Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Powrót na planetę Bajka. Wracamy w „Kurierze” do historii rodziny Kaców

Hanna Pawłowska
Maksymilian Kac pod Ścianą Płaczu w Kazimierzu Dolnym.
Maksymilian Kac pod Ścianą Płaczu w Kazimierzu Dolnym. Hanna Pawłowska
Po długim locie z Houston do Warszawy pierwsze kroki skierował na cmentarz żydowski przy ulicy Okopowej, gdzie w 1968 roku spoczął jego ojciec, Mendel Kac. Odnalazł grób ojca, długo z nim rozmawiał. O czym? O dzieciach, o wnukach. Co robią, jak im się powodzi. Max Kac nie ma o nic żalu do świata, ale jednego żałuje: że jego ojciec nie zobaczył swoich wnuków. Wracamy w „Kurierze” do historii rodziny Kaców.

Te wydarzenia wstrząsnęły całą społecznością Puław. Rozpętana w 1968 r. przez ówczesne władze PRL kampania antyżydowska dosięgła również tego spokojnego miasta nad Wisłą, wywracając do góry nogami życie lubianej i szanowanej rodziny Mendla Kaca. Docent Kac był Polakiem o żydowskim pochodzeniu, repatriowanym z Wilna i pracującym w puławskim Instytucie Uprawy, Nawożenia i Gleboznawstwa. Był świetnym fachowcem w swojej dziedzinie, a przy tym człowiekiem o wielkich pokładach życzliwości wobec świata i bliźnich. Wszyscy go lubili i cenili, dlatego w przygnębienie wpędziła ludzi wieść, że Mendel Kac zamierza opuścić Polskę. Antysemicka propaganda szalała, tysiące Polaków o żydowskich korzeniach wyjeżdżały za granicę pod presją oskarżeń o działania wrogie wobec „ludowej ojczyzny”. Ale znajomi, przyjaciele i współpracownicy Mendla Kaca wierzyli mocno, że to nie może dotyczyć ich kolegi, który przecież nawet muchy by nie skrzywdził, a co dopiero ludową ojczyznę…

I nagle to wierzące w sprawiedliwość na świecie miasto obiegła dramatyczna wiadomość: Mendel Kac nie żyje. Jego serce nie uniosło ogromu bólu, jaki sprawiła mu ta decyzja: Musi opuścić Polskę i skazać rodzinę na tułaczkę w obcej ziemi. Paszport w jedną stronę, który dostał przed wyjazdem, pozbawiał go obywatelstwa jego własnego kraju… Zanim trumna podążyła do Warszawy, na ostatnie pożegnanie do siedziby IUNG przybyły tłumy. Swoją liczną obecnością puławianie wyrażali niemy protest wobec okropności tego, co się stało. Żona została bez męża, dwóch nieletnich synów bez ojca.

Ojciec chciał chronić nas, nie siebie. Bał się o naszą przyszłość w Polsce w tamtym czasie – mówi Maksymilian Kac, dzisiaj 71-letni mężczyzna, wówczas szesnastolatek. Razem z matką i młodszym bratem wsiadł w 1968 roku w pociąg do Wiednia, żegnając na stacji kolejowej całe swoje dotychczasowe życie. Pożegnał podwórko bloku pracowników IUNG, pełne gwaru dziecięcych głosów, pożegnał górkę pod Świątynią Sybilli, gdzie zimą szusował na nartach podkradzionych ojcu, pożegnał szalone harcerskie obozy nad Bałtykiem. Na wszystko, co było wcześniej, opadła ciemna zasłona. To tak, jakby z bajecznego świata wiecznej radości i beztroski nagle teleportował się na obcą planetę, gdzie panują twarde reguły walki o przetrwanie i gdzie nie ma miejsca na beztroskę, bo trzeba wziąć się w garść i mocno stanąć na ziemi.

Czy miał żal do tych, którzy zgotowali mu ten los? Nie. Przecież nikt nie obiecywał, że życie będzie łatwe, lekkie i przyjemne. Po prostu przyjął do wiadomości, że od teraz wszystko się zmieni i trzeba żyć tym nowym życiem najlepiej, jak się da. Choć był jeszcze chłopcem, jak dorosły mężczyzna wziął wszystko „na klatę” i z ufnością w pomyślny los zaczął nowy rozdział w swoim życiorysie. Można powiedzieć, że nawet z pewnym zaciekawieniem, które jest nieodłączną cechą młodości.

Pół roku mieszkał z rodziną w Wiedniu, mając status uchodźcy i czekając na transport za ocean. Przez te pół roku zdążył dobrze opanować język niemiecki, w czym bardzo pomogły podstawy niemieckiego, zdobyte na lekcjach w puławskim liceum. Po przybyciu do Nowego Jorku mówił więc dobrze po niemiecku i prawie wcale po angielsku – w Polsce wziął zaledwie parę prywatnych lekcji angielskiego, zafundowanych przez ojca. A tymczasem rysowało się przed nim duże wyzwanie w postaci amerykańskiej matury.

Pomógł przypadek. W nowojorskiej szkole średniej De Witt Clinton zaczął się strajk szkolny i zawieszono zajęcia, ale uczniowie meldowali się codziennie w swojej placówce, spędzając czas lekcji na rozmowach. Konwersacje z rówieśnikami były dla Maksymiliana Kaca lepsze niż najlepszy kurs językowy. Zanim strajk się skończył, on już biegle operował angielskim.

W szkole miał zajęcia z ekonomii. Na pierwszą lekcję nauczyciel przyniósł najnowsze wydanie „New York Timesa”, otworzył na stronie finansowej i zaczął tłumaczyć, jak działa giełda. Max przysłuchiwał się z uwagą. Powiedział sobie: Tu jest Ameryka i to trzeba wiedzieć. Na egzaminie maturalnym zdawał egzamin z historii Ameryki, języka angielskiego i ekonomii właśnie, której prawa już wówczas zgłębił na tyle solidnie, że pierwsze zarobione 25 dolarów, zdeponowane na koncie giełdowym, zdołał pomnożyć do 500 dolarów, mądrze inwestując.

Przez pierwsze miesiące po przyjeździe do Nowego Jorku mieszkał wraz z matką i młodszym bratem u jakiejś bardzo dalekiej rodziny ojca, ale pani Helena nie chciała być dla nikogo ciężarem. Szukała pracy, żeby się usamodzielnić. Znalazła etat asystentki na nowojorskim Uniwersytecie Rockefellera. Zgodnie ze swoim wykształceniem i doświadczeniem, zdobytym w puławskim IUNG. Max zaczął już w szkole średniej zarabiać na swoje wydatki, pracując w hurtowni jako ekspedytor odpowiedzialny za załadunek towaru. Wstawał o godzinie 5.00 rano, by zdążyć na autobus do hurtowni i pracował nie więcej niż cztery godziny, zgodnie z przepisami o zatrudnieniu nieletnich. Poznał smak pracy zarobkowej i zaakceptował to jako konieczny element nowego etapu w życiu. Wszak pieniądze to niezależność.

Na studia zarabiał jeżdżąc taksówką. Noc spędzał za kierownicą, rano szedł na zajęcia. Zapuszczał się w podejrzane rejony Nowego Jorku, nie zdając sobie sprawy, że naraża swoje życie. Pewien kurs do Harlemu mógł zakończyć się tragicznie. Jakiś rzezimieszek podbiegł z pistoletem do samochodu i… uciekł, bo pasażer też wyciągnął pistolet.

Studiował fizykę na uczelni publicznej - nowojorskim uniwersytecie miejskim, bo tylko na ten uniwersytet było go stać. W liceum lubił fizykę i matematykę, wybrał więc sercem. Czekało go wielkie rozczarowanie, dla absolwentów fizyki nie było pracy. Dobra praca czekała w roponośnych rejonach Teksasu. Dokonał więc wyboru rozumem i zapisał się na studia geologiczne. Zarabiał jako kierowca, dostarczając auta z punktu A do punktu B, przemierzał wzdłuż i wszerz całe Stany Zjednoczone. Lubił jazdę samochodem. Jeszcze w Polsce zrobił kurs prawa jazdy i zaczął dobierać się do „syrenki”, którą kupił ojciec.

Po doświadczeniach Nowego Jorku Teksas objawił się Maksymilianowi Kacowi jako całkiem inny świat. Tu można było normalnie żyć, spokojnie pracować i godziwie zarabiać. Cztery lata pracował w kompanii naftowej i lubił to, co robił. Ale kolega potrzebował kogoś zaufanego do swojej firmy produkującej meble. Zgodził się. To była dobra szkoła biznesu. Kiedy po paru latach kolega sprzedał firmę, Max Kac był już gotowy do podjęcia najważniejszej decyzji w swoim życiu. W 1984 roku postanowił zbudować od podstaw własną firmę meblarską Eagle Chair.

Dlaczego w Houston? Bo tam była najmniejsza konkurencja. Zaczął od paru modeli krzeseł i powoli, ale systematycznie, rozwijał asortyment. Nie miał zbyt dużo pieniędzy, musiał kombinować. Ciężką pracą i przemyślanymi działaniami uczynił swą firmę jedną z największych w tej branży. Z konkurencją walczy wysoką jakością swoich wyrobów. Zatrudnia 40 osób, którym stara się zapewnić godziwe warunki pracy i dobrze traktować. Nauczył się hiszpańskiego, żeby móc rozmawiać ze swoimi meksykańskimi pracownikami. Chociaż rok temu skończył 70 lat i przeszedł na emeryturę, codziennie wstaje o 6.00 rano, żeby o 7.00 przyjść do biura i pełnić swoje obowiązki jako Director of Operations. Kocha swoja pracę. Ma na koncie kilkanaście patentów. Współpracuje z architektami, wciąż poszukując nowych rozwiązań. Tworzy nowe style.

Przyjechał do Puław zanurzyć się w bajkowym świecie swojego dzieciństwa, odwiedzić stare kąty, spotkać starych znajomych. Towarzysze z lat dziecinnych wciąż pamiętają wybryki niesfornych braci Kaców: Wielki wybuch w piwnicy, który wstrząsnął posadami pracowniczego bloku IUNG, akcję strażaków z drabiną, którzy ratowali jednego z braci po nieudanej próbie przedostania się z balkonu na kasztanowiec. Wszyscy wspominają słynne budowle ze śniegu, które pomysłowi braciszkowie wzmacniali, paląc w ich wnętrzu gazety gwoli uzyskania spoistej konsystencji budulca. A ta sprawa z całym jabłkiem, wepchanym do buzi, którego nie dało się wyjąć? Trzeba było wycinać po kawałku… Na tym podwórku nigdy nie wiało nudą, dopóki byli tam Malik i Alik. I nagle zniknęli z naszego życia, pozostawiając w wielu dziecięcych głowach, nie pojmujących jeszcze zawiłości polityki, bolesny znak zapytania.

Na spotkaniu koleżeńskim absolwentów puławskiego LO im. księcia A.J. Czartoryskiego, rocznik maturalny 1969, nie wszyscy rozpoznali w 71-letnim szpakowatym mężczyźnie niegdysiejszego Malika Kaca. Prawda, że spędził z tym rocznikiem tylko trzy lata, maturalną klasę zaliczając już w USA. Ale prawdą jest też, że minęło ponad pół wieku, a czas jest nieubłagany – dawni licealiści to dzisiaj babcie i dziadkowie, dumnie pokazujący zdjęcia swoich wnucząt. Niejeden kolega dopiero po dłuższym namyśle podchodził do Maksa i z rozłożonymi do serdecznego uścisku ramionami usprawiedliwiał się: Malik, sorry chłopie, nie poznałem. Tyle lat…

Były długie rozmowy. I pytania. Dużo pytań. Wszyscy byli ciekawi, gdzie mieszka, co robi, jak mu się w życiu poukładało. Odpowiadał cierpliwie. Teksas – wiadomo, sucho, pustynnie, latem bardzo gorąco. Ma dom w Houston. Żona, dwóch synów, córka. Gromadka wnuków. Rodzinna firma, prowadzona razem z żoną, bratem i bratową. Matka zmarła w 1996 roku, pochowana na katolickim cmentarzu. Zgodnie z ostatnią wolą.

Max Kac jest dumny ze swoich korzeni. Zarówno tych żydowskich, po ojcu, jak i tych polskich, po matce. Odwiedził w Puławach bliskie sercu miejsca: pałac Czartoryskich – siedzibę IUNG, gdzie pracował ojciec, magiczny park, dawne miejsce zamieszkania przy ulicy Księżnej Izabeli, tonącej w zieleni starych kasztanowców. Wszystko to pozostaje w jego pamięci jako piękny, dawno zamknięty rozdział życia. Może nawet najpiękniejszy. Ale w Ameryce człowiek uczy się myśleć po amerykańsku: Teraźniejszość jest lepsza od przeszłości, przyszłość – lepsza od teraźniejszości.

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski