Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lubelskie: Plantator maku, podejrzany o nielegalną uprawę, od dwóch lat staje przed sądem

Agnieszka Kasperska
Janusz Makuch z żoną pokazują, jak wygląda fajtak
Janusz Makuch z żoną pokazują, jak wygląda fajtak archiwum
Zaczęło się od donosu, że Janusz Makuch ma nielegalną plantację narkotycznego maku. Policjanci, którzy przyjechali, by to sprawdzić, nie mieli noża do pobrania próbek i taśmy mierniczej do zmierzenia pola. Pomiarów dokonano więc przy użyciu tzw. krokiewki. W oparciu o tak zebrane dowody biegły orzekł, że plantator jest niewinny. Sąd mimo to wznowił postępowanie i zażądał okazania patyków, którymi mierzona była działka. Wszystko dlatego, że plantator przyznał się, że plantacja była nieco większa od zakontraktowanej.

6 lipca 2010 r. na plantacji maku Janusza Makucha w Nikodemowie k. Zakrzewa w pow. lubelskim zjawili się policjanci. - Powiedzieli, że kontrolują uprawy w całej gminie. Chcieli wziąć do badań makówki, ale nie mieli noża i pożyczyli go od żony - wspomina Janusz Makuch, plantator maku od 2004 r. - Chcieli też zmierzyć powierzchnię uprawy, ale okazało się, że nie mają miarki ani GPS-u. Dlatego przyniosłem im krokiewkę (trzy zbite ze sobą kije przypominające cyrkiel, które służą do najprostszego pomiaru gruntu - red.). Policjanci nie umieli się nią posłużyć, więc sam zmierzyłem uprawę, a oni się tylko patrzyli. Zrobiłem to trochę krzywo, bo działka jest nierówna.

Policjanci powiedzieli, że na wyniki badań maku trzeba czekać dwa tygodnie. Ekspertyza do Makuchów jednak nie dotarła. Nie dostali też wezwania na policję, dlatego pod koniec sierpnia ścięli mak i go sprzedali. - Uprawa jest legalna, dlatego musieliśmy ściśle przestrzegać terminu kombajnowania zapisanego w umowie kontraktacyjnej - tłumaczy Makuch.

Dopiero pod koniec listopada 2010 r. plantator dostał wezwanie na policję. Usłyszał, że na jego polu rósł mak wysokomorfinowy, co narusza ustawę o przeciwdziałaniu narkomanii. - Wiedziałem, że nie zrobiłem nic złego, bo nasiona maku kupiłem za pośrednictwem gminy w centrali nasienniczej. Dlatego nie przyznałem się do winy. Liczyłem, że sąd od razu stwierdzi moją niewinność - mówi Makuch. - Sprawa toczy się jednak już dwa lata, choć biegły orzekł, że mak był dobry, a na pomiarze pola krokiewką nie można polegać. Mimo to wciąż jestem oskarżony.

***
W najbliższą środę Janusz Makuch pokaże sądowi krokiewkę, którą mierzono jego pole. To głupie - uważa mężczyzna. To może zdecydować o uniewinnieniu - twierdzi jednak sąd.

- Dlatego w tej sprawie konieczne okazało się zwrócenie się o wykonanie opinii uzupełniających - relacjonuje Artur Ozimek, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Lublinie. - Ponieważ plantacja została usunięta, sąd musiał poprosić o ocenę maku biegłego z zakresu rolnictwa.

Ten w oparciu o złożone w s prawie zeznania, dokumentację fotograficzną i wyniki badań stwierdził, że "cała plantacja nie była plantacją maku wysoko-morfinowego". Zdjęcia maku, stanowiące materiał dowodowy, są "bezużyteczne z powodu bezmyślności wykonania".

- Na tej podstawie sprawa zostałaby zakończona. Sąd uznałby, że nie popełniono przestępstwa. W mowie końcowej oskarżony powiedział jednak, że jego uprawa była większa niż zakontraktowana - tłumaczy sędzia Ozimek. - Dlatego sąd uprzedził go o możliwości zmiany kwalifikacji czynu z przestępstwa na wykroczenie. Przewód zaś został wznowiony i prowadzony w tym właśnie kierunku.

Janusz Makuch tych argumentów nie rozumie. Tłumaczy, że miał zakontraktowanych 50 arów uprawy maku. W oparciu o to gmina zapewniła mu odpowiednią ilość nasion.

- Dostałem pół kilograma nasion - mówi Makuch. - Obok maku sadziłem ziemniaki, ale skończyły mi się. Żeby pole nie leżało odłogiem, posiałem mak w rzadszych rzędach - tłumaczy. - W ten sposób mak rośnie ładniejszy i ziemia się nie marnuje. Ale kontraktacji nie naruszyłem, bo przecież zasadziłem tyle maku, ile mi przyznano. Żadnych nasion nie dokupowałem.

Z pomiaru wykonanego krokiewką, zwaną też fajtakiem, podczas policyjnej kontroli wynika jednak, że mak posiany był nie na 50, a na 56 arach.

- To nie narusza zasad kontraktacji - twierdzi Makuch. - Faktycznie, zasadziłem nieco szerszy pasek, ale wykorzystałem tyle nasion, ile mi przyznano. Ale czy to było 6 arów więcej, czy mniej, to nie wiem. Fajtak to proste urządzenie. Mierzenie nim to takie trochę mierzenie na oko.

Potwierdza to też ocena biegłego z zakresu rolnictwa. W jego opinii czytamy: "pomiar ten nie powinien być wiążący, gdyż policjanci kontrolujący plantację nie mieli atestowanej taśmy mierniczej. (...) Pomiar obszaru plantacji na tzw. oko nie powinien być wiarygodny do przedstawienia aktu oskarżenia". - Ale sąd dalej twierdzi, że jestem winny - denerwuje się nasz Czytelnik. - W środę mam się wlec do sądu w Świdniku, żeby pokazać sądowi swojego fajtaka. To jakieś nieporozumienie. Po co sądowi oglądanie trzech patyków?!

- Fajtaka musi zobaczyć biegły geodeta powołany do wydania dodatkowej ekspertyzy - tłumaczy sędzia Ozimek. - Tylko oglądając go biegły będzie mógł stwierdzić, czy pomiar pola był dokładny, a zatem czy w ogóle doszło do popełnienia czynu zabronionego, jakim jest obsadzenie większego areału, niż wskazany w umowie kontraktacyjnej.

Jeśli biegły uzna, że pomiar jest niedokładny, sąd uzna najprawdopodobniej, że Jan Makuch nie popełnił wykroczenia i po dwóch latach batalii plantatora z prawem umorzy toczące się przeciwko niemu postępowania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski