Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pokoleniowe kadry autentycznego bycia razem i obcowania z przemijaniem

Marcin Jaszak
Natalia Wysocka-Bodziak
W Galerii Centrum Kultury w Łęcznej trwa wystawa fotograficzna „Wszystko zostaje w rodzinie”. Natalia Wysocka-Bodziak, autorka prac, tłumaczy genezę wystawy, wspomina rodzinne zdjęcia sprzed ery mediów społecznościowych i podkreśla wartość fotograficznych „plasterków na gorsze czasy w każdej rodzinie”.

W twoich fotografiach technika idzie w parze z pewną ideą. Rodzina, relacje, naturalność przeplatające się z pokoleniowością. Skąd ten kierunek?

Fotografia to moje zawodowe zajęcie od kilku lat. Fotografuję głównie rodziny na sesjach w plenerze, w mojej szklarni, o tej porze roku jeżdżę również do domów klientów. Fotografuję wszystkie uroczystości rodzinne, jak wesela, chrzty i inne imprezy okolicznościowe. Zawsze jednak, gdzieś podświadomie, szukałam w tym obiektywie pokoleń kobiet. Chciałam złapać trzy, a może nawet cztery pokolenia na jednym ujęciu.

Tylko kobiety?

Podejrzewam, że wzięło się to z moich uwarunkowań rodzinnych. Nie mam już babć, a moja mama również odeszła bardzo wcześnie. Chyba wbiłam sobie do głowy taką misję, jako fotograf rodzinny, ponieważ zawsze przedstawiam się jako fotograf rodzinny. Polowałam więc na te ulotne chwile współistnienia podobieństw, tych par oczu, tych profili, gestów. Później poszłam krok dalej. Narodził się pomysł, żeby przy okazji Dnia Matki zrobić grupową, pokoleniową sesję kobiecą, gdzie na jednym zdjęciu będzie wnuczka, córka, matka, babcia, prababcia i zaistnieje ta wymienność relacji, czyli możesz być zarówno matką, córką i wnuczką. To była sesja niekomercyjna, a głównym założeniem była realizacja tej mojej idei. To wydarzenie urodziło pytanie oto, dlaczego nie miałabym robić takich sesji częściej, anie tylko raz w roku. Kolejne pytanie, które wyszło już od osób, z którymi pracowałam, brzmiało – czy wchodzą tu w grę tylko składy kobiece?

Czy urodziły się kolejne pytania?

Tak. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że na sesje rodzinne umawiałam się zazwyczaj w sielskich okolicznościach przyrody o zachodzie słońca. Pomyślałam, dlaczego nie mogłabym odwiedzić domów tych rodzin. Uczestniczyć w ich codzienności, w której przykładowo babcia albo dziadek są przykuci do łóżka i życie rodziny skupia się wokół właśnie tego miejsca. Chciałabym dotknąć tych trudnych momentów. Zmierzyć się z tematem śmierci i relacji rodzinnych w jej obliczu. Do tego jednak trzeba dojrzeć, więc na tę chwilę pozostaję przy pierwszych pytaniach i staram się po prostu pokazać codzienność, podobieństwa, różnice, relacje tych rodzin.

To właśnie jest tematem tej wystawy. Czy bohaterem jest jedna rodzina?

Kilka rodzin uczestniczących w sesjach, podczas zleceń na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy, do listopada ubiegłego roku włącznie.

Mówiłaś o codzienności, ale wiele fotografii na wystawie jest właśnie w sielskich klimatach.

Owszem, ale docelowo ten wydźwięk miał być również i taki. Chciałam też, aby te zdjęcia stały się plasterkiem na gorsze czasy w każdej rodzinie. Wiadomo, że w każdej rodzinie pojawiają się też trudne tematy i problemy. Stąd po części tytuł wystawy - „Wszystko zostaje w rodzinie”. Jest miłość, bliskość, wspólnota i jest sielankowo. Z drugiej strony, siedzimy podczas świąt przy wielkim, suto zastawionym stole i niby powinniśmy chłonąć tę bliskość i miłość, a czasem czujemy się samotni. W rodzinie spotykamy się z poczuciem wykluczenia, niesprawiedliwości, ale też z wielkim wsparciem - psychicznym, fizycznym i materialnym. Nasze rodziny dotyka temat śmierci, chorób,uzależnień, zdrad, kwestia utraty pieniędzy, ale też narodzin, wzlotów, wielkich radości. My z tym całym tak zwanym plecakiem doświadczeń, podobieństw, różnic, więzów krwi idziemy przez życie. Z jednych cech odziedziczonych po rodzicach czy dziadkach jesteśmy dumni, inne nam ciążą, wstydzimy się ich, uciekamy od nich, przepracowujemy je na terapiach.

Wyjdźmy na chwilę z wystawy. W twoim portfolio znalazłem sesję z porodu domowego. To chyba jedno z trudniejszych wyzwań dla fotografa?

To zależy... (śmiech) Z biegiem czasu coraz bliżej mi do fotografii reportażowej, dokumentalnej. Dorobienia takich zdjęć, które tworzy dana chwila, anie sztuczne kreowanie czegoś. Ogłosiłam, że chcę coś takiego zrobić, bo większość takich rzeczy trzeba wypuszczać w eter, aby do ciebie wróciły. I wróciły. Zostałam zaproszona przez rodziców na tak niezwykłe wydarzenie w życiu jak narodziny dziecka. Nie powiem, jak jechałam już z położną do tego porodu, to się stresowałam, czy sobie poradzę. Zdawałam sobie sprawę z tego, jakim rodzajem zaufania obdarzyli mnie przyszli rodzice. Obecność mnie jako fotografa przy porodzie czy to w domu, czy w szpitalu to niesamowicie wrażliwa materia.

Znalezienie tematu to jedno, ale do tej surówki życia należy odpowiednio podejść.

Podczas każdej sesji staram się nie kreować rzeczywistości. Owszem, czasem powiem, gdzie spojrzeć, co zrobić, ale zależy mi na tym, by fotografowane osoby skupiły się na tym, co się dzieje między nimi. Aby to osiągnąć, trzeba je otworzyć, porozmawiać o wszystkim. Po prostu być. Tak też było z rodzicami Stasia, którzy zaprosili mnie na poród domowy. Ja tam nie stałam z obiektywem nad ich głowami, a starałam się dać im jak najwięcej przestrzeni. Oni mieli bardzo dużo swoich intymnych chwil, przy których nie powinno mnie być. Inie było. Kiedy Klaudia potrzebowała, podawałam jej wodę czy też ściszałam muzykę. Te fotografie nie są porcelanowe, wymuskane, ale są żywe. Zdaję sobie sprawę, że mogą budzić dyskusje, wręcz kontrowersje, ale też jeśli rodzice wyrażają zgodę na częściową publikację - podkreślam częściową, to mogą pokazać innym, jak wygląda naprawdę taki poród, kulisy oczekiwania na cud narodzin. Fotografia porodowa nie jest dla wszystkich. Jeśli ktoś boi się swojego wizerunku na takich zdjęciach, boi się tego, co zobaczy, będzie zwracał uwagę na grymas swojej twarzy, na to, jak wyszedł, to owszem - nie będzie zadowolony. Jednak jeśli ktoś ceni sobie prawdziwe wspomnienia, te wszystkie piękne chwile, scenariusze, jakie dzieją się między nami, które właśnie napisało życie, wówczas dla niego te kadry będą stanowiły ogromną wartość. Nie są to fotografie do powieszenia w ramce na ścianie w salonie czy do albumu rodzinnego. Bardzo często one mogą pozostać tylko dla tej kobiety.

Jak się czułaś po takiej sesji?

Przez kilka następnych dni cały czas chodziłam z tym wydarzeniem. Bardzo mnie poruszyło, byłam świadkiem narodzin nowego człowieka, mimo że nie jestem położną, sama nie jestem jeszcze mamą. A było mi dane uczestniczyć w majestatycznym i bardzo świadomym porodzie, który, chcę tu podkreślić, nie miał za wiele wspólnego z wyobrażeniami z filmów. To doświadczenie mnie zmieniło jako człowieka i zmieniło też trochę moje podejście do fotografii. Gdybym tego nie przeżyła, to być może dziś byśmy nie rozmawiali, bo prawdopodobnie nie powstałyby te wszystkie sesje pokoleniowe.

Tym sposobem wracamy na wystawę. Spotkanie pokoleń, nie tylko podczas uroczystości, ale też winnych okolicznościach. Na polu, w kurzu podczas wykopków.

Wydaje mi się, że wszyscy wpadliśmy w pułapkę estetyki mediów społecznościowych. Sama w moim fotografowaniu przeżyłam taką chwilę i złapałam się na ten haczyk. Ale przypomnijmy sobie zdjęcia sprzed ery internetu. Z mojej perspektywy klasyką są albumy z lat 90. i zdjęcia rodzinne, gdzie wszyscy siedzą poupychani za stołem, śledź spogląda z salaterki, obok wódka z czerwoną kartką, a dzieciaki uśmiechają się umorusanymi buźkami. Teraz tego nie ma. Takie zdjęcia nie istnieją? Myślę, że trochę szkody narobiły wspomniane już media społecznościowe. Owszem, robimy dużo zdjęć, bo każdy z nas jest fotografem, mając pod ręką telefon z aparatem. Jednak myśląc o tym, że dane zdjęcie rodzinne trafi do szerszej publiczności, musi być ono przemyślane, wymuskane - jednym słowem musi być naszą wizytówką. I pytanie, czy takie surowe zdjęcia, dokumentujące nasze wspólne chwile bez krzty aranżacji do naszych rodzinnych albumów też powstają? Czy drukujemy te wszystkie zdjęcia? To pole i wykopki nie kojarzą się z czymś czystym, są za to idealnym tłem do odnalezienia wspomnianych relacji. Jest tu brud, kurz, codzienne, robocze ubrania. Dlaczego właśnie na tym tle nie pokazać rodziny? Na pole wjeżdża koparka do ziemniaków, zaczyna pracę, unoszą się kłęby kurzu, tu prababcia siedzi na stołeczku, prawnuk przyniósł jej jarmuż, tam gdzieś dzieci rzucają się ziemniakami... Dziadek wysypał z taczki ziemniaki, teraz wozi nią wnuki, a kłęby kurzu nadal krążą nad tą rodziną.

Fotografujesz i obserwujesz te relacje. Czy na podstawie tego możesz powiedzieć, co jest najważniejsze w rodzinie?

Hmm... Dla mnie chodzi o stelaż pewnych wartości. Takiego autentycznego bycia razem i, często nieuświadomionego, wspólnego obcowania z przemijaniem. Z jakichś powodów dostaliśmy, tu na Ziemi, wspólny czas i ważnie jest to, w jaki sposób go wykorzystujemy. W jaki sposób jesteśmy ze sobą? Czy dlatego, bo trzeba, bo wypada? Czy też naprawdę cieszymy się tymi wspólnymi chwilami, które dostajemy? To jest dla mnie ważne, żeby zawsze gdzieś tam szukać tego, co nas połączyło w rodzinie, co stworzyło te więzi, anie tego, co jest w nas złe. Wżyciu są chwile, kiedy przychodzi refleksja - miałam fajną babcię, dziadka, ojca, mamę, siostrę, brata, ale kiedy byli jeszcze tu, na Ziemi, to tego nie doceniałam. Kiedy odeszli, zorientowałam się, że łączyło nas coś wartościowego.

A co ze wspomnianymi trudnymi relacjami? Tymi, które przepracowujemy u psychologa?

No właśnie przepracujmy je. Przegadajmy, powiedzmy, wykrzyczmy, wypłaczmy. Ale to zróbmy inie nośmy w sobie jak zgniłego jajka, które się w nas psuje. Nie siadajmy z tym jajkiem w środku do wspólnego stołu. Porozmawiajmy ze sobą. Otwórzmy się i powiedzmy, co nas boli, choć to może być niezwykle trudne.

Twoje fotograficzne marzenia. Czy są to coraz trudniejsze tematy dotyczące rodziny?

Myślę o tym, żeby kiedyś pojechać do miejsc typu dom opieki. Chciałabym dotknąć takich tematów, kiedy w rodzinne relacje wkracza przykładowo choroba onkologiczna. Uchwycić te relacje w obliczu ostatecznej diagnozy, trudności związanych z leczeniem, bezradności. Na pewno temat sesji pokoleniowych nie jest jeszcze u mnie wyczerpany. Chcę być takim bardziej dokumentalnym fotografem rodzinnym. Uciec od kreacji w stronę tej surówki życia – od narodzin po odchodzenie. Te wszystkie doświadczenia są naszą częścią inie uciekniemy od nich. Właśnie tą wystawą chcę po części wyjaśnić, na czym polega tworzenie takich sesji, gdzie pokoleniowość i nasze doświadczenia rodzinne odgrywają istotną rolę.

Masz swoich mistrzów?

Nie, ale staram się sięgać do źródeł fotografii. Jeździć na warsztaty do fotografów, dla których najważniejszy w fotografii jest człowiek i „decydujący moment”, anie kreowanie czegoś na siłę. Od jakiegoś czasu zaczęłam kolekcjonować albumy fotografów z agencji Magnum Photos. W ubiegłym roku we Włodawie był Tomasz Tomaszewski. Pokazywał swój album podsumowujący czterdziestolecie pracy. Kiedy widzisz jego fotografie, myślisz - Kurczę! To niemożliwe, że on tam nic nie aranżował, nie ingerował! A jednak tak jest, ponieważ niektórzy tylko patrzą, a on widzi.

Dziękuję. A teraz zapraszamy wszystkich na wystawę.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski