Przemówienia odczytanego podczas żałobnych uroczystości wysłuchała Danuta, córka pana Józefa. Wydrukowała treść, pokazała ojcu. - Byłem zaskoczony - wzrusza się. - Nie spodziewałem się takiego wyróżnienia.
Skąd Lech Kaczyński dowiedział się o Bałce? - Ja z panem prezydentem widziałem się dwa razy. Po raz pierwszy w 1995 roku, w czasie wyborów prezydenckich. Brałem udział w jego kampanii wyborczej. Dostałem za to od niego osobiste podziękowanie. To był czas, kiedy Polska podniosła głowę. Czas radosny. Wtedy pewnie pan prezydent poznał moje losy - wyjaśnia starszy pan, z werwą, mimo choroby Parkinsona.
Teraz opowiada je nam. Józef Bałka, rocznik 1929, syn Sabiny i Franciszka, żołnierza 7. pułku piechoty legionów w Chełmie. Po 17 września 1939 roku widział, jak Rosjanie pędzą ul. Lubelską na stację kolejową polskich oficerów. Obszarpanych, głodnych, poranionych. Tam załadują jeńców w bydlęce wagony i zawiozą w głąb Rosji, do obozów. Strasznie mu było ich żal. O ojcu, który poszedł na wojnę żadnych wieści. Wreszcie przyszła: że dostał się do oflagu. Po długich staraniach puścili go, bo był specjalistą od młynarstwa, a żołnierz niemiecki potrzebował chleba.
W maju 1949 r. Józef jest uczniem trzeciej klasy gimnazjum mechanicznego w Chełmie. - Na przerwach rozmawialiśmy z chłopakami na tematy polityczne - opowiada. - Ktoś zapytał nauczyciela fizyki S., kto zamordował oficerów w Katyniu. S. odpowiedział, że Niemcy. Na to ja się wyrwałem, że to nie Niemcy, tylko bolszewicy! A UB miało w szkole wtyczki. Był taki Tadek... Niby uczeń jak my, a pokazywał mi kaburę pistoletu, żebym się zamknął. Byli inni. To taki desant bolszewicki. Jeden z moich kolegów, który był na wystawie maszyn we Wrocławiu, opowiadał, że widział na maszynach produkcji radzieckiej niewytarte do końca znaki świadczące o tym, że zrobiono je w USA. I znów ucho nastawione. Upłynęło kilka dni i w szkole pojawił się oficer, który namawiał nas do wstąpienia do wojska. Mnie od razu kazał iść ze sobą. Dyrektor, prawy człowiek, próbował oponować, ale ten oficer wyprowadził mnie z budynku. Doszliśmy na ulicę Dzierżyńskiego, dziś Reformacka, do Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Oprowadził mnie po pokojach, mówiąc: - To on twierdzi, że Rosjanie mordowali polskich oficerów. Zobaczyłem w jednym z pokoi swoją koleżankę z podstawówki.
Cela, okienko na wysokości chodnika. Najpierw gimnazjalista siedzi sam, potem w towarzystwie. Do innych cel dochodzą chłopcy, którzy na zabawie ludowej w Zawadówce dali wciry ubekom. Sprawa w sądzie wojskowym w Lublinie odbyła się w lipcu. Właściwie się nie odbyła, bo nie było kompletu świadków - koledzy i nauczyciele przebywali na wakacjach. We wrześniu wszyscy się stawili. Także S., świadek koronny oskarżenia. Adwokat bronił zdawkowo. Zapadł wyrok: 3 lata więzienia, za obrazę sojusznika.
Siedem miesięcy w chełmskim więzieniu. Potem na Zamku Lubelskim. - Akurat Matka Boska płakała w katedrze. Cele były strasznie zapchane, a ja trafiłem do takiej koło baszty - ciągnie opowieść pan Józef. - Pamiętam niesamowity kurz z sienników, które rozścielało się na podłodze. Potem przenieśli mnie na pierwsze piętro. Było tam około stu więźniów. I zawsze jacyś kapusie. Odbiłem sobie stopę w drewniaku, spuchła, ropiała. Cierpiałem straszliwie. Kiedyś skryłem się z bólu przed tłumem pod narą. Wypatrzył mnie strażnik. Za karę zamknął mnie i jednego kolegę w przejściu między drzwiami a kratą. Nie można było się ruszyć. Przestałem wiele godzin na jednej nodze. - Ty tu zgnijesz - dołożył strażnik. Naczelnik był ludzki, spowodował, że wysłali mnie do chirurga. Lekarz oczyścił ranę i mogłem wreszcie stanąć na stopie.
Taki był początek więziennej drogi Józefa Bałki. Z Chełma trafił do więzienia w Rawiczu. W pociągu wiozącym więźniów tylko jego zamknęli w klatce jak psa. Mógł tam tylko siedzieć. W Rawiczu nie zagrzał długo miejsca. Stamtąd przenieśli go do więzienia w Strzelcach Opolskich. Tam baraki. Pluskwy wypędzały z nar. Straż dawała swobodę, za to praca była mordercza. Kamieniołomy. Młodociani więźniowie wydzierali ziemi kamień wapienny. Po pracy przestawiali tory, potem ładowali wapno palone na wagony. - Raz kolega, z którym pracowałem, puścił korbę urządzenia podnoszącego szyny, które omal nie spadły mi na nogi... - wspomina Józef Bałka. Ze Strzelec Opolskich skazańczy szlak wiódł do Sosnowca, do kopalni węgla. Na dół. Potem znów Strzelce. Tam zastał go koniec wyroku.
- Mamusia po mnie przyjechała. Zaraz wyruszyliśmy do Częstochowy, podziękować Matce Boskiej... - mówi z drżeniem w głosie. Potem siedem miesięcy poszukiwań pracy. Od firmy do firmy. Nie przyjmowali, bo mówił, za co siedział. W końcu Bałka zdenerwował się: - Czy ja mam wziąć pistolet i pójść na rozstaje dróg? - zapytał zdesperowany miejskiego sekretarza partii. - Co mnie będziesz upolityczniał! - usłyszał w odpowiedzi. Pracy nie dostał, dostał za to wezwanie do wojska. Do pracy w kopalni. Ciąg dalszy kary.
Prawda o Katyniu kroczyła z nim przez wiele lat. Czasem przeszkadzała w awansie, uzyskaniu lepszej pracy. Wyrzucali go, kiedy wychodziła na jaw. Uparcie się dokształcał. Był m.in. nauczycielem. Zawodową karierę skończył jako wiceprezes spółdzielni rzemieślniczej. Jako ojciec i dziadek. A prawda o katyńskim mordzie? - Kiedy umarł S., ten koronny świadek mojego oskarżenia, samotnie, poszedłem do kostnicy i zamknąłem mu oczy. Nie chciałem mu niczego pamiętać - kończy historię.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?