Kobieca twarz walki z pandemią. Poznajcie bohaterki z pierwszej linii frontu
Urszula Kostrzanowska, ratownik medyczny, dyspozytorka w chełmskim pogotowiu
Mam dwuletnią córeczkę. Akurat we wtorek były urodziny, a mama ... w pracy na dyżurze. Szczerze, z dnia na dzień, nie mam już takiej werwy, jak jeszcze na wiosnę. Żeby było jasne, nie wyobrażam sobie robić czegoś innego. Karetka na sygnale, to jest co chciałam robić. Jesienna fala jest na o wiele większą skalę. Teraz jest tak, że nie ma czasu nawet pójść do łazienki. Jak słyszę tych chojraków, którzy mówią, że nie ma pandemii, to polecam im postukać się w głowę.
Inaczej się to odbiera, gdy ma się bezpośredni kontakt z zakażonymi w ciężkim stanie, którzy po prostu się duszą. W oczach takich osób widać strach. Każdy oddech to cierpienie. Wtedy modlę się w duchu, żeby tylko zdążyć dojechać karetką do szpitala. A zdarzają się wyjazdy np. z Krasnegostawu do Puław, albo z Chełma do Dęblina, bo oddziały zakaźne odmawiają przyjęcia ze względu na brak miejsc. Dlatego do pracy jedzie się trochę z przerażeniem.
Mam zasadę, że jak przekraczam bramę pogotowia, to zapominam zupełnie o pracy. Gdy wchodzę do domu, to mam zupełnie inny świat. Wtedy są klocki, zabawa, pranie, odkurzanie. Relaksuje mnie koszenia trawy w lecie, a w zimę odśnieżanie. Uwielbiam również przestawianie mebli. Przed szkołą medyczną skończyłam technikum budowlane, dlatego na punkcie małych robót mam hopla: uwielbiam malowanie, układanie tapet, rozkręcanie mebli. Właśnie się zastanawiam, czy kuchnia przypadkiem nie wymaga już malowania.
Od 15 lat jestem ratowniczką w pogotowiu. Pracuje w podstacji w Żółkiewce oraz w Krasnymstawie. Jestem też dyspozytorem w stacji pogotowia w Chełmie. Poza pracą w ogóle z kolegami nie rozmawiamy o naszych wyjazdach. Dzielimy się przeżyciami na bieżąco w stacji. Rozładowujemy emocje również poprzez żarty. Ze mnie się śmieją, że buzia mi się nie zamyka. Mówią, że albo śpię albo gadam. Mnie nie widać, ale słychać, bo jestem niska.