Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: - Chciałem leczyć ludzi i ratować im życie - mówi Czesław Popik

Ewa Czerwińska
Z dr. Czesławem Popikiem o leśnym wojowaniu, pierścieniach w Kołobrzegu, psim spadochroniarzu, płaczu w Warszawie rozmawia Ewa Czerwińska.

Mówi Pan o sobie, że jest dinozaurem. Że znanym lubelskim internistą - to wiemy. A skąd Pana ród?Korzeniemam chłopskie. Urodziłem się w Niedziałowicach, gmina Rejowiec, powiat Chełm.Mój dziadzio Michał Popik został wzięty w niewolę w czasie powstania styczniowego i nie wrócił z Sybiru.

Babcia Michalina została z sześciorgiem dzieci. Pracowała razem z nimi w majątku u dziedzica Jana Budnego. Ojciec Aleksander również walczył za Polskę, jako legionista. Mama Marianna była z domu Ciechan, pochodziła z sąsiedniej Bańkowszczyzny. Rodzice wzięli ślub w 1920 roku. Po parcelacji majątku Budnego kupili trzy hektary i zajmowali się już własnym gospodarstwem. Pobudowali domek w iedziałowicach, hodowali konie. Ojciec pracował nadal u Budnego, tyle że w cukrowni, w Rejowcu. Moja mama doskonale znała język niemiecki, gdzieś w korzeniach miała niemieckich przodków, uczyła nas tego języka, ale tacie, stuprocentowemu patriocie to się nie podobało. Było nas sześcioro rodzeństwa: Bronisław najstarszy,Mieczysław, Tadeusz, ja - urodzony w 1925 roku, Ryszard i najmłodsza Wanda.

Jak Pan pamięta rodziców? Och, mamusia była bardzo zdolna, uspołeczniona, i na weselach przewodziła, i poród umiała odebrać.Miała we wsi poważanie. Siostra mamy Hilerowa skończyła nawet kursy położnicze i już ona zajmowała się narodzinami. Pamiętam, jak kiedyś dostałem lanie. Takie, że nie mogłem usiąść.

Może pasem? Chyba tak, dziś już dobrze nie pamiętam. Fakt, że przez wiele dni nie mogłem usiąść. O jakieś głupstwo poszło. Pokazałem dziewczynce język. Po tym laniu nigdy więcej tego nie zrobiłem.W1938 roku zdecydowałem, że idę do szkoły podoficerskiej małoletnich w Nisku. Ojciec był pasjonatem wojska, za niego Polska powstała, sam za niepodległą walczył i doczekał niepodległości. Więc nic dziwnego, że pragnął, aby któryś z synów poszedł w jego ślady. Wybrał mnie. Miałem piętnaście lat. Zostałem odrejentowany. Wie pani, co to znaczy? To znaczy, że od tej pory rodzice nie mają już na mnie wpływu, tylko wojsko.

Taki małolat?A jak! Komisja przebadała takiego łebka, wszystko - od stóp do głów i przyjęli. Ojciec mówił: "A jednak niedobrze, że idziesz, bo będzie wojna". Czuło się nadchodzące niebezpieczeństwo. A ja, młody chłopak, chciałem być dorosły. Chciałem być żołnierzem. Ale już zrobiło się lato 1939 roku i wojna wisiała na włosku, więc porozwozili nas do domów. Ruch na drogach był wojenny, zaczepiłem się po drodze na jakiś samochód i dostałem do domu. W domu ojciec miał radio na słuchawki. Usłyszeliśmy: wojna. Przyszli najpierw Rosjanie. Kiedy wojsko polskie uciekało przez naszą wieś w kierunku na Lwów, zostawało trochę broni. Któregoś dnia ojciec mruga do mnie, że się przyda. Niestety, kapitulacja, już Niemcy wchodzą, a my mamy polskich oficerów w domu. Mamuśkamówi, żeby się przebrali w cywilne ubrania, a oni, że polskiemu oficerowi nie wolno zdejmować munduru. A Niemcy już na progu i pytają, gdzie żołnierze. Matka odpowiada po niemiecku. To pani Niemka? Nie! Polka! Odeszli. A ojciec już chciał wroga siekać. "Już zorganizowani jesteśmy, nie damy się!"- mówi do mnie w wielkiej konspiracji Miał zaufanie, bo przecież trochę wojska liznąłem.

Co się stało z tymi polskimi oficerami?Nie chcieli się przebrać w cywilne ciuchy. Prawdopodobnie wkrótce capnęli ich Rosjanie albo Niemcy. Ojciec wstąpił do ZWZ. Zaangażowani byli też nauczyciele ze szkoły powszechnej. Ja zostałem łącznikiem, nosiłem meldunki. Brałem udział w akcjach - na przykład w Rejowcu. Pigułeczki się podkładało pod szpały, czyli te drewniane bale, leci pociąg i już go nie ma! Kanie. Tam odbiliśmy żołnierzy, którzy byli aresztowani. Już miałem broń. I pseudonimy: Czarny Sęp albo Huragan. W1942 roku Niemcy aresztowali czternastu nauczycieli z mojej szkoły i rozstrzelali ich w Borku. Zabrali także osiem osób z Niedziałowic, w tym mojego ojca i stryjecznego brata. Wszystko dlatego, że mieszkał we wsi szpicel. Znalazł się w obozie, pobył tam tylko dwa tygodnie i wrócił. Musiał zginąć.

Wiedzieliście, że to on?...Byliśmy pewni. Pamiętam, jak było z ojcem. Niemcy kazali mu zaprząc konie, wsiadł na wóz. Nie spodziewaliśmy się, że nie wróci. Wszyscy moi bracia walczyli w partyzantce, ale w różnych miejscowościach.

Mama musiała był kobietą o żelaznym charakterze.Dzielna bardzo. Chcieliśmy ojca jakoś odbić, nawet napaść na Majdanek, ale dowódca Rębacz się nie zgodził. No i pewnego dnia przyszło zawiadomienie, żeby zabrać z Majdanka prochy. Mama powiedziała: "Nie. Żadnych prochów". Straciliśmy ojca i stryjecznego brata. Musiałem zniknąć. Używałem już innego nazwiska - Ryszard Bobrowski. Ojciec powtarzał: "Zapamiętaj, nie wiesz, jak się nazywasz". I tego się trzymałem. Zamieszkałem w Rejowcu. Niszczyliśmy wroga. Pewnego razu, w Krupem, Niemiec strzelił mojemu bratu Bronkowi w twarz. Partyzanci z oddziału schowali go w lesie w Siennicy. Wezwali mnie tam, patrzę: dziura w szczęce. Trzeba lekarza. Ale jak tu wołać lekarza do ran postrzałowych? Oglądam brata, zakasłał, ale krwi nie było. Płuca całe, to będziesz żył! - mówię. Ale lekarz był konieczny. Zaryzykowałem, poszliśmy do doktora w Żdżannem. Przesiedleńca z Poznańskiego. Zapytałem go z głupia frant: "To jakima pan stosunek do ludzi, którzymają broń?.." A ten: "Co ty, głupka rżniesz ze mnie? Oburzył się poznaniak. "Dawaj tego rannego!" Przyprowadziłem Bronka. Patrzyliśmy, jak ta kula przeszła: wleciała w szczękę, wyszła pod skórą, za łopatką…

