Jan Łusiak był hydraulikiem w SM Motor. Do pracy w Lublinie dojeżdżał z Łopiennika Podleśnego, w którym mieszkał z żoną i sześciorgiem dzieci.
- 27 grudnia ub.r. wyszedł do pracy i już nie wrócił. Szukaliśmy go przez trzy dni. Kuzynka znalazła go wreszcie w szpitalu przy ulicy Jaczewskiego. Był już po trepanacji czaszki. Zmarł dzień później nie odzyskawszy przytomności - płacze Marta Łusiak, żona.
Okazało się, że do szpitala mężczyznę przywiozło pogotowie z pomieszczenia dla osób zatrzymanych Komendy Miejskiej Policji w Lublinie. Łusiak trafił tam po tym, jak przechodnie znaleźli go leżącego na chodniku przy ulicy Lwowskiej.
- Uważam, że wcześniej upadł uderzając głową w podłoże - mówi mecenas Grzegorz Gozdór, pełnomocnik rodziny. - Wezwani na miejsce strażnicy miejscy nie wyczuli od niego woni alkoholu, ale ponieważ jego mowa była bełkotliwa, wezwali policjantów. Ci uznali, że mężczyzna znajduje się w stanie upojenia alkoholowego.
Łusiak został więc przewieziony na policyjną izbę zatrzymań. Spędził w niej ponad 17 godzin. Pani Marta opierając się na nagraniu z monitoringu PDOZ twierdzi, że w tym czasie nikt nie zajmował się jej mężem. - Janek przez cały czas leżał na podłodze twarzą do ziemi. Nie ruszał się - denerwuje się kobieta. - Ale dopiero poranna zmiana zauważyła, że z mężem jest coś nie tak, wezwali pogotowie i zabrali go do szpitala.
Mimo błyskawicznie przeprowadzonej operacji 31 grudnia mężczyzna zmarł. Lekarze orzekli, że bezpośrednią przyczyną śmierci był krwiak podtwardówkowy, spowodowany najprawdopodobniej upadkiem.
- Tej śmierci można było uniknąć - uważa Gozdór. - Znajdujący się w stanie krytycznym mężczyzna został bez badania uznany za pijanego i przetransportowany do izby zatrzymań, gdzie pozostał bez opieki.
Policja nie przyznaje się do błędu.
- Przed zatrzymaniem mężczyzna był badany przez ratownika medycznego, lekarza pogotowia oraz lekarza Szpitala Wojskowego, którzy nie stwierdzili żadnych obrażeń. Orzekli, że mężczyzna może przebywać w izbie zatrzymań bez stałego nadzoru - mówi mł. insp. Janusz Wójtowicz, rzecznik lubelskiego komendanta wojewódzkiego policji.
Taki punkt widzenia podzieliła Prokuratura Rejonowa Lublin-Północ umarzając postępowanie. - Ponadto nie można wykluczyć, że krwiak rozwijał się od jakiegoś czasu - twierdzi prokurator Paweł Burski. - Z zeznań kolegów wynika, że skarżył się na bóle głowy i brał leki przeciwbólowe.
Rodzina odwołała się od tej decyzji.
Co wydarzyło się w izbie zatrzymań KMP Lublin?
Rodzina Jana Łusiaka, który zmarł po tym, jak przez blisko 18 godzin przebywał w policyjnej izbie zatrzymań, twierdzi, że tragedii można byłoby uniknąć, gdyby policjanci kontrolowali stan zdrowia mężczyzny. Nie można jednak ustalić, czy tego nie robili, bo zniknęła część nagrania z monitoringu celi, w której przebywał.
- Mąż został zatrzymany 27 grudnia ubiegłego roku. W pomieszczeniu, w którym przebywał, był monitoring, ale nagranie urywa się o godzinie 18. Do godz. 7.49 dnia następnego nie ma żadnego zapisu. Nie wiem, czy w ogóle było jakieś nagranie, czy też zostało celowo usunięte - mówi żona Jana Łusiaka.
Policja tłumaczy, że nie ma mowy o celowym niszczeniu dowodów. - O nagrania z monitoringu zwrócono się do nas po sześciu dniach od zarejestrowanego zdarzenia. Część nagrań była już wtedy niestety niedostępna - przyznaje mł. insp. Janusz Wójtowicz, rzecznik lubelskiego komendanta wojewódzkiego policji. - Kiedy nagrania z monitoringu zajmują cały twardy dysk, pierwsze z nich są automatycznie kasowane, a na ich miejsce zapisywane są najnowsze - dodaje.
Marta Łusiak nie przyjmuje tych tłumaczeń. Chce, by biegli wydali opinię na ten temat. Uważa też, że w sprawie śmierci jej męża oraz umorzenia postępowania jest więcej pytań.
- Nie rozumiem dlaczego podczas postępowania nie przesłuchano mężczyzny, który przez blisko dziewięć godzin przebywał w celi z moim mężem. To duży błąd, bo naoczny świadek mógłby najwięcej powiedzieć o jego stanie zdrowia - twierdzi pani Marta.
Nie sprawdzono też nagrań z monitoringu banku, w którym najprawdopodobniej był Łusiak tuż przed zatrzymaniem oraz z radiowozów, którymi był przewożony.
- Dlatego z decyzją o umorzeniu postępowania nie można się zgodzić - mówi mecenas Grzegorz Gozdór, pełnomocnik rodziny Łusiaków. - Uzasadnioną wątpliwość budzi też okoliczność prowadzenia tej sprawy przez lubelską jednostkę prokuratury, a więc taką, która z natury rzeczy współpracuje z Komendą Miejską Policji w Lublinie.
Zażalenie na decyzję Prokuratury wpłynęło już do Sądu Rejonowego Lublin-Wschód. To tam sprawa zostanie ponownie przeanalizowana.
- Sąd może utrzymać w mocy naszą decyzję lub, jeśli podzieli stanowisko skarżących, może ją uchylić i wskazać, co jeszcze powinni zrobić prokuratorzy - informuje Jadwiga Nowak, szefowa Prokuratury Rejonowej Lublin-Północ.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?