„Szanowna Pani Katarzyno. Jest mocno po godzinie 23.00, a ja wciąż nie mogę spać chociaż już dawno powinienem to zrobić z przyczyn tak prozaicznych jak poranna pobudka do pracy. Nie potrafię, pomimo że po tym co dzisiaj doświadczyłem moje sny byłyby wyjątkowe. Nie chcę, bo muszę się tym wszystkim z Panią podzielić.
Cały czas mam przed oczami Panią i Pana Piotra Siekluckiego, cały czas w uszach słyszę Pani śpiew i Państwa dialogi, a gdzieś z głębokości serca odzywa się Ewa Demarczyk i wszelkie inne już moje prywatne smutki i lęki, które skryłem gdzieś tam na dnie tego metaforycznego organu.
Nie wiem skąd we mnie ta czelność i jednocześnie tchórzostwo, aby w ten a nie inny sposób podzielić się z Panią Słowem, tak jak Pani mnie dzisiaj obdarowała Swoim.
Roztrzęsiony - Wzruszony – Oszołomiony. Te trzy słowa były pierwszymi, które mimowolnie przyszły mi do głowy, gdy opuszczałem salę. Trzy słowa jak trzy stany skupienia. Tak właśnie się czułem przez cały spektakl. Myślałem o Ewie Demarczyk (tej samej dla siebie, tej mojej, tej Pani), myślałem o kondycji percepcji współczesności, ale przede wszystkim myślałem o moim skrytym „Ja”.
To co uczyniła Pani prezentując swoją wizję ostatnich lat życia „Czarnego Anioła” było dla mnie precyzyjnie przeprowadzoną psychologiczną wiwisekcją, którą odczuwałem niemalże we własnych trzewiach. Myślę, że i dla Pani była to również niespokojna wycieczka w głąb siebie.
Nikt z nas nie wie z jakimi stworzonymi przez samą siebie demonami musiała walczyć Ewa Demarczyk. Nie tylko w ostatnich latach swojego życia, ale przez całą swoją ziemską drogę. Możemy się tylko domyślać, spekulować albo zrobić jeszcze coś dodatkowego tak jak Pani i zaprezentować swój obraz jej duszy światu.
Czasami wystarczy jedna kropla, aby obmyć oczy. I tym właśnie był dla mnie Pani spektakl „Kruchość wodoru. Demarczyk”. Za to jestem Pani wdzięczny.”
Czy to jest list otwarty? Czy to w ogóle jest list? Z pewnością nie jest to recenzja spektaklu. Celowo nie wspomniałem w „słowach do Katarzyny Chlebny” o scenografii, kostiumach, charakteryzacji, światłach, muzyce… innymi słowy o tym wszystkim co potęgowało doznania, a składało się na wspaniałą Całość.
O grze aktorskiej nawet nie śmiem pisać. Emocje wręcz rysowały się na twarzach Chlebny i Błażejewskiego. Rysowały bardzo ostrym rysikiem podrażniając u nich każdy nerw, a niemalże raniąc aż do kości. Takich kreacji nie można zagrać, takie kreacje się czuję. A to przekłada się na odbiór pełen empatii i do szpiku bolesny.
Innymi słowy „Kruchość wodoru. Demarczyk” to oczyszczenie, które gorąco polecam. Oczyszczenie, które początkowo jest bolesne, ale finalnie przynosi ulgę i nadzieję.