Niemcy się Was bali?W 1942 i 43 już nie przychodzili na wieś. Bali się. Ale miejscowi też, bo w Niedziałowicach mieszkało Dwóch osadników niemieckich, i w okolicznych miejscowościach też. Zdarzało się, że musieliśmy kogoś zlikwidować, między innymi tego szpicla, który wydał nauczycieli i innych mieszkańców naszej wsi - wtedy, po wykonaniu wyroku zakopywało się ciało, żeby wszystko ukryć. W domu jeszcze za życia ojca zrobiliśmy otwór pod podłogą - skrytkę dla dwóch.W razie czego cyk i już nas nie ma. Matka też miała broń. Pod koniec wojny już było bardzo niebezpiecznie. Również wśród swoich. Kolega Bronisław Romański, pseudonim Jarząbek, uciekł na Zachód. Ktoś podsłuchał, jak ktoś z wierchuszki oddziału mówił: "Oj, ten Jarząbek chyba pójdzie w poczekajki". To znaczy przenośnie - że trzeba go sprzątnąć. Podpadł, bo nie chciał wykonać dwóch wyroków śmierci.Wiedział, że grozi mu za to kara i uciekł. Ja zwiałem do Chełma i szybko wciągnąłem się do wojska. Już trwały bratobójcze walki. Niby władza ludowa ogłosiła AM nestię - akowcy składali broń, a zaraz potem wielu z nich już siedziało w więzieniu. "Więc jak masz zginąć od swojego, to -matka mówi - walcz za Polskę". Wiedzieliśmy, że przyszedł drugi wróg. Co tu ukrywać.

Kiedy Pan się zaciągnął?Już była armia sowiecka w Chełmie i ja poszedłem tam, chyba 2 sierpnia, do I Armii WP. Szlak: Lublin - Puławy - Dęblin. Zatrzymaliśmy się pod Warszawą. Miasto za Wisłą dymiło. Powstańcy chcieli wyzwolić
się sami.

Jaka jest, zdaniem Pana, prawda? Czekaliście, aż się Warszawa wypali?Niektórzy tak mówią. Fakt, że i Sowiet, i Niemiec ostro bombardowali. Taka katiusza jak poleciała, to strach. Okropna była walka. Rosjanie i Polacy weszli do bitwy dopiero 16-17 stycznia. Byłem radiotelegrafistą i słyszałem wszystkie zaszyfrowane komunikaty - i rosyjskie, i niemieckie. A potem widziałem Warszawę. Widziałem i płakałem. Wszedłem na ulicę Miodową z pomocnikiem - on niesie zasilanie, ja radiostację.. A tam wszystko zrujnowane, spalone, szkielety murów sterczą. Trupy ludzi i zwierząt. Smród. I strach, bo jak namierzą radiostację, to odstrzelą. Na szczęście tylko tydzień byłem w Warszawie. Wojsko szybko się przemieszczało. Potem wcielili mnie do 3. Pomorskiej Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Szliśmy na Łódź, Kołobrzeg. Był styczeń. W Poznaniu wpadłem w zasadzkę. Niemiec krzyczy: "Hande hoch!" Patrzę tylko, kiedy mnie capnie. Będzie koniec. I w tym momencie słyszę strzał. Niemiec pada. Wyskakuje Sowiet z drugiej strony. Ten, co strzelił. "Lejtienant, ubiwaj jewo!" - krzyczy do mnie. "Eto nie plennyj!" - ja krzyczę. "Wot, durak! - odpowiada mi… Przykre rzeczy wspominam. Bo się rozpłaczę… W Kołobrzegu trzy okrążenia się utworzyły. Wzięły w pierścień. Ogień piekielny. Niemcy uciekali jak cholera, morzem, czym mogli. Znaleźli się w klinczu. Patrzę: jeden stoi na podwyżce. A już wtedy miałem psa…

Psa?Tak, bo zestrzeliliśmy samolot, wyskoczył z niego pilot i jego pies. Patrzę: wilk alzacki ze spadochronem leci. Piękny. Ktoś postrzelił człowieka, a pies spokojnie sobie spadł. I ja go wziąłem. Zagadałem po niemiecku, wszystko zrozumiał. Przyzwyczajony był do bitwy. Nazwałem go Gabi. I wtedy, kiedy widzę tego Niemca na podwyżce,myślę, jak tu gowziąć. Bo on teżwidzi, że ja mam radiostację. W jednym czasie do siebie strzeliliśmy. Ja się stoczyłem, ranny, wycofałem się, Gabi ze mną. Pilnował mnie do czasu, kiedy sanitariusze zbierali rannych. Znalazłem się w szpitalu w Poznaniu, razem z psem. Oddałem go potem komendantowi szpitala. A tam chcieli mi nogę amputować. Ja mówię: "Nie dam!" I pistolet wyciągam. A wtedy ten lekarz pułkownik: "Co?! Strzelisz?" Ja: "Tak, panie pułkowniku. Ale strzelę do siebie, bo po co dalej bez nogi żyć!" W dodatku jakaś siostra mówi: "On już umiera..." A ja, jakby we mnie coś wstąpiło: "Awłaśnie, że nie umieram!".

Postawił Pan na swoim.Kilkamiesięcy w szpitalu i noga uratowana. 29 maja 1947 roku poprosiłem generała Bewziuka o zwolnienie z wojska. Chciałem się uczyć. 22 lata i tylko powszechna szkoła - tak niemoże być! Pozwolił na odejście do cywila. Pojechałem do Lublina. Musiałem gdzieś mieszkać, zarobić na chleb. Znalazłem pracę na UMCS, zostałem administratorem budynków i jednocześnie uczyłem się w liceum Staszica. W dwa lata zrobiłem maturę. Maturzyści byli "wyrośnięci", wie pani, dorosłe chłopy, jak to po wojnie, niektórzy żonaci, niektórzy kontuzjowani. Poznałem wtedy profesora Henryka Raabego, rektora UMCS. Zacny człowiek. Czasem jedliśmy razem śniadania w stołówce uczelnianej przy placu Stalina (dziś Litewski). Długo rektorem nie był, bo go usunęli. Chociaż był socjalistą, raz nieoczekiwanie walnął coś takiego: "Co się dziś z ludźmi wyrabia, że się ich do więzienia zamyka…" I podpadł. Odstawili go. Nic nie mogłem zrobić. Do dziś palę świece na jego grobie.

I zdecydował się Pan na medycynę.Tak, bo chciałem być kimś. Napatrzyłem się w szpitalu na lekarzy, na pacjentów - przez ponad pół roku. Na medycynę zdawało prawie czterysta osób, piąty rok skończyło ponad dwieście. Pracowałem i studiowałem jednocześnie. Mieszkałem w akademiku przy placu Stalina (Litewskim). Coś się zjadło, raz dziennie, byle co i uczyło na okrągło. Potem poznałem moją żonę Helenę i już mi było lepiej. Nakaz pracy rzucił mnie do pegeeru Machnów. Pojechałem tam, ale już wtedy chciał mnie zatrzymać na uczelni profesor Bilewicz-Stankiewicz. Na szczęście, nie mieli tam mieszkania dla mojej rodziny, więc z odpowiednim zaświadczeniem wróciłem do Lublina. Na uczelni spędziłem dziesięć lat: doktoryzowałem się, napisałem wiele prac, ale… pociągnęło mnie w stronę praktyki. Chciałem leczyć ludzi i ratować im życie. Leczyłem i organizowałem służbę zdrowia na Lubelszczynie, szczególnie w powiecie lubelskim i Lublinie. Jestem specjalistą chorób wewnętrznych, medycyny przemysłowej, organizacji służby zdrowia i homeopatii. Przez wiele lat szefowałem w służbie zdrowia. Niedawno mieliśmy zjazd absolwentów mojego rocznika, w 63 lata od rozpoczęcia studiów. Zostało nas 67 osób. Pozostali poszli na wieczny dyżur. To byli wspaniali ludzie i lekarze.

Czy, zdaniem Pana, trzeba mówić ludziom, że ich życie jest zagrożone, że mają na przykład raka?Każdy się boi śmierci - i ten co ma dwa fakultety, i ten co kilka klas szkoły powszechnej. Uważam, że lepiej nie mówić. Największym wrogiem jest utrata nadziei. Jak ktoś psychicznie się załamie - niknie. Nadzieja jest najcenniejsza, a zdrowie to bogactwo.

Warto wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.kurierlubelski.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski