MKTG SR - pasek na kartach artykułów

„Kruchość wodoru. Demarczyk” – Teatr Nowy Proxima na Kameralnej Scenie CSK: Roztrzęsiony - Wzruszony - Oszołomiony!

Damian Stępień
CSK/Dorota Bielak
Czasami zdarzają się takie wydarzenia kulturalne, celowo nie precyzuję gatunku, po których człowiekowi brakuje słów, aby wyrazić swoje emocje po ich przeżyciu. Tak właśnie się poczułem po spektaklu „Kruchość wodoru. Demarczyk” Teatru Nowego Proxima w reżyserii Katarzyny Chlebny. Z trudem po wyjściu z Sali Operowej CSK udało mi się wypowiedzieć do towarzyszącej mi koleżanki trzy słowa, które stały się tytułem… Właśnie! Tytułem czego? Relacji, recenzji… I z jakiego tytułu pozwalam sobie na taką formę wyrazu?

„Szanowna Pani Katarzyno. Jest mocno po godzinie 23.00, a ja wciąż nie mogę spać chociaż już dawno powinienem to zrobić z przyczyn tak prozaicznych jak poranna pobudka do pracy. Nie potrafię, pomimo że po tym co dzisiaj doświadczyłem moje sny byłyby wyjątkowe. Nie chcę, bo muszę się tym wszystkim z Panią podzielić.
Cały czas mam przed oczami Panią i Pana Piotra Siekluckiego, cały czas w uszach słyszę Pani śpiew i Państwa dialogi, a gdzieś z głębokości serca odzywa się Ewa Demarczyk i wszelkie inne już moje prywatne smutki i lęki, które skryłem gdzieś tam na dnie tego metaforycznego organu.
Nie wiem skąd we mnie ta czelność i jednocześnie tchórzostwo, aby w ten a nie inny sposób podzielić się z Panią Słowem, tak jak Pani mnie dzisiaj obdarowała Swoim.
Roztrzęsiony - Wzruszony – Oszołomiony. Te trzy słowa były pierwszymi, które mimowolnie przyszły mi do głowy, gdy opuszczałem salę. Trzy słowa jak trzy stany skupienia. Tak właśnie się czułem przez cały spektakl. Myślałem o Ewie Demarczyk (tej samej dla siebie, tej mojej, tej Pani), myślałem o kondycji percepcji współczesności, ale przede wszystkim myślałem o moim skrytym „Ja”.
To co uczyniła Pani prezentując swoją wizję ostatnich lat życia „Czarnego Anioła” było dla mnie precyzyjnie przeprowadzoną psychologiczną wiwisekcją, którą odczuwałem niemalże we własnych trzewiach. Myślę, że i dla Pani była to również niespokojna wycieczka w głąb siebie.
Nikt z nas nie wie z jakimi stworzonymi przez samą siebie demonami musiała walczyć Ewa Demarczyk. Nie tylko w ostatnich latach swojego życia, ale przez całą swoją ziemską drogę. Możemy się tylko domyślać, spekulować albo zrobić jeszcze coś dodatkowego tak jak Pani i zaprezentować swój obraz jej duszy światu.
Czasami wystarczy jedna kropla, aby obmyć oczy. I tym właśnie był dla mnie Pani spektakl „Kruchość wodoru. Demarczyk”. Za to jestem Pani wdzięczny.”

Czy to jest list otwarty? Czy to w ogóle jest list? Z pewnością nie jest to recenzja spektaklu. Celowo nie wspomniałem w „słowach do Katarzyny Chlebny” o scenografii, kostiumach, charakteryzacji, światłach, muzyce… innymi słowy o tym wszystkim co potęgowało doznania, a składało się na wspaniałą Całość.

O grze aktorskiej nawet nie śmiem pisać. Emocje wręcz rysowały się na twarzach Chlebny i Błażejewskiego. Rysowały bardzo ostrym rysikiem podrażniając u nich każdy nerw, a niemalże raniąc aż do kości. Takich kreacji nie można zagrać, takie kreacje się czuję. A to przekłada się na odbiór pełen empatii i do szpiku bolesny.

Innymi słowy „Kruchość wodoru. Demarczyk” to oczyszczenie, które gorąco polecam. Oczyszczenie, które początkowo jest bolesne, ale finalnie przynosi ulgę i nadzieję.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Zobacz Q&A z Mandaryną !

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski