18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Piotr Glądała stworzył drzewo genealogiczne rodziny, które zawiera ponad 400 osób

Marcin Jaszak
Piotr Glądała z Lubelskiego Towarzystwa Genealogicznego rozpoczął tworzenie drzewa genealogicznego swojej rodziny w 2004 roku. Dziś może się pochwalić ogromnym archiwum rodzinnym i drzewem, które zawiera ponad 400 osób. Podczas poszukiwań poznał Juliana, który był zegarmistrzem, Władysława, który napisał podanie i został chłopem oraz Jana zakochanego w Leokadii. Historii potomków Tomasza i Anny oraz rad, jak odnaleźć ślady swoich przodków wysłuchał Marcin Jaszak.

Podaj rękę pradziadowi i spójrz w jego oczy
Przychodzi początkujący genealog do fachowca i zadaje pytanie. Chciałbym poznać historię moich przodków. Od czego zacząć?
Na początek na pewno szukamy wszelkiego rodzaju dokumentów przechowywanych w domu. Później czas na przekazy ustne. Wszystko to, co słyszymy od naszych dziadków. Opowieści rodzinne przekazywane z pokolenia na pokolenie. Dzięki temu możemy się przenieść do początku dwudziestego, a na-wet końca dziewiętnastego wieku. Na początek najistotniejsze dla nas informacje: kiedy i gdzie urodził się ojciec mojego dziadka. Daty i miejsca urodzin, małżeństw, zgonów, które później sprawdzamy w księgach parafialnych czy archiwach państwowych.

Będę sceptyczny. Dziadkowie nie żyją.
Może wytłumaczę to tak. Zaczynamy od "osoby genealogicznej", składającej się z trzech faktów. Aktu urodzenia, małżeństwa i zgonu. W tych dokumentach zawarte są informacje, w jakiej miejscowości się urodził, czyim synem był czy czyją córką była. Na pewno rodzice mają jakieś dokumenty. Wiedzą, kiedy zmarli ich rodzice. Kiedy dziadkowie brali ślub. Z tymi informacjami idziemy do Urzędu Stanu Cywilnego i prosimy o odpis zupełny. Trzeba jednak pamiętać, że musimy się tam wykazać konkretną datą roczną, bo nie możemy siąść i wertować dokumentów. Dane zawarte w tych dokumentach wiążemy jakby w łańcuszek. Dziadek urodził się w tej parafii i miał takich rodziców. Szukamy zatem, gdzie urodził się jego ojciec.

No to mamy suchą genealogię. Daty, miejsca. Moi przodkowie to tylko trzy fakty?
Tak się wydaje i to może być początkowo zniechęcające. W trakcie poszukiwań okazuje się, że tę osobę "ubieramy" w kolejne, już nie tak suche, fakty. Ale o tym później. Proszę popatrzeć, to jest drzewo genealogiczne mojej rodziny. Dzięki temu będę mógł dokładniej wytłumaczyć cały proces poszukiwań.

Ten zwój ma jakieś pięć metrów! Ile tu jest osób?
Około czterystu. Przodkowie i kuzyni. Kilka odnóg. Mam jeszcze osoby, których nie wpisałem. Uzbierałoby się wszystkich około dwóch tysięcy. W linii prostej mam udokumentowanych wszystkich przodków.

No to idźmy po Pana linii. Potomkowie Tomasza Glądały. Tomasz urodzony około 1770 roku, zmarł w 1824. Miał żonę Annę. Najstarszy przodek, do którego Pan dotarł. Zacznijmy jednak od początku poszukiwań według genealogów. Pana dziadek Kazimierz urodził się we Frankfurcie nad Menem.
Jego ojciec Julian to przedstawiciel pokolenia wyjeżdżającego "na saksy". Okres od 1890 do 1910 roku to w Kraju Nadwiślańskim kryzys. Julian, jak wiele osób z jego pokolenia, szuka zarobku w Niemczech. Osiedla się we Frankfurcie, tam poznaje swoją żonę. Rodzi się mój dziadek Kazimierz. W latach trzydziestych rodzina wraca do Polski i w latach pięćdziesiątych Kazimierz osiedla się w Lublinie.

Julian był zegarmistrzem i synem Jana. Jak dotarł Pan do Jana?
Znałem jego datę śmierci, 1937 rok. Wiedziałem, że został pochowany w Popowicach koło Wielunia. To ciekawa historia, bo akurat w 2004 roku, kiedy zacząłem zajmować się genealogią rodzinną, to kuzynostwo z innych linii zaczęło robić to samo. Spotkaliśmy się w internecie. Zaczęliśmy siebie opisywać i poznawać. Przedstawiciele trzech gałęzi. Zdzisław z Wrocławia, Grażyna z Praż-ki, no i ja. W końcu spotkaliśmy się na początku 2005 roku w Popowicach, tam gdzie zmarł Jan. Poprosiliśmy Grażynę, aby poszła do księdza proboszcza w Popowicach i wzięła akt zgonu Jana. Tu mamy bardzo ważną informację. Jan Glądała urodził się w 1867 w parafii Bolesławiec w powiecie wieluńskim, zamieszkały w Popowicach. Syn Władysława i Bibliany z Armanowskich, małżonków Glądałów. I już mamy dalsze ślady! Okazało się, że dokumenty od 1816 do 1867 roku są w Archiwum Państwowym w Łodzi, zaś dalsze w Kaliszu.

Kolejna genealogiczna szychta zamknięta. Doszliśmy do Władysława. Wie Pan o nim coś więcej?
Jego ojciec Krystian miał pięcioro dzieci. O Krystianie wiem niewiele. Prawdopodobnie był wyrobnikiem i utrzymywał się z prac dorywczych. Ale udało mu się wy-kształcić syna Władysława. Z dokumentów i aktu stanu cywilnego wynika, że był czeladnikiem, a później prawdopodobnie mistrzem szewskim. I tu możemy powiedzieć o Władysławie o wiele więcej. Trzeba bardzo uważnie czytać wszelkie dokumenty, wtedy otwierają się kolejne furtki. Jest napisane, że był czeladnikiem, a w tamtych czasach trzeba było spełnić kilka wymogów, aby nim zostać. Co to oznacza? Aby zostać przyjętym na kurs trzeba było być człowiekiem religijnym oraz umieć czytać i pisać. I to nie są już te suche fakty, o których pan mówił.

No to miał Pan piśmiennego przodka w XIX wieku.
Mam nawet jego podpis. Ten dokument to perełka w moich zbiorach i dalszy ciąg historii Władysława. W 1868 roku Bolesławiec w wyniku represji popowstańczych traci prawa miejskie. Co za tym idzie? Upadek ekonomiczny miasta. Władysław prawdopodobnie zaczyna szukać zarobku w innym zawodzie. Składa pismo z prośbą o przyjęcie go do stanu chłopskiego w Popowicach. Prośba i akt notarialny zakupu ziemi. Tu właśnie jest jego podpis oraz dokument z głosowania przedstawicieli wsi. Są to dokumenty z księgi wiejskiej. Brzmi to mniej więcej tak. Owego dnia w wyniku głosowania 22 osoby, spośród 30 mających prawo głosowania, zadecydowały o przyłączeniu Władysława i Bibliany, małżeństwa Głądała do stanu chłopstwa.
I tak Pana przodek został chłopem. Zegar wybija kolejną godzinę. Piękny dźwięk. Czy to pamiątka rodzinna?
Jest w naszej rodzinie od ponad stu lat. Prawdopodobnie pierwszym właścicielem był Jan, rolnik po ojcu Władysławie. Potem zegar przejął Julian, jego syn. Po nim zegar odliczał czas w domu Bolesława, mojego wuja. Po jego śmierci ja go dostałem.

Wróćmy do przodków. O Krystianie, ojcu Władysława, wie Pan niewiele. A Tomasz, który jest na początku drzewa?
Według metryk parafialnych i akt stanu cywilnego pracował jako młynarz w Miodarach, później nagle przenosi się do Gorzowa Śląskiego. Prawdopodobnie był związany z kolonizacją fryderycjańską.

Cóż to takiego?
Akcja przeprowadzona przez Fryderyka Wielkiego na terenie Prus i terenach wcielonych. Tereny mało uprzemysłowione zasiedlał osadnikami między innymi z Polski.

Młynarz, wyrobnik, szewc, rolnik, zegarmistrz i w końcu Pan - historyk. To linia po mieczu, a rodzina po kądzieli?
Tu już pracuję trochę inaczej. W pierwszym przypadku szedłem na ilość. Pierwsze drzewo i początek zabawy. Dążenie do tego, aby znalazło się na nim jak najwięcej osób. Teraz skupiłem się bardziej na ich życiu.

Pana dziadek Mieczysław Armatys był partyzantem.
Najpierw Antoni Armatys, który był ułanem. Jego żoną była Maria Armatys z Rudnickich. To właśnie rodzice Mieczysława. A sam dziadek urodził się w 1922 roku w Piaskach koło Kielc, od 1934 mieszkał pod Lublinem. Był partyzantem. Na początkuII wojny światowej dostał powołanie do robót przymusowych. Oczywiście się nie stawił, tylko nawiązał kontakt z partyzantką w Lasach Parczewskich. Tam służył u kapitana Stępki. W lipcu 44 roku, podczas bitwy pod Jamami, dostał się do niewoli i tak wojna przedłużyła mu się o rok. Najpierw przesłuchania "Pod Zegarem" w Lublinie, potem zostaje przewieziony do siedziby gestapo w Radomiu. Po miesiącu przeniesiony do KL Auschwitz, następnie KL Buchenwald i KL Dachau. Tam został wydany na niego wyrok śmierci. Szczęśliwie wyzwolili go Amerykanie. Dziadek przeżył.

Wraca do Lublina?
Na razie nie. Do 48 roku przebywał pod Piszczelem, bo tam był jego rodzinny dom. Jak napisał w swoich pamiętnikach, łapał zdrowie. W jego zapiskach znalazłem, że ważył 30 kilogramów. Później jedzie do Dąbrowy Górniczej i pracuje w kopalni jako elektromonter. Po jakimś czasie dostaje przydział na stanowisko inspektora w lubelskim Urzędzie Wojewódzkim i wraca z babcią Otylią Armatys do Lublina. W 1973 roku biorą jednak rozwód i rok później dziadek bierze ślub ze Stefanią Szleszyńską. Mieszkają w Lublinie i Zamościu. Tu zaczyna się inna historia. Jakiś czas po śmierci dziadka postanowiłem napisać do jego drugiej żony. Niestety, list wrócił z adnotacją - adresat nie żyje. Jednak wiedziałem, że Pani Stefania miała córkę z pierwszego małżeństwa. Udało mi się z nią skontaktować. Barbara Szleszyńska-Malec zaprosiła mnie do siebie, bo chciała przekazać mi dokumenty po dziadku. Przyjeżdżam, a tam cały stos dokumentów. Można to porównać do Świętego Graala. Mówię panu, ciśnienie mi skoczyło, głowa zaczęła boleć. Byłem tak zaskoczony. Pani Barbara przekazała mi to wszystko i ucieszyła się, że ktoś się po to zgłosił. Oprócz pamiątek po dziadku znalazłem całą masę materiałów związanych z Janem.

Kim był Jan?
Jan Rudnicki, brat mojej prababki Marii Armatys z Rud-nickich. Urodził się w Kielcach w 1896 roku. Tu mam dowód osobisty wydany w Lublinie. Wynika z niego, że był właścicielem kamienicy przy ulicy Pawiej w Lublinie. A tu dyplom ukończenia kursu samochodowego z 1924 roku. W okresie od 1905 do 1907 roku działał w PPS. Oczywiście tym sprzed pierwszej wojny, to istotne. Był działaczem w tak zwanych bojówkach i roznosił, jak pisze w pamiętnikach, bibułki. Te materiały kolportował w okolicach Kielc. Jak pisze, brał też udział w egzekucjach.

Przeczytajmy. "...Naczelnik dostawał ostrzeżenia od partii, żeby więcej się nie znęcał nad więźniami. Nie usłuchał, więc spadła mu głowa..."
To o Rosjaninie, naczelniku więzienia w Kielcach. Jednak i Jana nie ominęły represje. Trafia do więzienia i zostaje skazany na wygnanie. Przez jakiś czas mieszka w Kowlu i tam poznaje swoją Lodziu-chnę, czyli Leokadię. To była wielka miłość.

Znów zacytuję słowa Jana. "... Ja swoim rodzicom powiedziałem już wszytko, co miałem powiedzieć, że bez Ciebie świat mi jest niczem i tylko Ty jedna jesteś dla mnie Gwiazdą, która świecić mi będzie przez całe życie... Przy Tobie ja zupełnie inne myśli mam w głowie. Przy Tobie jasno i wesoło patrzę w świat... słowem, że zupełnie inna energia, inny duch jest we mnie..."
I dochodzimy do sedna. Zaczęliśmy od "osoby genealogicznej", składającej się z trzech faktów, czyli aktu urodzenia, małżeństwa i zgonu. Później zaczynamy go ubierać w inne fakty. Dowód osobisty, książeczka wojskowa, pamiętnik, zdjęcia, listy. Nagle z całej tej sterty materiałów wyłania się żywy człowiek, który nabywał majątki, kochał, tęsknił, płakał, walczył czy nawet zabijał. Wręcz podajemy mu rękę, patrzymy w oczy. Czy to nie jest najwspanialsza nagroda za trudy kilkuletniej pracy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski