18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Jak Marianna Dmoch trafiła do powojennego Lublina

Marcin Jaszak
Załoga sklepu LSS przy placu Wolności. Pani Marianna trzecia od prawej. Rok 1962
Załoga sklepu LSS przy placu Wolności. Pani Marianna trzecia od prawej. Rok 1962 archiwum domowe
Marzenie, aby wyrwać się z domu i jeździć na łyżwach, ciesząc się wolnością, nigdy się nie spełniło. Pani Marianna Dmoch zrealizowała jednak pragnienie o pracy w handlu. Dziś opowiada o swoim wczesnym zamążpójściu, dobrach w rodzinnej wsi, ucieczce z Lipiny Starej, pierwszych latach w powojennym Lublinie, sztucznej róży z okazji Dnia Kobiet oraz ogródku przed blokiem. Mówi też, jak niewiele trzeba do szczęścia i przestrzega, żeby uważać, kiedy bierze się ślub po raz drugi.

Boi się Pani śmierci?Nie wiem. Nie przejmuję się tym. Czasem myślę, że już umieram i wtedy wyobrażam sobie, że tam będzie lepiej. Lżej. Napisałam list do córki i schowałam go razem z lekami. Napisałam, gdzie chcę być pochowana. W Skierbieszowie w Zamojskiem. Tam jest nasz grobowiec rodzinny i grób mojego małego syna. Z nim chcę być pochowana. Wierzy pan w Boga?

Czasem jest mi trudno wierzyć.Ja wierzę. Chodziłam kiedyś do księdza i chciałam opowiedzieć mu o swoim życiu i mężu, ale on nie chciał słuchać i mówił, że zmyślam. Mówił, że to niemożliwe. Przecież przychodziłam z mężem do kościoła. Przecież mnie prowadził pod rękę i pomagał. Prowadził pod rękę wśród ludzi, a w domu było inaczej. Pisałam pamiętnik, ale wszystko mi zniszczył, bo nie chciał, żeby ktoś się dowiedział. On sam tam mi napisał, że nie będzie bił i wynosił z domu, potem wszystko porwał. Teraz zaczęłam pisać od nowa.

Który mąż zniszczył pamiętnik? Mówiła Pani wcześniej przez telefon, że miała Pani dwóch.Ten drugi. O pierwszym zaraz opowiem. Urodziłam się pierwszego marca 1923 roku we wsi Lipina Stara. Obok była Księżyzna i Wysokie, teraz jest Wysokie Pierwsze i Wysokie Drugie. Kiedyś narysowałam plan tej wioski, ale wszystko zniszczył. Narysowałam jeszcze raz. Proszę zobaczyć. Lipina była położona między lasami i debrami.

Debrami? Co to jest?Nie wie pan? To takie wąwozy w tamtych okolicach. W jednym z nich wypływały źródła i starsza młodzież wykopała sobie tam dół na kąpielisko, a dla młodszych dzieci była sadzawka na wygonie. Nasza wieś była biedna. Ludzi było dużo, a działki wąskie. Nasze pole było najszersze, bo byliśmy jednym z trzech bogatszych gospodarstw we wsi dzięki dziadkowi. Ojciec mojego taty, Michał Całka, był handlarzem świń. Kupował je na wsi i sprzedawał w mieście. Miał znajomości w Zamościu, Lublinie i Krasnymstawie. Dzięki temu dokupował pole i rozwijał gospodarkę.

A tata?Mój tata, Stanisław Całka, był jedynakiem. Był bardzo pracowity i miał zdolności muzyczne. Dziadek posłał go do szkoły muzycznej w Zamościu. Potem tata założył orkiestrę wiejską i grał na weselach. A ja chodziłam do szkoły w Lipinie. Tam skończyłam cztery klasy i poszłam do siedmioklasowej szkoły w Skierbie-szowie. Codziennie robiłam dziesięć kilometrów, żeby tam dojść i wrócić do domu. Potem uczyłam się w prywatnej szkole handlowej w Zamościu, bo do państwowej szkoły się nie dostałam. Tata zarabiał na tym graniu i płacił za moją naukę 28 złotych miesięcznie.

To dużo?Oj, bardzo dużo. W tamtym czasie kwintal żyta kosztował 11 złotych. Ale uczyłam się dobrze i dzięki temu tata płacił później tylko 11 złotych. Byłam dobra z matematyki i ćwiczeń. Po pierwszym roku byłam przygotowana na na-stępny i cieszyłam się, że znów pójdę do szkoły. Już miałam wszystkie książki, ale przyszła wojna. Wróciłam do domu i wyszłam za mąż.

Miała Pani tylko siedemnaście lat.
Cicho! Niech pan posłucha! Jak weszli Niemcy, to zgłosili się do sołtysa i kazali mu wyznaczyć dwie dziewczynki i dwóch chłopców na roboty do Niemiec. Wśród tych, których wyznaczył, byłam ja. Ślub to był jedyny ratunek, bo Niemcy nie brali mężatek.

Za kogo Pani wyszła?
Za listonosza wiejskiego. Nazywał się Mieczysław Popik. On sam zaproponował, że weźmie ze mną ślub. Był ode mnie starszy o osiem lat. Ja nie byłam przygotowana na ślub i życie z mężczyzną. Chciałam dalej się uczyć. Płakałam, ale cóż było robić. Pamiętam pierwszy kontakt z mężczyzną. To było okropne. Śmierdział papierosami i alkoholem. Czułam odrazę. Przez pierwszy rok chorowałam z nerwów.

Pani płacze?Nie. Nie płaczę. Wzruszyłam się tylko. Tata dał nam kawałek pola, ale ten listonosz nie chciał pracować. Nie był przyzwyczajony do pracy w polu i musiałam wszystko robić sama. Brałam syna na ręce i szłam w pole. Syn urodził mi się, kiedy miałam dziewiętnaście lat. Jerzyk miał półtora roku, kiedy zmarł. Już chodził, gaworzył po swojemu i był grzeczny, ale zachorował. Nie chciał jeść i płakał. Poszłam do lekarza, a ten powiedział, że dziecku rosną zęby. Pojechaliśmy do domu i dziecko zmarło. Bardzo to przeżyłam. Zaczęły wychodzić mi włosy, a listonosz wracał pijany do domu, kiedy mu się podobało. Brał koc i odpoczywał na podwórku. Kiedy prosiłam, żeby mi pomógł, to robił się agresywny i mówił, że na czyjeś dzieci nie będzie robił, bo miałam jeszcze rodzeństwo. Potem mówił, że idzie zakładać partyzantkę i znów wracał po kilku dniach pijany. Rodzice mi pomagali i tak żyłam. Po wojnie listonosz dostał pracę w gminie. Został sekretarzem wójta. Długo tam nie popracował, bo wciąż chodził pijany, a do domu wracał na niedzielę. Ale wójt chciał mu pomóc i załatwił mu pracę sekretarza w Wysokim koło Zamościa. Przenieśliśmy się tam i dostaliśmy mieszkanie i już myślałam, że będzie lepiej, ale było tak samo. Nie wywiązywał się z pracy. Przynosił różne dokumenty, które ja musiałam wypełniać i nie mogłam wychodzić z domu. W końcu został zwolniony, bo bez zgody wójta wyjechał na dwa tygodnie. Powiedział mi wtedy, że jedzie na szkolenie do Warszawy, a był gdzieś na wczasach z przyjaciółką. Znów musieliśmy wrócić do moich rodziców.

Ale w końcu Pani uciekła od tego listonosza?Mietek cały czas pił i zdarzało się, że mnie bił. W końcu rzucił się na tatę z rękami, bo ten chciał, żeby mu pomógł w polu. Tata nie wytrzymał. Poprosił sąsiada, który miał dobre konie i ten wywiózł mnie nocą z dwuletnim dzieckiem piętnaście kilometrów do samochodu. To było w czterdziestym ósmym roku, pod koniec października.
Do samochodu?Na autobus do Krasnegostawu. Tata dał mi pieniądze i miałam jechać do rodziny koło Stargardu Szczecińskiego. Ale w Lublinie mieszkała siostra mojej babci z dwiema córkami. Mieszkały przy ulicy Sierocej. Kiedy przyjechałam, okazało się, że administrator chciał im zabrać jeden pokój. Poprosiły mnie, żebym została, to nie zabiorą im tego pokoju. Tak zostałam w Lublinie.

Co z tym listonoszem?Spał w domu u rodziców. Jak się obudził, to zapytał ojca, gdzie ja jestem. Tata mu tylko odpowiedział, że przecież to on powinien wiedzieć. Nic się nie wydało. Później nie miałam z nim kontaktu aż do 1955 roku, kiedy wzięliśmy rozwód. On umarł zaraz po tym. Mieszkałam wtedy przy Sierocej i szukałam pracy. Wstawałam rano i szłam z dzieckiem na Lubomelską, bo tam był urząd pracy. Dopiero pod koniec 1949 roku udało mi się znaleźć pracę. Dostałam przydział do hotelu "Europa". Zgłosiłam się do kierownika, a on mówi, że nie przyjmie. To ja w płacz. Uspokoił mnie i powiedział, że żartował tylko i dał mi skierowanie do Lubelskiej Spółdzielni Spożywców. Zaczęłam pracować w sklepie spożywczym. Potem była tam kontrola. Przyszedł inspektor, który zobaczył, że jestem nowa. Zrobił u mnie duże zakupy, a potem sprawdzał, czy wszystko dobrze podliczyłam. Drżałam ze strachu, ale okazało się, że wszystko jest w porządku. Za miesiąc dostałam wezwanie na kurs kierowników sklepów. Niestety, po tym nie było dla mnie sklepu i poszłam pracować w biurze. Tam mnie bardzo lubili, a ja lubiłam swoją pracę. Przez całe życie pracowałam w różnych sklepach w Lublinie i tak aż do emerytury w 1979 roku. O, tu mam nawet odznakę "Wzorowy Sprzedawca".

Nie spotykała się Pani już z mężczyznami?Po prostu nie miałam czasu. Dziecko, praca. Myślałam po prostu, jak przeżyć następny dzień. W pewnym momencie musiałam wynieść się od tej rodziny na piętro w tym samym domu. Miałam pokoik bez wody i ogrzewania. Był tam tylko piecyk. Jedna ze ścian odchodziła i była tam szpara. Kiedy padał śnieg, brałam glinę w wiadrze i zaklejałam te dziury. Jak już dostałam pracę to mi ten pokój w 1952 roku wyremontowali. Na początku, kiedy tylko tu przyjechałam, to obok mieszkało dwóch studentów. Jeden mi się podobał. Miał na imię Artur i lubił moją córkę. Zaprosił mnie kiedyś na zabawę, ale nie chciałam iść, bo nie miałam pończoch. Kupił mi i poszliśmy do "Europy". Nawet mnie pytał, czy nie chciałabym z nim wziąć ślubu. Ale ja wtedy myślałam, że jak to? Ja z dzieckiem nie nadaję się na żonę. A poza tym byłam wtedy zrażona do mężczyzn i nie wyobrażałam sobie życia z nim. Potem żałowałam, ale było już za późno. W końcu w 1955 roku wzięłam ślub. Namówiła mnie sąsiadka Katarzyna. Mówiła, że będzie mi lżej, że on będzie mi pomagał. Tadeusz przyszedł do mnie akurat wtedy, kiedy znosiłam węgiel do piwnicy w domu. Trochę mi pomógł, choć już kończyłam i tak się zaczęło. On był po rozwodzie i miał córkę. Żyliśmy z nią dobrze, potem często do nas przyjeżdżała z mężem i dziećmi, bo Tadeusz pochodził ze Szczecina.

Było Pani lżej?Skąd! Z nim wcale nie było lepiej. Pracował na budowie jako murarz. Przychodził do domu pijany albo wcale. Czasem wyciągał do mnie ręce. Na zewnątrz, tak dla ludzi, był bardzo uprzejmy, a w domu był katem. Kiedy mnie pobił, to prowadził mnie pod rękę do lekarza. Choć wcześniej bił rzadko. Dopiero pod koniec życia było bardzo źle. Awanturował się, nie pozwalał mi wychodzić samej z domu. Ale to wszystko była moja wina, bo ja nikomu nic nie mówiłam. Kiedy żył jeszcze mój ojciec, to milczałam, bo było mi go szkoda. On się bardzo o mnie martwił. Potem też nic nie mówiłam, bo gdyby wnuk się dowiedział, to zrobiłby mu krzywdę i mógłby mieć później nieprzyjemności. Jakieś dwa lata temu przyszła mi myśl, żeby się zabić. Skoczyłabym z czwartego piętra i wszystko by się skończyło.

W tym wieku? Chciała Pani się zabić?!To było niedawno. Pobił mnie. Pomyślałam, mam 88 lat, co mi szkodzi. Chciałam skoczyć z balkonu. Nie wiem, czy pan jest religijny, ale ja tak. I wie pan? Mam taki obraz Matki Boskiej, z którym wyjechałam z domu rodzinnego. Popatrzyłam jak trzyma Dzieciątko, przypomniał mi się mój mały synek. Zaczęłam się modlić i pomyślałam, że tyle wycierpiałam to pocierpię jeszcze jakiś czas i cierpiałam jeszcze dwa lata. Potem mąż umarł.

Była Pani kiedyś szczęśliwa?Byłam szczęśliwa, kiedy byłam mała i chodziłam do szkoły. Kiedy poszłam pierwszy raz do szkoły w Zamościu i tak się cieszyłam, że będę tam się uczyć. Teraz jestem szczęśliwa, kiedy jestem sama, bo wcześniej wracałam tu, jak do więzienia. Realizowałam się też w pracy. Tam mnie wszyscy lubili.

Zaznała Pani kiedyś takiej prawdziwej miłości między kobietą a mężczyzną?Nie! Nie zaznałam.

Miała Pani marzenia?Miałam, żeby pracować w handlu. To się spełniło. Później miałam marzenie, żeby jeździć na łyżwach. Wyrwać się z domu i jeździć zupełnie wolna na tych łyżwach. Nie udało się nigdy.

Lubi Pani kwiaty?Lubię! Wszystkie lubię. Kiedyś mieliśmy działkę i tam uprawiałam warzywa i kwiaty. Teraz mam kawałek ogródka przed blokiem, ale administracja zabroniła uprawiać kwiaty. Jednak chyba na wiosnę zasieję i zasadzę nowe. To jedyna moja radość.

Dostawała Pani kwiaty od męża?Raz dostałam od niego sztuczną różę na Dzień Kobiet. A tak to dostawałam od znajomych na imieniny. Kiedyś dostałam cały bukiet tulipanów na Dzień Handlowca. Bo widzi pan, do szczęścia naprawdę trzeba niewiele. Wystarczy, aby mężczyzna trochę o kobietę dbał. Zapytał czasem, czy coś pomóc, przyniósł kwiaty, porozmawiał i wrócił na noc trzeźwy do domu. Kiedyś byłam z mężem w teatrze. Raz w życiu i do tej pory to pamiętam. Powiem jeszcze, by przestrzec inne kobiety, żeby uważały, jak będą wychodziły drugi raz za mąż. Kiedy coś się stanie i będzie źle, od razu trzeba reagować. Trzeba uciekać od takiego związku, bo nigdy nie będzie lepiej. A mnie było szkoda, bo rodzina, bo może się zmieni. Na końcu pomyślałam, że każdy pomyśli - głupia stara coś wymyśla! A ja nie wymyślam, choć wiem, że mówię o tym za późno. O! Tu mam zdjęcie jeszcze z listonoszem. To w domu rodzinnym w Lipinie Starej.

Ładna Pani była.Podobno. Tak mi mówili, kiedy byłam młoda.

Podziel się wspomnieniami. Zapraszamy Państwa do opowiadania swoich rodzinnych historii. Czekamy pod numerem: 81 44 62 800. Adres email: [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski