Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niesłuszne aresztowanie zmienia życie w koszmar

Agnieszka Kasperska
Witold O. miał wszystko - szczęśliwą rodzinę, dom, wspaniałą karierę i to, co najważniejsze: ludzki szacunek. Stracił wszystko w ciągu kilku chwil, gdy wyprowadzano go z pracy skutego w kajdanki - pisze Agnieszka Kasperska.

Był marzec 2004 roku. Kierownik banku BGŻ w Parczewie zostaje wyprowadzony z pracy przez uzbrojonych policjatów. Kilkanaście godzin później słyszy szesnaście zarzutów korupcyjnych i zostaje tymczasowo aresztowany.

Decyzja o zatrzymaniu Witolda O. poruszyła niemal wszystkich mieszkańców Parczewa.

- To niewielkie miasto. Ludzie się znają i mają wyrobione opinie na swój temat. Nie dziwi więc nikogo, że ktoś się rozwodzi, a ktoś inny żeni. Wszystko można wcześniej przewidzieć - mówi pani Renata, mieszkanka tej miejscowości. - Aresztowanie pana Witka było jednak dla nas wszystkich ogromnym zaskoczeniem.

Kiedy sąsiedzi dowiedzieli się, że mężczyzna jest oskarżony o przyjmowanie łapówek, nie chcieli wierzyć. Znali go tu wszyscy. Nigdy nie miał do czynienia z wymiarem sprawiedliwości. Uprawiał gospodarstwo przejęte po swoich rodzicach. Wychowywał trójkę dzieci. Jednocześnie pracował w bankowości (z wykształcenia jest ekonomistą). Pracę zaczynał już w latach 70. ubiegłego wieku. Szybko awansował. Był dyrektorem parczewskiego oddziału PKO. Potem, w 1993 roku, zakładał w tym mieście BGŻ, którego kierownikiem został.

- W związku z tą funkcją brał udział w wielu uroczystościach, wspierał lokalne szkoły i organizacje. Ludzie go naprawdę lubili - podkreśla pani Renata.

Dlatego nie odwrócili się od niego po aresztowaniu. Próbowali wręcz bronić swojego sąsiada. Dosłownie zasypali prokuraturę listami w jego obronie.
Później wielu z nich odwróciło się jednak od rodziny Witolda O. Kiedy usłyszeli, że zarzuca mu się przyjęcie 16 łapówek, które miał brać za przyznawanie kredytów lub odraczanie ich spłaty, niektórzy pomyśleli, że coś mogło być na rzeczy. W końcu skoro mógł brać, to pewnie brał. To przekonanie utwierdziły w mocy dwa pierwsze wyroki sądu. W pierwszym został skazany na trzy lata bezwzględnego więzienia. W drugim procesie, po uchyleniu poprzedniego wyroku, Witold O. został skazany za jeden z czynów na karę jednego roku pozbawienia wolności, od dokonania pozostałych czynów został uniewinniony. Dopiero wyrokiem z 2011 roku mężczyzna został całkowicie oczyszczony z zarzutów. Po wyjściu na wolność część mieszkańców Par-czewa dalej odnosiła się do O. stosunkowo nieufnie. Żartowali, że się "nachapał".

Dziś Witold O. nie chce już mówić na ten temat. Nie chce komentować też decyzji sądu o przyznaniu zadośćuczynienia i odszkodowania (w sumie ponad milion złotych) za dwa lata niesłusznego aresztowania. O tym, jak wyglądało za kratami jego życie, opowiada natomiast jego pełnomocnik.

- Witold O. spędził w więzieniu 724 dni. W tym czasie przebywał w przeludnionej celi. Cierpiał fizycznie i psychicznie. Był znieważany przez znacznie młodszych od siebie osadzonych, których kultura znacznie odbiegała od jego poziomu. Jak orzekł biegły psychiatra, pobyt w areszcie bardzo negatywnie odbił się na nim. Doznał 10-procentowego uszczerbku na zdrowiu - mówił podczas wtorkowej rozprawy jego pełnomocnik.

Dla osoby wykształconej i cieszącej się sympatią i szacunkiem pobyt w więzieniu był nie do zniesienia. Witold O. przez kilka tygodni nie wychodził na spacery, bo bał się spotkań z "grypsującymi". Z tego samego powodu unikał też wspólnych wizyt pod prysznicem. Bał się wieczorów i nocy, bo wtedy w jego celi doszło do dwóch prób samobójczych. A takich nocy było 724.

Jak to możliwe, że O. spędził w więzieniu ponad dwa lata? Prokuratorzy formułując akt oskarżenia oparli się na zeznaniach osób, które nie spłacały BGŻ kredytów i dlatego prowadzono w stosunku do nich windykację. Jednym ze świadków był też Andrzej B., który głośno mówił, że zemści się na Witoldzie O. Powód miał, bo O. złożył zawiadomienie do policji o tym, że mężczyzna sprzedał ciągnik stanowiący własność BGŻ (był poręczeniem zaciągniętej w banku pożyczki). To historia jak z filmu. Do Andrzeja B. zgłaszały się osoby, które potrzebowały szybkiej pożyczki. Mężczyzna udzielał jej na duży procent, a gdy nie otrzymywał zwrotu, zabierał samochody czy przyczepy należące do niepunktualnych dłużników. Zabrał też ciągnik, o którym wiedział, że jest własnością banku.

- W Parczewie już na początku mówiło się, że kierownika BGŻ oskarża też Janusz D. Mężczyzna nie spłacał zaciągniętego kredytu. Rozpoczęła się windykacja - opowiada pani Renata. - Mężczyzna wymyślił, że kiedy kierownik jego banku zostanie skazany, to on kredytu nie będzie musiał spłacać. Dlatego też zaczął jeździć po sąsiadach i namawiać ich do składania fałszywych zawiadomień o popełnieniu przestępstwa.

Część osób, które pomawiały Witolda O., została już skazana prawomocnym wyrokiem sądu. Sam O. zastanawia się nad wytoczeniem im spraw na drodze cywilnej.

A co z prokuratorami, którzy oskarżali Witolda O.? Czy ponieśli konsekwencje służbowe?

- Wobec prokuratorów, którzy prowadzili postępowanie przygotowawcze w przedmiotowej sprawie, nie prowadzono postępowań dyscyplinarnych -mówi Beata Syk-Jankowska, rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Lublinie. - W polskim procesie karnym obowiązuje zasada swobodnej oce-ny dowodów. Prokurator oceniając dowody na etapie kierowania aktu oskarżenia był prze- konany o zasadności jego skierowania. Takiej samej oceny dokonał sąd I instancji, procedujący w tej sprawie w pierwszym procesie, wydajac wyrok skazujący. W trakcie wieloletniego procesu materiał dowodowy ulegał zmianie i zapadł wyrok uniewinniający.

Kim są prokuratorzy, którzy podpisali się pod aktem oskarżenia i co się z nimi teraz dzieje? Czy nadal pracują? Na te pytania nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

- Akty oskarżenia do sądów kieruje prokuratura jako instytucja, a nie personalnie kon-kretny prokurator - podkreśla Syk-Jankowska i dodaje: - W chwili kierowania aktu oskarżenia prokuratura dysponowała materiałem dowodowym przemawiającym za zasadnością skierowania aktu oskarżenia.

***

Niesłuszne aresztowanie może zmienić całe życie

Przed lubelskim Sądem Okręgowym toczą się kolejne postępowania dotyczące wypłaty zadość-uczynienia i odszkodowania za aresztowanie.

5 mln zł chce otrzymać Paweł Guz. Mężczyzna przesiedział w areszcie 17 miesięcy po tym, jak prokuratura postawiła mu zarzut udziału w zabójstwie Pawła Marzędy, młodego mechanika z Lubartowa. Po dwóch latach od wyjścia na wolność Guz został całkowicie oczyszczony z zarzutów.

Z kolei 17 mln zł odszkodowania domaga się za blisko trzy lata niesłusznego aresztu Zbigniew Góra. Mężczyzna trafił do więzienia podejrzany o zabójstwo 73-letniej lekarki przy ul. Leśnej w Lublinie we wrześniu 2004 r.

Miliona złotych tytułem odszkodowania i zadośćuczynienia żąda Artur S., który pracował jako kontroler w Urzędzie Celnym w Terespolu. Został zwolniony po tym, jak w listopadzie 1996 roku został aresztowany za łapownictwo. W aresztach przesiedział w sumie półtora roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski