Skąd taka postawa? - Nauczyliśmy się żyć z ogromnymi problemami. Była pandemia, potem wojna, tuż obok, za naszą granicą. Tam spadały i nadal spadają rakiety, giną ludzie – mówi Grzegorz Drewnik, wójt Dołhobyczowa. - Dotykał nas także kryzys uchodźczy. Można powiedzieć, że przywykliśmy do trudności. Stwardnieliśmy. Na wiele sposobów. Ja dzisiaj spałem np. dwie godziny. Daje jednak radę.
- U nas ogólnie żyje się ciężko. Zakładów jest w okolicy mało, a ludzie utrzymują się głównie z rolnictwa. Mamy twarde, spracowane karki, ale gorące serca. Bardzo współczujemy ofiarom wtorkowej tragedii – dodał jeden z mieszkańców Przewodowa.
Poszukiwacze rakietowych szczątków?
Do Przewodowa wyruszyliśmy trasą przez Tyszowce. Po drodze obserwowaliśmy mijane stacje benzynowe. Nigdzie nie dostrzegliśmy kolejek czy oznak paniki (gdy Rosja zaatakowała Ukrainę wyglądało to zupełnie inaczej). W sklepach także zauważyliśmy niewielu klientów. Za to towarów nie brakowało. Tak było np. w jednym z dużych sklepów spożywczych w Tyszowcach. Spotkaliśmy tam Jana Kędrę, jednego z miejscowych. O tym, że w Przewodowie (ok. 30 km od Tyszowiec) zginęło dzień wcześniej dwóch mężczyzn w wyniku ostrzału rakietowego dowiedział się od nas.