Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podróże z Adamczukiem: Ślady lubelskiego architekta w Wietnamie

Paweł Adamczuk
Paweł Adamczuk, podróżnik z Lublina, zaprasza nas na kolejną część opowieści o Wietnamie. Czytelnikom Kuriera opowiada tym razem m. in. o Kazimierzu Kwiatkowskim, lubelskim architekcie, którego ślady działalności odkrył w Wietnamie.

Jednym z powodów, dla których tu przyjechałem (mam na myśli Wietnam), jest polski wkład w odbudowę tego państwa. Nieżyjący już lubelski architekt Kazimierz Kwiatkowski kierował pracami konserwatorskimi w Wietnamie. Dzięki niemu i jego wysiłkom odrestaurowano świątynię w Purpurowym Zakazanym Mieście, właśnie tu w Hue, a także część miasteczka Hoi An oraz zespół świątyń w My Son. Wszystkie te obiekty są na liście UNESCO.

Jak się później okazało, Kazimierz Kwiatkowski jest bardzo znaną osobą w wielu miejscach, a nazywany jest przez Wietnamczyków Ka-Zik. W trzech miastach znajdują się dedykowane mu tablice pamiątkowe oraz mała ekspozycja zdjęć przypominająca jego prace renowacyjne, prowadzone w tych miejscach. Natomiast w centrum Hoi An, stanął niedawno pomnik naszego rodaka. Będąc w tych miejscach i słuchając opowieści o Kwiatkowskim, czułem się się bardzo dumny z naszego rodaka, tym bardziej, że pochodzi z mojego miasta - Lublina! Tu muszę się przyznać, że podczas przygotowań do wyjazdu nie doszukałem się w przewodnikach informacji o naszym rodaku i jego dokonaniach oraz o wkładzie finansowym naszego państwa w powojenną odbudowę Wietnamu. Pewnie dlatego, że korzystałem wówczas w większości z obcojęzycznych przewodników, dla których te fakty nie było istotne, wiec zostały pominięte. Dopiero w internecie, po wnikliwym przeszukaniu, znalazłem informacje o Kwiatkowskim.

Droga z Hue zawiodła mnie dalej na południe do Hoi An, gdzie podziwiałem zabytkową architekturę, i cieszyłem swoje podniebienie tanim, lokalnym, domowej roboty piwem. Za szklaneczkę 0.3l - 3% piwa zapłaciłem w przeliczeniu 50gr! Wody nie opłacało się więc pić...

Na plażowanie i opalanie się wpadłem następnie do Mui Ne - cichej i mało turystycznej miejscowości, znajdującej się na trasie do Sajgonu. To doskonałe miejsce na spokojny, rodzinny wypoczynek. Warto tu przyjechać dla plaż, ciepłego i turkusowego morza oraz przyrody. To tu znajduje się Czerwony Kanion i Czerwone Wydmy, po których można jeździć na kawałku plastiku, jak u nas w zimie z górki na sankach. Oczywiście musiałem spróbować tego lokalnego sportu. Za każdym razem po takim zjeździe musiałem wytrzepać ze spodenek kilogramy piachu.

Sajgon - czyli Ho Chi Minh, jest ostatnim punktem mojej podróży po Wietnamie. Na ulicach panuje przysłowiowy "Sajgon" - czyli wielki nieład, bałagan i szum. Tworzy to niepowtarzalny klimat. Podobno na 8 mln mieszkańców Sajgonu, przypada aż 4 mln motocykli.

W Sajgonie stoi replika paryskiej katedry Notre Dame i to tu codziennie odbywają się katolickie msze. Wielkim zaskoczeniem dla mnie było to, że Wietnam jako ateistyczne państwo ma tak wiele kościołów. To jednak spuścizna, jaką pozostawili po sobie okupujący niegdyś południowy Wietnam Francuzi.

Na ulicach widać wiele wietnamskich kobiet ubranych po europejsku. Noszą się bardziej elegancko niż na północy kraju i odkrywają więcej ciała. Sajgon jest wielokulturowy, wielowyznaniowy i wielojęzyczny. W samym Sajgonie najwięcej czasu spędziłem na spacerowaniu po zawiłych uliczkach miasta i na podglądaniu codziennego życia mieszkańców. Nie odpuściłem też wizyty w Muzeum Wojny Wietnamskiej. To, co zobaczyłem w muzeum wywarło na mnie wielkie wrażenie, podobne do tego, które miałem, gdy pierwszy raz byłem w Lublinie w obozie na Majdanku. Każda wojna jest zła i po każdej stronie giną ludzie. Nie śmiem porównywać ich wojny z naszą. Ale wojna w Wietnamie trwała aż 18 lat! Tu naprawdę czuć "zapach napalmu o poranku".

Kolejny dzień spędziłem na wyprawie do Delty Mekongu, gdzie z pokładu łodzi motorowej, a później wiosłowej, poznawałem zakamarki lasu mangrowego i żyjących tu zwierząt. Podczas takiej wyprawy obowiązkowym punktem jest wizyta na farmie krokodyli. Niektóre osobniki mierzyły ponad 3 m. Warto też popłynąć na Wyspę Małp, gdzie stada makaków biegają wśród ludzi.

Pobyt w Sajgonie skończyłem w regionie Cu Chi. To tu znajdują się słynne podziemne tunele, którymi przemieszczali się partyzanci Wietkongu tocząc walki z Amerykanami. Jednym z ostatnich punktów zwiedzania była strzelnica, gdzie można było postrzelać z prawdziwej broni, której używano podczas Wojny Wietnamskiej. Zbliżając się do strzelnicy z daleka można było usłyszeć odgłos pojedynczych i ciągłych wystrzałów z pistoletów oraz broni automatycznej. Wśród różnego rodzaju broni, jakie się tu znajdują, można wybrać: AK-47, M-16, M-1, karabin maszynowy M-30 i M60. Zdecydowałem się na M-16. Oddałem kilka strzałów do tarczy. Przy czym nie chodziło mi o postrzelanie ot tak sobie, ale o fakt strzelania w Wietnamie i to z amerykańskiej broni, na terenie dawnych walk.

Wszystko co dobre, szybko się kończy. Kiedy żegnałem się z Sajgonem i Wietnamem zaczął padać deszcz. Czy to przypadek, a może Sajgon tak płacze za mną...?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski