MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Rodzina Kiełbików

Marcin Jaszak
Brygada strażacka w Spiczynie. Jan Niziołek siedzi w pierwszym rzędzie trzeci od prawej
Brygada strażacka w Spiczynie. Jan Niziołek siedzi w pierwszym rzędzie trzeci od prawej archiwum Kazimierza Kiełbika
Pracował w kopalni, później był rolnikiem. Pamięta budowę kina Kosmos i ciągnik odpalany za pomocą lutlampy. Kazimierz Kiełbik wspomina swoją rodzinę, wywiezioną do Archangielska, dziadka strażaka, ojca, którego sprzedał Niemcom i pierwszą kąpiel w Wieprzu ze swoją przyszłą żoną. Dziś cały czas pracuje nad opanowaniem obsługi komputera, chciałby pojechać na grób brata stryjecznego do Loretto i zapalić skręta. Nie boi się też oficjalnie przyznać, że w młodości służył w ORMO.

Mam dla pana robotę. To trudny temat i wymagający czasu. Próbuję dowiedzieć się wszystkiego o rodzinie. Trzeba chodzić po cmentarzach, archiwach, trzeba poszukać w IPN-ie. Cały czas zastanawiam się, co tak naprawdę robił mój ojciec. Szukam też historii jego brata Jana, który został wywieziony z rodziną do Archangielska. Trochę o nich wiem i myślę, że warto tym ludziom poświęcić choć mały akapit. Przeżyli wiele, a teraz odchodzą w zapomnienie. Może pan mógłby pomóc mi szukać w archiwach?

Przykro mi, ale tym razem tylko słucham.
Mam trochę wspomnień i mogę opowiedzieć. Od czego zaczniemy? Ja to bym wolał od tych, co są już na cmentarzach...

Może jednak na początek coś o sobie.
Jak tak, to pokażę zdjęcie spod Grójca. Byłem w życiu górnikiem i rolnikiem. Tu jestem za kierownicą ursusa C-45. To było w Jasieńcu koło Grójca gdzieś w 1958 roku, bo po szkole górniczej w najpierw popracowałem trochę pod ziemią, później poszedłem na kurs rolniczy. Jeździłem ciągnikiem po całym Lublinie i woziłem materiały budowlane. Na budowę kina Kosmos też woziłem.

Cóż to za maszyna?! To z boku, to koło zamachowe?
Pierwszy Ursus produkowany w Warszawie. Cholernie ciężki i problemem było jego odpalenie. Trzeba było wykonać cały rytuał. Najpierw rozgrzewało się gruszę żarową za pomocą lutlampy, a później wyjmowało się kierownicę i kręciło wałem korbowym, właśnie przez to koło. Jak się nie uważało, to można było połamać ręce. Następny model był już zmodernizowany i odpalanie było inne - za pomocą rozruchu benzynowego. Nie trzeba było już rozgrzewać gruszy i kręcić wałem za pomocą kierownicy. Ciągnik był wyposażony dodatkowo w świecę zapłonową, brzęczek wytwarzający iskrę oraz rozrusznik wahadłowy. Uruchomienie polegało na włączeniu cewki brzęczykowej, przełączeniu zasilania na benzynę i włączeniu rozrusznika. Gdy silnik ruszył należało pozostawić go na chwilę na wolnych obrotach i po jakimś czasie, jak grusza się dostatecznie nagrzała, przełączyć zasilanie na olej napędowy i wyłączyć brzęczek. Ale niektórzy i tak nadal odpalali za pomocą kierownicy.

Budował Pan Kosmos? To pewnie i otwarcie kina Pan pamięta?
Budowałem, ale otwarcia nie widziałem, bo wtedy znów pojechałem na Śląsk. Zbliżała się służba wojskowa i pojechałem do kopalni, żeby nie pójść do wojska.

Jak to?
No takie chyba miałem przekonania wyniesione z domu. Niby część była żołnierzami, ale pod koniec lat pięćdziesiątych jakoś nie miałem ochoty służyć. Nawet mój tata ma zdjęcie w mundurze, choć nigdy w normalnym wojsku nie służył. Poza tym miałem wpadkę podczas pracy. Po Kosmosie, woziłem cegłę na remont Pałacu Małachowskich w Nałęczowie. To był początek 1959 roku. Jechałem z trzema przyczepami z góry od Sadurek. Naprzeciwko mnie jechał willys z jakimś prokuratorem, no i żeby w nich nie wjechać wpakowałem się na pobocze. Przewróciłem ciągnik i wysypałem cegłę. Jakbym tego nie zrobił, byłbym ich rozwalił. To było tuż przed świętami wielkanocnymi. Po lanym poniedziałku spakowałem się i pojechałem na Śląsk. Mogły być jakieś konsekwencje, więc wolałem wyjechać.

Czyli rozmawiam z emerytowanym górnikiem?
A gdzie tam. Pracowałem w kopalni Polska w Świętochłowicach pięć lat. Później wróciłem w rodzinne strony do ojca Stanisława i związałem się z rolnictwem. Wsiadłem też znów na ciągnik i jeździłem po Lublinie. W latach siedemdziesiątych pracowałem w betoniarni przy Gospodarczej, później przy wielkiej płycie i tak życie leciało. Żona też pracowała.

Właśnie. Żona?
Pochodziła z sąsiedniej wioski z Zawieprzyc. Znałem ją wcześniej. Kiedy przyjeżdżałem na urlopy ze Śląska, ona uczyła się w szkole rolniczej w Kijanach. Miała na imię Zofia. Ładna była dziewczyna. Po trzech miesiącach od pierwszego poważnego spotkana wzięliśmy ślub. Pamiętam jak kąpaliśmy się nago nad Wieprzem. Tak się poznawaliśmy. Jest co wspominać...
Nie będę pytał czy woda była zimna. Mówił Pan na początku o Janie i Archangielsku.
Jan Kiełbik był bratem mojego taty i mieszkał z rodziną w Łuszczowie. W lutym 1940 roku został wraz z żoną Katarzyną i dziećmi deportowany ze wsi Józefów w powiecie Wołkowysk w okolice Archangielska. Mieli sześcioro dzieci. Stanisławę, Kazimierza, Zenobię, Zofię, Łucję i Wiesławę. Na tym zesłaniu przebywali w Tuszyłowie koło Archangielska do lutego 1942 roku, a później do 1946 roku w kołchozie we wsi Zołotonasza w Kazachstanie. W 1941 roku zmarł Jan i córka Zenobia, która miała wtedy osiemnaście lat. Z kolei Kazimierz, syn Jana, służył w 16. Batalionie Strzelców II Korpusu Polski we Włoszech w armii Andersa i zginął w 1944 roku pod Monte Cassino i leży na cmentarzu w Loretto. Reszta rodziny wróciła do Polski w maju w 1946 roku.

To właśnie im chciał Pan poświęcić choć jeden akapit. A Pana historia i rodzina?
Urodziłem się w Spiczynie w 1939 roku. Tam, jako dziecko przeżyłem pamiętne bombardowanie Lublina w 1944 roku. Pamiętam to doskonale, bo bomby spadały i u nas. Miałem 6 lat i widziałem te poszarpane ciała. Śniło mi się to po nocach. Zginęło wtedy około dziesięciu osób w tym moja matka chrzestna Edwarda Rodzik. Młodziutka była, miała jakieś 19 lat.

Cóż to za oddział strażacki na zdjęciu?
To jest mój dziadek Jan Niziołek. Ojciec mojej mamy. Był strażakiem w Ochotniczej Straży Pożarnej w Spiczynie i zginął w wieku 42 lat. Niemcy go zatłukli, chyba za jakąś nielegalną świnię. Miałem wtedy trzy lata i pamiętam uroczysty pogrzeb strażacki. Był październik, lało jak z cebra, a jego koledzy szli obok z latarniami. Ale z Niemcami pamiętam jeszcze inną historię, bo sprzedałem im mojego tatę.

Słucham?!
Tata pędził bimber. Pewnego razu przyszedł do nas jeden Niemiec z granatowymi policjantami. Siadł na kufrze, dał mi cukierki i czekoladę i zapytał gdzie ojciec ma trąbki. Ja zadowolony powiedziałem, że pod łóżkiem. To były rurki od tej jego bimbrowni. Na szczęście nic mu nie zrobili, tylko sprzęt zniszczyli.

Szuka Pan dokumentów o ojcu w IPN-ie? Po co?
Bo tak naprawdę, to nie wiem co robił. Był zastępcą sołtysa. Miał dwa erkaemy i pistolet niemiecki. Znalazłem o nim wzmiankę we wspomnieniach o Zdzisławie Brońskim "Uskoku" z AK. Możliwe, że miał coś wspólnego z AK. Ale z drugiej strony mógł działać na dwa fronty. Jak kończyła się wojna, to u nas zorganizowano zabawę i w trakcie tego świętowania postrzelili go prawdopodobnie ludzie z AK. Nie wiem czym mógł im podpaść. Nigdy nie chciał o tym opowiadać. Skończyło się tym, że później stracił nogę. Choć to dobry chłop był.

Pan tak po prostu mówi o takiej przeszłości? Każdy chce się zazwyczaj chwalić jakimiś bohaterskimi czynami.
Cóż tu się wstydzić. Ja na przykład byłem w partii. To było jeszcze na Śląsku. Młody byłem i na jakiejś uroczystości powitalnej Gierek mnie wprowadził. Później ojciec się na mnie wkurzył, bo jak wróciłem do domu, to przyniosłem karabin.

W partii karabin?
Nie. Wstąpiłem do ORMO i stąd. Byłem ciekawy jak oni pracują. Nie wstydzę się, bo nic złego nie robiłem. Kiedyś chroniliśmy na przykład jakiegoś księdza, bo strażnik więzienny się do niego przyczepił. Jak złapaliśmy tego strażnika, to wielka chryja była. Miał pistolet, a my wtedy byliśmy bez broni. Powystrzelałby nas, ale milicja nam pomogła. Takie to było ORMO, w którym byłem.

A dziś?
Dziś jestem na emeryturze. Próbuję nauczyć się pracować na komputerze i martwię się o moje dzieci, bo im się życie nie poukładało. Czasem siądę i wspominam. Dlatego do pana przyszedłem. Takie urywki z przeszłości. Mogę opowiedzieć jeszcze jak krowy pasłem i maturę przepiłem.

To ciekawe.
W dzieciństwie nauczyłem się palić. Jak się krowy pasło, to skręcaliśmy papierosy z liści. Dusiło jak cholera, ale dawaliśmy radę. Pamiętam jednego kumpla z pastwiska. Wołaliśmy na niego Tygrys. Niezły zakapior był. Później, kiedy w szkole chcieli mu obciąć włosy, to uciekł z klasy przez okno na drugim piętrze. A matura to w szkole w Kijanach. Miałem pójść, ale spotkałem mojego profesora i zamiast na maturę poszedłem pić z nim wódkę. Osmoliński się nazywał. Ostatecznie zostałem technikiem rolnikiem, ale bez matury.

Panie Kazimierzu chciałbym Panu zrobić zdjęcie.
Dobrze, ale widzi pan ten napis? Chciałbym mieć zdjęcie na jego tle. Piękny ten napis... A co? Jeśli Bóg jest?!

Wierzy pan w Boga?
Kiedyś wierzyłem, a teraz, jak tak patrzę, to ludzie chyba przestali umieć wierzyć i ja po części też. Choć coś tam musi być. Chyba przez te trudne czasy ludzie zapomnieli jak wierzyć.

Kiedyś było lepiej?
Nie wiem czy lepiej. Trudne to były czasy. Ale jak to się mówi, było tak - boso, ale w ostrogach. A dziś młodzi ludzie, przepraszam za wyrażenie, nie mają jaj.

A Pan jakim jest człowiekiem?
Polakiem.

Co dla Pana znaczy to słowo?
Bóg, honor i ojczyzna.

Przecież zapomniał Pan jak się wierzy.
Mam swoje lata i nadal wielu rzeczy nie wiem. Wydaje mi się, że dziś honor dla wielu odszedł w zapomnienie, tak samo jak ojczyzna. A Bóg? Nadal nie wiem.

No to na koniec zapytam o marzenia.
Chciałbym pojechać na grób mojego brata stryjecznego do Loretto. Może warto byłoby też spróbować zapalić choć raz w życiu marihuanę, bo zawsze zastanawiałem się jak to jest. No i oczywiście cały czas pracuję nad opanowaniem tego komputera, jak już się nauczę, to wyślę panu list, bo pocztę udało mi się już założyć. Mam jeszcze jedno ogromne marzenie. W przeszłości spotkałem piękną kobietę. Do dziś nie potrafię o niej zapomnieć. Szukałem w internecie, ale na razie nic nie znalazłem. Może uda mi się ją kiedyś odnaleźć. A tak w ogóle to jestem sam, martwię się o moje dzieci i powoli przygotowuję się do chemioterapii, bo dowiedziałem się, że mnie to czeka. Ale powiem panu, że wszystkie kłopoty z czasem mijają.

***

Podziel się wspomnieniami

Zapraszamy Państwa do opowiadania swoich rodzinnych historii. Czekamy pod numerem: 81 44 62 800.
Adres email: [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski