Pracuje od 70 lat, ale mówi, że w domu nie usiedzi. Dlatego na emeryturę się nie wybiera.
- W niedzielę nie mogę sobie dać rady. Na godz. 7 idę do kościoła, potem sobie jeszcze pospaceruję z psem i już bym szedł do pracy - śmieje się Kazimierz Wójcik.
Naukę zaczynał u pana Antosika w zakładzie przy ulicy Kościuszki. W 1956 roku zaczął działalność na własny rachunek. Najpierw miał warsztat na Podzamczu, a w 1964 roku przeniósł się na ulicę Zamojską (wtedy jeszcze Buczka).
- To bardzo dobry punkt. Jest tu dużo dziewczyn - śmieje się pan Kazimierz.
- A klienci też są? - pytam.
- Teraz nie - odpowiada czapnik i przyznaje, że dziennie sprzedaje średnio tylko dwa nakrycia głowy i pewnie zbankrutowałby, gdyby nie duże zlecenia, takie jak np. szycie beretów dla lubelskich harcerzy. - Konkurencją dla mnie są "tanie odzieże", gdzie czapkę można kupić za 3 złote. U mnie najtańsze są po 15 zł. To i tak tanio, bo materiał mam jeszcze z zapasów. Przygotowanie jednej czapki to co najmniej godzina wytężonej pracy. Dobrze sprzedają się kaszkietówki, leninówki i maciejówki. - W tych ostatnich chętnie chodzą studenci - mówi lubelski czapnik. - Dużo osób kupuje je też dziadkom do trumny. Wychodzą z założenia, że jak ktoś całe życie chodził w takiej czapce to powinien mieć taką na ostatnią drogę. I tak to jakoś idzie.
Panu Kazimierzowi brakuje tylko jednej rzeczy... ucznia. Ale nie traci nadziei i wciąż czeka na chętnych.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?