18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Historia rodziny Wolaninów (ZDJĘCIA)

Marcin Jaszak
Wacława i Marek Wolaninowie, rok 1975
Wacława i Marek Wolaninowie, rok 1975 archiwum rodziny Wolanin
Pan Dariusz Wolanin jest zwolennikiem nadawania dwóch imion oraz tego, aby nie kopiować imion po przodkach. Twierdzi, że to kwestia praktyczna z punktu widzenia genealogii. Dzięki temu nasi potomkowie nie będą się gubić w gąszczu Józefów czy Baltazarów. Historie, które usłyszał od babci Heleny, przekazuje swoim córkom, Izie i Karolinie. Uważa też, że historia rodziny to nie tylko twarde fakty potwierdzone dokumentami, ale też przekazy i tradycje. Wysłuchał Marcin Jaszak.

Panie Dariuszu, proszę mi powiedzieć, jak to jest z tymi historiami rodzinnymi? Czy świadomość i wiedza o przodkach wpływają na Pana życie rodzinne?
Na pewno mają wpływ na codzienne życie. Można powiedzieć, że ta wiedza siedzi gdzieś z tyłu głowy. Choć zabrzmi to banalnie, to ja często czuję duchy moich przodków. Śmieję się, że skoro "wydobyłem ich z przeszłości", z archiwów, poznałem ich imiona, to oni "czuwają" nad nami. Wyczuwam to w sytuacjach, kiedy jestem w miejscach, o których czytałem w aktach stanu cywilnego, w miejscach urodzin przodków, kościołach, gdzie byli chrzczeni czy brali ślub. Jest taka funkcja badań genealogicznych - likwidacja anonimowości. Szereg bezimiennych przodków staje się nagle grupą Józefów, Tomaszów, Teofilów, Baltazarów, którzy realnie funkcjonowali i spotykali Antoniny, Eleonory, Katarzyny czy Marianny. To tylko przykładowe imiona. Dzięki tej wiedzy nagle poznajemy te osoby i to jest właśnie to, co siedzi z tyłu głowy i wpływa na nasze życie i postępowanie.

Zajmuje się Pan genealogią. Tu zapewne liczą się twarde fakty, potwierdzone dokumentami. A co z przekazami rodzinnymi?
Wszystko zależy od podejścia i tego, co chcemy uzyskać. Mam kilka teczek z dokumentami i zdjęciami. Śmieję się, że na każdą rodzinę, czyli tę od strony taty i tę od strony ma-my, mam założone oddzielne teczki. Ale w obydwu rodzinach inaczej podchodzę do historii. Od strony, jak to się mówi, "po mieczu", zachowało się bardzo dużo dokumentów. To wynik tego, że ci przodkowie mieszkali na wsi. Tam łatwiej było, nawet podczas zawieruchy wojennej, ukryć i przechować dokumenty. Z kolei historia "po ką-dzieli" to przede wszystkim przekazy rodzinne. Oczywiście, trochę dokumentów zdobyłem, jednak częściowo bazujemy na opowieściach mojej babci Heleny Tarnożek z domu Rogala, która mieszkała z nami i właściwie nas wychowywała. Przez lata opowiadała nam różne historie. Kiedy ze starszą siostrą Dorotą słyszeliśmy je po raz piąty czy dziesiąty, rodziło się zniecierpliwienie. "Babciu! Przecież nam to już opowiadałaś!" Po śmierci babci okazało się, że dzięki temu pamiętamy naszą historię. Udało nam się te wspomnienia spisać i ubrać w literacką formę. Będę mógł je przekazać moim córkom. Zresztą, im też staram się czasami już opowiadać o przodkach. Przekazuję te historie, które usłyszałem w przeszłości. Starsza córka Iza słucha, czasami nawet prosi, by jej jeszcze coś opowiedzieć. Młodsza Karolina chyba jest za mała, ale mam nadzieję, że obie złapią tego "bakcyla".

To może zaczniemy od opowieści babci Heleny?
Rodzina mojej mamy pochodzi z okolic Warszawy. Wacław Tarnożek i Helena Rogala urodzili się w Warszawie, on w 1909, ona w 1911 roku. Natomiast ich córka, a moja ma-ma Wacława (imię po dziadku), urodziła się w Pruszkowie. Wacław podczas wojny był wywieziony na roboty do Niemiec. Potem stamtąd uciekł i ukrywał się w domu w Pruszkowie, w skrytce, którą miał w... kredensie! Z kolei jego brat Aleksander, który był policjantem, został zamordowany w Miednoje. Dziadkowie mieszkali w Pruszkowie do końca wojny, a przyjechali do Lublina około 1951 roku. Tę historię opowiada się w rodzinie. Chodziło o wybór miejsca przeprowadzki. Po wojnie dziadkowie uznali, że Lubelszczyzna to kraina "mlekiem i miodem płynąca", bo w czasie okupacji właśnie z tych okolic płynęły dostawy żywności. Postawili zatem na Lublin. Szybko jednak ich wyobrażenia zetknęły się z rzeczywistością. Kiedy tu przyjechali, zobaczyli krowy obok Krakowskiego Przedmieścia. Ale zostali tu i za-mieszkali na Bronowicach. Do tej pory mieszkają tam moi rodzice, Wacława i Józef Marek Wolaninowie.

Skoro dziadkowie zostali, to chyba nie było tak źle w tym Lublinie?
Wacław był tokarzem i ślusarzem. Pracował w lubelskim FSC. Babcia Helena też tam pracowała. On na produkcji, a ona miała jakąś pracę papierkową. Pamiętam, jak opowiadała, że w pewnym momencie została przodowniczką pracy i jej ogromny portret wisiał nad bramą fabryki. Ha, ha... Chciałem to zdjęcie odnaleźć, ale nie było już szans na wygrzebanie go z magazynów fabryki. Mam za to wiele świadectw pracy dziadka. Można dzięki temu zobaczyć, jak kiedyś wyglądały takie dokumenty. Wacław przed wojną pracował we Francuskim Towarzystwie Akcyjnym Perkun. Potem w Wytwórni Maszyn Drukarskich. O, tu mam świadectwo pracy z Fabryki Motorów z 1934 roku...

"... Sprawował się dobrze... Zwolniony został z powodu unieruchomienia fabryki..." Cóż on tam narozrabiał?!
Po prostu napisali w ten sposób o zamknięciu fabryki. Mam też inne dokumenty. Na przykład angaż z 1954 roku na mistrza z Fabryki Samochodów Ciężarowych im. Bolesława Bieruta w Lublinie. Tam pracował do lat siedemdziesiątych. Kiedy odchodził na emeryturę, ukazał się o nim artykuł w prasie. Napisano, że dostał wiązankę kwiatów, że jego obrabiarka lśni od czystości, a narzędzia poukładane są w należytym porządku. Śmieję się czasem, że babcia była przodowniczką, a dziadek pedantem. Takie dokumenty przybliżają nas do przodków i mówią o realiach tamtych czasów. Proszę zobaczyć, mam jeszcze jedną perełkę z 1981 roku. Reklamacja z pralni Tęcza, którą pisała moja ciocia Irmina, córka Wacława i Heleny: "...Przy odbiorze swetra, stwierdziłam... brak swetra. Proszę o odnalezienie swetra lub zwrot równowartości..." Ech, absurdy przeszłości... Ale pytał pan o wspomnienia babci Heleny. Są to przede wszystkim historie warszawskie. Od niej wiem o jej rodzicach. Moim pradziadku Teofilu Rogala i prababci Antoninie z domu Smolarek.

Nie opowiadała, w jaki sposób spotkała Wacława?
Niedokładnie, ale wspominała o swoim wcześniejszym narzeczonym Józefie. Mieli, jak to się mówi, plany, ale on miał bogatą matkę, która nie pozwoliła na ten ślub. Potem zdarzyło się, że babcia spacerowała, jeszcze przed wojną, po Warszawie i przypadkowo spotkała tego byłego narzeczonego. Jechał na czele od-działu kawalerii. Kiedy zobaczył Helenę, to z wielkim szykiem zasalutował, a cały od-dział zrobił to samo. Dziadek był wściekły, ale wszystko skończyło się dobrze.

Też bym się wściekł. Wróćmy do Antoniny i Teofila.
Z tych opowieści babci Heleny wynika, że Teofil był stangretem u jakiejś hrabiny. Woził tę hrabinę do innej hrabiny, która mieszkała przy Alei Róż. Tam służącą była Antonina. Tak się poznali. Udało mi się potwierdzić zawód pradziadka. W dokumentach jest napisane, że był kuczerem, czyli furmanem lub woźnicą. Można podciągnąć to pod stangreta. Zawód Antoniny też sprawdziłem. To wszystko wynikało z aktu ślubu. Są tam też informacje, gdzie brali ślub - to był kościół Wszystkich Świętych w Warszawie. Ze wspomnień babci Heleny wiem, że Teofil wcześniej był fryzjerem w majątku Ignacego Paderewskiego. Kiedy wybuchł bunt chłopów, Teofil pomagał Paderewskiemu w ucieczce. Babcia opowiadała również, że była świadkiem ewakuacji władz z Warszawy na początku II wojny. Uciekała z rodziną gdzieś na wieś. Nagle tłum musiał się rozstąpić, bo jechały limuzyny. Nikt nie wiedział o co chodzi. Nagle ktoś krzyknął: - To pany uciekają! To takie niepotwierdzone w dokumentach, ale ciekawe rodzinne historie.

A jakie są historie Wolaninów?
Od tej strony rodziny, zwłaszcza w dawnych czasach, wiele osób nazywano imieniem Józef. Mój tata zresztą to też Józef, ale używa drugiego imienia Marek. Dlatego ja jestem zwolennikiem nadawania dwóch imion oraz tego, aby nie nadawać dzieciom imion po przodkach. To kwestia praktyczna z punktu widzenia genealogii. Dzięki temu nasi potomkowie nie będą się gubić w gąszczu takich samych imion. Na jedno imię nie miałem jednak wpływu. Wśród moich przodków pojawia się Katarzyna Wolanin, a tak ma na imię moja żona. Wracając do tematu, to rodzina taty pochodzi z terenów Łukowa. Tata urodził się w Łukowie. Natomiast dom i siedlisko jego rodziców mieści się Celinach pod Łukowem. Tam do dziś stoi dom, którego historia sięga końca dziewiętnastego wieku. Prawdopodobnie wy-budował go Franciszek Goławski, czyli mój prapradziadek, który mieszkał tam z Felicjanną z domu Cielemęcką. W tym domu do tej pory na jednej ze ścian wisi potwierdzenie wylegitymowania się szlacheckiego ojca Felicjanny, Józefa Cielemęckiego z 1854 roku. Wtedy udowodnił swoje szlachectwo od roku 1714. Można powiedzieć, że to przez niego zacząłem interesować się genealogią. Pomyślałem, że skoro jemu w tamtych czasach udało się odnaleźć dokumenty przodków, to dlaczego ja nie mógłbym tego zrobić?

Widzę, że ma Pan stare zdjęcia tego domu oraz dokładnie rozrysowane pomieszczenia oraz miejsca, gdzie kto spał.
To dlatego, że z tym domem łączy się wiele historii. W czasie II wojny był to jeden z większych domów we wsi. W związku z tym, jak pisała w swoich wspomnieniach siostra mojego dziadka Kazimierza, przez ten dom przewinęło się wielu partyzantów i osoby, które potrzebowały pomocy. Napisała też, że nikt nigdy z tego domu nie od-szedł głodny. Natomiast po 1944 roku dwa pokoje przejęli Rosjanie na swój sztab generalny. Warta stała wtedy przed domem dzień i noc. Przez czas wojny i po wojnie dom tętnił życiem. Nie było sytuacji, żeby któryś z tych pokoi stał pusty. Tu właśnie mieszkali też, po tym jak wrócili z Kazania, moi pradziadkowie Stanisław Wolanin i Eleonora z Goławskich.

Wrócili z Kazania?
Stanisław i jego bracia zostali zmobilizowani do wojska carskiego około 1913 roku i wyjechali do Kazania za Moskwą. Natomiast ich żony zabrały dobytek i pojechały za nimi. Tam w 1914 roku urodził się mój dziadek Kazimierz. Stanisław z rodziną wrócił do do-mu w 1922 roku. Cztery lata później został wójtem gminy Celiny i pełnił tę funkcję przez dwanaście lat. Dostał nawet za to w 1933 roku Brązowy Krzyż Zasługi od premiera. Za zasługi na polu pracy samorządowej. Mam nawet protokół zdawczy, kiedy Stanisław przestał być wójtem. Zdawał między innymi kasę ogniotrwałą, znaczki "opłatowe", Odznakę wójtowską czy pieczęć okrągłą. Z ciekawszych dokumentów, jakie się zachowały, mam na przykład dokument zakupu maszyny do szycia, którą w 1907 roku nabył ojciec Eleonory, Franciszek Goławski. Co ciekawe, ta maszyna do tej pory jest sprawna.

Pana dziadek Kazimierz też mieszkał w Celinach?
Tak. Ożenił się ze Stanisławą z domu Izdebską. Wspólnie z babcią prowadzili gospodarstwo w Celinach. Był między innymi weterynarzem. Ale na koniec chciałem pokazać pa-nu jeszcze jedną perełkę. Ko-lejny zachowany dokument. To książka rachunków Władysława Goławskiego, czyli ojca Franciszka. Nie ma tu żadnych wspomnień, tylko wymieniane kolejno wydatki domowe. Książka zaczyna swój bieg w 1870, a kończy w 1919 roku. Władysław zapisywał tu, kto i za ile służył w jego gospodarstwie, ile wy-dał na ubranie oraz wszelkie inne zakupy. Oto na przykład zapis z 1893 roku: "... Zgodził się Michał za sumę 22 rubli, kapotę, koszul dwie i portki na służbę do roku 1894..." Albo inne: "...W roku 1900 dałem ojcu grochu. W roku 1880 Franio kupił tytoniu. Na tacę do kościoła żonie dałem..., dałem zadatku na trzewiki, na sól i wódkę...".  Właśnie takie pamiątki doskonale przybliżają nam życie naszych przodków.

To teraz ja na koniec zapytam o Pana rodziców.
Poznali się na jakiejś prywatce w Lublinie. Obydwoje zgodnie twierdzą, że i jednemu, i drugiemu kompletnie nie chciało się tam iść. Potem przetańczyli całą noc przy "Bolerze" Maurice’a Ravela. Można powiedzieć, że to nasza rodzinna melodia. Kiedy rodzice obchodzili dwudziestą piątą rocznicę ślubu, puściliśmy im z siostrą Dorotą ten utwór i musieli przetańczyć kilkanaście minut z zawiązanymi oczami. Później zobaczyli cały pokój wytapetowany srebrną folią aluminiową, bo to w końcu srebrne wesele. Taka nasza kolejna tradycja. Robienie niespodzianek rodzicom z okazji ich kolejnych rocznic ślubu. Może kiedyś nasze cór-ki będą opowiadały to swoim dzieciom jako rodzinne przekazy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski