominać, że życie to jeszcze coś więcej, że to nie może być bieg za wszelką cenę. Chodzi tu tak naprawdę o przebywanie kolejnych dni, miesięcy, lat, których nikt nam nie odda, bez poświęcania tego, co dla nas ważne, bez zapominania o tym.

Psychologowie często mówią, wręcz apelują: „Zatrzymaj się na chwilę, naucz się odpoczywać”. Potrafimy?
Wbrew pozorom odpoczynek nie oznacza biernego leżenia na plaży czy - z drugiej strony - bardzo aktywnego spędzania czasu na przykład na pedałowaniu na rowerze przez cały dzień. To w ogóle nie o to chodzi. Prawdziwy odpoczynek to jest przestawienie się na trochę inną formę działania, niż to jest w życiu codziennym. Bardzo często chodzi zwyczajnie tylko o to, aby móc zrealizować to, czego nie możemy w ciągu tych miesięcy, kiedy jesteśmy zajęci aktywnością zawodową. Czyli, żeby zrobić coś, co rzeczywiście sprawia nam przyjemność, co jest naszą pasją, a co na co dzień jest dla nas niedostępne. O tym nie można zapominać, bo przecież na tym polega regenerowanie się - na dostarczaniu sobie przyjemności. A tą przyjemnością niekoniecznie musi być fantastyczna opalenizna albo przejechanie na rowerze dziesiątek kilometrów w ciągu dwóch tygodni wakacji. Być może są takie rzeczy, które kiedyś sprawiały nam przyjemność i warto do nich wrócić. Warto ten czas spędzić w inny sposób niż to, jak spędzamy go w ciągu roku, czyli - już nie gonię, nie mam określonego celu, mam chwilę na refleksję, na zmianę tematu. Nie rower, tylko spacer albo spotkanie z ludźmi. Myślę, że tak naprawdę to jest jak z dobrą dietą - menu powinno być różnorodne.
Ludzi sukcesu jednoczą określone cechy?
Pewne cechy można by wyodrębnić. Pierwszą jest coś, czego chyba nie doceniamy na co dzień - to jest umiejętność angażowania się. Bez zaangażowania nie ma sukcesu. Jeżeli człowiek nie potrafi się zaangażować w to, co robi, sukcesu nie odniesie. Tylko że, z drugiej strony, trzeba uważać, by zaangażowanie nie stało się obsesją, nałogiem, czyli właściwie wejściem na tę drogę, na której zapomina się o wszystkich aspektach życia. Patrząc inaczej - jest to też pewnego rodzaju wytrwałość, upór i często konsekwencja w działaniu. Niestety, zdarza się nierzadko, u ludzi, którzy dążą do sukcesu, że po drodze zaczynają padać pewne wartości moralne czy zasady etyczne. Jeżeli już ktoś jest obsesyjnie nastawiony na osiągnięcie sukcesu, to popularnie mówi się, że dąży po trupach do celu. Ale czasem zaczyna się od tego, że musi nagiąć pewne zasady etyczne, moralne, żeby przejść do następnego etapu. A pierwsze nagięcie tych zasad może oznaczać, że straci gdzieś z oczu ten ważny dla niego kiedyś punkt widzenia i przestanie działać uczciwie. Zaplącze się w różnego rodzaju intrygi, manipulacje, aby osiągnąć to, do czego zmierza.

Człowiek posiada też sumienie, który wskazuje konflikt związany z poczuciem wartości.
Dobrze, jeśli tak się dzieje, ale często jest tak, że ktoś, kto dąży do sukcesu, zapomina o tych ważnych wartościach, bo sukces jest najważniejszy. Jeżeli więc ma zdobyć sukces, to idzie do przodu i czuje się usprawiedliwiony, że nagiął różne zasady. Mało tego - często ludzie mówią: „Inni też tak postępują”, i czują się zwolnieni z odpowiedzialności. Jeszcze inni łamią zasady, tłumacząc, że jeśli tego nie zrobią, zostaną w tyle. A ich celem jest biec do przodu. Sumienie to oczywiście mechanizm, który powinien nas sprowadzać na tę dobrą drogę, ale bardzo łatwo jest je też oszukać. Ludzie czasem robią okropne rzeczy, ale potrafią fantastycznie usprawiedliwić się sami przed sobą i sami sobie nie mają nic do zarzucenia. To nie oni są źli, to świat jest zły, bo zmusza ich do takiego postępowania.

Po 1989 r. dostaliśmy do ręki narzędzia, aby móc się rozwijać. Ta wolność nie jest też przyczyną tego, że się tymi możliwościami zachłysnęliśmy?
Moim zdaniem mamy do czynienia ze zjawiskiem erozji wartości. W poprzedniej epoce, w poprzednim ustroju mieliśmy wartości narzucane przez PRL-owską propagandę, dla niektórych być może one były wyznacznikiem działań, ale myślę, że dla większości nie. Natomiast była bardzo silna hierarchia wartości, która obowiązywała nieformalnie i której się ludzie trzymali. I wiadomo było, że słabszym się pomaga, że utrzymuje się kontakty z przyjaciółmi, znajomymi, wiadome było, że nie można zawieść osób najbliższych, słowem - była hierarchia. I wszyscy mieliśmy mało, przyjemności znajdowaliśmy w czymś innym, nie w posiadaniu, tylko we wspólnym przebywaniu, żartowaniu z systemu itp. Potem stało się coś takiego, że nagle mamy możliwość osiągnięcia sukcesu, poprawy sytuacji materialnej, wyjazdów za granicę. No i właśnie - kto pierwszy pobiegnie tą drogą, ma więcej możliwości. Zaczął się wyścig. Wydaje mi się, że w tym wyścigu wartości moralne uległy erozji. Kościół sztywno trwa przy swoich wartościach, jakby nie dostosował się do zmiany warunków społeczno-ekonomicznych. A w miejsce tego, co kiedyś istniało, nie powstały nowe reguły społeczne. Tylko ci, którzy odniosą sukces, się liczą. Widać to w mediach, w rozmowach, ważne jest to, kto ile posiada, kto ma władzę, sławę. Ludzie żyjący szczęśliwie w swoich rodzinach jawią się jako nieudacznicy, bo do niczego nie doszli. Trwamy w kulcie sukcesu, który został narzucony. Ten kult przygniótł wszystko to, co kiedyś było ważne.

Człowiek sukcesu poprzedniej epoki to karierowicz. Teraz karierowicze zaczęli być w cenie.
Zaczęto nam pokazywać inną drogę, że kariera to jest to, co teraz możesz zrobić, tamten ustrój ci na to nie pozwalał, teraz dopiero masz takie możliwości. Więc biegnij, ścigaj się, poświęć wszystko, ale osiągnij sukces. Kiedyś o pewnego rodzaju ludziach mówiło się też „krętacze”, dziś - że są to ludzie przedsiębiorczy. Bądź przedsiębiorczy! Ciężko ci się żyje? Nie jesteś przedsiębiorczy.

Znam ludzi, którzy zbudowali wielkie firmy, szefowali wielkim koncernom, a potem odeszli. Nie ma pośredniej drogi, tylko albo sukces za wszelką cenę, albo wewnętrzna emigracja? Można pozostać w świecie, z jego kultem sukcesu, i zachować zdrowie psychiczne?
Absolutnie można! Tylko o ludziach, którzy zachowują tę równowagę, media się nie wypowiadają, więc nie są przykładem dla innych. A przecież w Polsce mamy wielu takich ludzi. Lekarzy, którzy kochają swoją pracę, ale też rodzinę i mają swoje pasje. Pracują w niewielkich szpitalach, mają popularność wśród pacjentów, ale tylko wśród nich i to im wystarcza. Mamy też takich nauczycieli, twórców, którzy tworzą nie po to, żeby dostawać nagrody, ale żeby realizować siebie. Mamy adwokatów, którzy nie dążą do tego, żeby ich kancelaria była największa w mieście, ale chcą być najlepsi w tym, co robią. I są też tacy, którzy w wyścigu do tego sukcesu, w pewnym momencie się opamiętali. To nie porażka. Postanowili, że swoją karierę będą budowali wolniej, nie za wszelką cenę, ale będą przykładali więcej uwagi do innych aspektów swojego życia. Dzieje się tak np., gdy kogoś dopada choroba. Mówi: „Nie chcę tak dalej. Zdrowie jest ważniejsze, sprawność jest ważniejsza”. Czasem też drobne zdarzenie sprawia, że człowiek mówi: „Nie, to nie jest dla mnie”. W mojej pracy zdarzyło mi się kilka razy coś takiego. Raz coachingowałam człowieka, który starał się o bardzo wysokie stanowisko i je osiągnął. Ale bardzo szybko stwierdził: „Dla mnie ważna jest żona, rodzina. Musiałbym stać się innym człowiekiem, a tego nie chcę”. I zrezygnował.

Trzeba mieć odwagę, żeby rezygnować z sukcesu?
Ogromną odwagę. Ale przede wszystkim trzeba mieć dużą świadomość tego, co jest dla nas ważne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Katarzyna Korpolewska: Człowiek sukcesu pokazuje nam się w kostiumie. Chowa pod nim negatywne emocje - Portal i.pl

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski