Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Trudna podróż z dalekiej Syberii. Wspomnienia Tadeusza Króla (ZDJĘCIA)

Marcin Jaszak
Huta szkła, rzeka, która dzieli miasto oraz trudna podróż z dalekiej Syberii. Wspomnienia Tadeusza Króla
Huta szkła, rzeka, która dzieli miasto oraz trudna podróż z dalekiej Syberii. Wspomnienia Tadeusza Króla Anna Kurkiewicz
Gdyby Jan nie unikał służby w armii carskiej, nigdy nie spotkałby Józefy. Tadeusz Król opowiada o losach rodziny, która na początku XX wieku trafiła do Orenburga, aby po latach wrócić w okolice Nałęczowa.

Nie wiem, od czego zacząć opowiadać.

Gdzieś się Pan urodził, gdzieś spędził dzieciństwo, a Pana rodzice jakoś się spotkali, dziadkowie gdzieś pracowali, w międzyczasie przeżyli dwie wojny... Proszę wybierać.
To są moi rodzice Jan Król i Józefa z domu Blejsz. Tata urodził się w 1894 roku w Drzewcach koło Nałęczowa, a mama w 1900 roku w miejscowości Sokół Huta. To jest w pobliżu Łodzi.

No i już mamy punkt zaczepienia. Kawał drogi miał Jan do Łodzi. A może to Józefa przyjechała w te okolice?
Historia jest taka, że dziadek mojej matki otrzymał w posagu za żoną hutę szkła w pobliżu Łodzi. Ta huta przeszła później w ręce trzech osób. Na Juliusza Blejsza - syna właściciela i ojca mojej matki, na ciotecznego brata Juliusza - Augusta Hunke i jeszcze jakiegoś Żyda. Juliusz próbował znaleźć rynek zbytu dla wyrobów hutniczych, zatem jeździł po terenach, które były pod zaborem rosyjskim. Te podróże wydały się podejrzane ówczesnym władzom i dziadek został posądzony o szpiegostwo. W 1911 roku został aresztowany, a następnie wywieziony gdzieś w okolice Orenburga, jakieś trzy tysiące kilometrów stąd. Miasto dzieli na dwie części rzeka Ural i to jest bardzo istotne dla dalszej historii rodziny, ale o tym za chwilę. Juliusz trafił do Orenburga, a jako że był specjalistą od pieców hutniczych, traktowano go całkiem nieźle. Zatrudniano do nadzoru budowy pieców. Żandarmi zabierali go na sanie, jechał parę dni, na miejscu budował piece, po czym odwozili go do Orenburga. Otrzymywał za to nawet wynagrodzenie. Przywoził do domu barana i beczułkę miodu.

Juliusz miał chyba jakąś rodzinę. Jego żona z dziećmi została w Polsce?
Klementyna z domu Hamprecht została w Polsce z piątką dzieci, ale za rok ich też wywieziono. Na szczęście, dzięki wstawiennictwu gubernatora radomskiego, trafili w okolice Orenburga. Zamieszkali jednak po drugiej stronie rzeki w innej części miasta.

Ciekawe nazwisko.
Hamprecht? Bodajże czeskie, bo Klementyna pochodziła z Cieszyna Śląskiego. Jak mówiłem, trafiła do Orenburga i przez rok mieszkała w wiosce tatarskiej. Od razu dostała kożuch, bo miała dbać w wiosce o zaopatrzenie. Zresztą była tam bardzo dobrze traktowana. Najstarszy brat mojej mamy pisał dla kobiet z wioski listy do ich mężów przebywających w wojsku. Po roku Klementyna przeprowadza się z dziećmi w inne miejsce i tam spotyka się z mężem. Zamieszkują razem. Juliusz zarabia budując piece i jakoś żyją. Ich najstarszy syn pracował w zakładach szewskich, produkujących obuwie na potrzeby armii. Średni syn pracował w fabryce konserw, ale wynosił konserwy w cholewkach butów, złapali go i zwolnili. Poszedł więc pracować do zakładów szewskich. A najmłodszy syn, jako że miał jakieś pięć lat, poszedł do ochronki i tam uczył się cztery klasy po rosyjsku.

Skoro jednak dziś rozmawiamy w Lublinie, to musieli jakoś z tej Rosji wrócić.
Nie tak szybko. Najpierw przyjechał mój ojciec Jan Król.

Robi się ciekawie. Jak to przyjechał?
Tata w 1914 roku należał do Związku Walki Czynnej, a później do Polskiej Organizacji Wojskowej. Mam nawet dokumenty z Centralnego Archiwum Wojskowego, które potwierdzają, że należał do organizacji od września 1914 roku do czerwca 1915 roku. Tata został przydzielony do oddziału lotnego w Buchałowicach i otrzymał funkcję magazyniera i dostawcy broni. Dostarczał broń z powiatu puławskiego do komendy POW w Lublinie. Opowiadał, jak odbierali broń rosyjskim żołnierzom i dostarczali do centrali. Niszczyli też listy kandydatów do wojska carskiego.

W końcu go złapali.
Złapali, ale nie za tę działalność. W czerwcu 1915 roku otrzymał kartę powołania do wojska carskiego. Nie dość, że sam się nie zgłosił, to jeszcze agitował, aby inni odmówili służby. Oczywiście skończyło się to aresztowaniem. Jakieś trzy czy cztery tygodnie przebywał na Zamku Lubelskim, a później został wywieziony na Syberię. Pracował w kopalni w Irkucku. Jemu też płacili i za zarobione pieniądze kupował złoto. Na Syberii przebywał osiem lat, między innymi w Samarze, Buzułuku, Moskwie, Mińsku i Orenburgu.

Kupował złoto, a zatem inwestował.
Ta inwestycja później uratowała jego rodzinę. Złoto okazało się warte kilka bochenków chleba, ale o tym za chwilę. Dyrektorem kopalni był Polak, więc Jan został w końcu zwolniony z przymusowej pracy i trafił do Orenburga, tam poznał i zaprzyjaźnił się z braćmi mojej mamy. Zaprosili go do domu, a tam oczywiście zadurzył się w ich siostrze Józefie Blejsz. Wzięli ślub w 1920 roku w kościele rzymskokatolickim.

Rzymskokatolickim?
Tak, bo tam mieszkało dużo Polaków. Nawet cmentarz rzymskokatolicki tam był. Wrócę jeszcze do tego złota. W 1920 roku w niektórych guberniach panował ogromny głód. Wtedy właśnie to złoto uratowało rodzinę. Proszę sobie wyobrazić, że za bochenek chleba ojciec oddał złoty zegarek, a mama za złote kolczyki kupiła kilogram pszennych otrębów.

Nie mogli wyjechać stamtąd wcześniej?
Trwała wojna polsko-bolszewicka, więc nie mogli. Po podpisaniu pokoju w marcu 1921 roku dostali pozwolenie na powrót do Polski. Najpierw wyjechała Klementyna z synami, a później moi rodzice. Rodzice wracali do domu prawie cały rok. Po drodze ojciec zachorował.

A co go dopadło?
Tyfus. Przebywał trzy tygodnie w szpitalu w Moskwie.

Józefa musiała się wtedy gdzieś podziać?
Najpierw wałęsała się po ulicach, ale w końcu pomógł jej jakiś urzędnik. Wskazał miejsce, gdzie mama otrzymała nocleg i wyżywienie. I tak przeczekała. Ojciec wyszedł ze szpitala i pojechali dalej, ale wkrótce zachorowała mama. Ona z kolei leżała cztery tygodnie w szpitalu w Mińsku. Tym razem ojciec musiał jakoś przeczekać. W końcu udało im się dojechać do Polski. Kilka miesięcy mieszkali w Kowlu, a później wyjechali do Radomia.

Nie pojechali w rodzinne strony?
W końcu pojechali, bo sytuacja ekonomiczna ich zmusiła. Ojciec pracował i zarabiał, ale właśnie wtedy zaczęła się słynna hiperinflacja. Mama zbierała pieniądze do wielkiego worka. Zbierała i zbierała. Kiedy wysoki na jakieś półtora metra worek został napełniony, pojechali na targ. Za te pieniądze udało im się kupić jedynie ubranie robocze. Ojciec stwierdził wtedy, że to nie ma sensu, bo w ten sposób po prostu zginą. Wyjechali zatem do Nałęczowa. Tu tata dostał od swojego ojca kawałek ziemi i na tym kawałku gospodarzył. Był też szewcem.

Zaczęły im się rodzić dzieci...
W 1925 roku urodził się Bolesław, w 1928 roku - Krystyna i na końcu ja w 1931 roku. Kiedy zaczęła się wojna, brat Bolesław wstąpił do partyzantki. Służył w Batalionach Chłopskich i otrzymał stopień porucznika. Miał pseudonim "Krewny" i brał między innymi udział w rozbrojeniu policji granatowej w Wąwolnicy oraz w bitwie z Niemcami pod Karmanowicami. To są jego krótkie wspomnienia. Proszę posłuchać: "... 23 lipca 1944 roku w godzinach popołudniowych kompania BCh pod dowództwem ppor. Zygmunta Bingoraja "Oskara" znajdowała się we wsi Klementowice... w oddziale były dwa lekkie karabiny maszynowe, trzech kolegów miało pepesze, dwóch steny, a pozostali, w tym ja mieliśmy karabiny. Tego dnia do naszego oddziału dołączyło czterech uzbrojonych w karabiny bechowców z Klementowic, był wśród nich Wacław Stasiak. Dołączyło również czterech uzbrojonych w pepesze żołnierzy AL z placówki Buchałowice. Pamiętam Jana Gregorczyka, Klemensa Żeleźniaka i Bohdana Łukę. Była już noc..."

Brat w batalionach, to pewnie i Pana wciągnięto w "podziemie".
W jakiś sposób tak, choć wtedy byłem jeszcze dzieciakiem, a dzieci mogły pójść prawie wszędzie bez przeszkód. Wykorzystywano mnie zatem jako łącznika. W końcu jednak przechwycili mnie żandarmi niemieccy. Zatrzymali i pytają po polsku, gdzie idę. Odpowiedziałem, że do kolegi. Oni znów pytają, gdzie są bandyci. Ja odpowiadam, że nie wiem. No to cię zabierzemy do Niemiec - zarządzili. Odpowiedziałem, że bardzo bym chciał, ale żeby zawieźli mnie do mamy, bo ona już wcześniej została wywieziona na roboty. No i mnie puścili.

O tym Pan nie wspominał.
Została wywieziona w 1940 roku i przebywała tam półtora roku. Pracowała jako pomoc kuchenna w miejscowości Krefeld. Zresztą brat też został aresztowany, ale udało się go ocalić...

Proszę opowiadać.
Brat został przechwycony, kiedy jechał pociągiem z Lublina do Nałęczowa. Przed Sadurkami Niemcy zatrzymali pociąg i aresztowali między innymi Bolesława. Na drugi dzień tata dowiedział się o aresztowaniu i od razu pojechał do wójta Wąwolnicy.

A cóż mógł pomóc wójt?
Wójt mieszkał od lat w Wąwolnicy, ale był z pochodzenia Niemcem. Prawdopodobnie służył w legionach jako najemnik. Dzięki temu bardzo dobrze znali się z moim ojcem. Więc tata w te pędy do wójta, a ten zaraz za telefon. Zadzwonił do Lublina i wypytał o aresztowanego Bolesława Króla. Jako wójt przekonał jakiegoś oficera, że Bolesław jest bardzo potrzebny i natychmiast ma wrócić do Wąwolnicy. Były trudności, ale wójt przeforsował je kilkoma przekleństwami i głośniejszymi zdaniami. Na drugi dzień Bolek był już w domu. Od tej pory chodził do Lublina na piechotę. Zdarzało się, że nawet Niemcy spotykali go po drodze i proponowali podwózkę, ale ten uparcie odmawiał.

Widzę, że dużo się działo podczas wojny w okolicach Nałęczowa.
Działo się. W okolicach ukrywało się wielu zbiegłych jeńców radzieckich. Już w sierpniu 1941 roku rodzice udzielali schronienia dwóm z nich. Mieszkali u nas Białorusin Mikołaj Kapelusz i Rosjanin Michał Palejew. Hitlerowcy przyjeżdżali samochodami do wsi w poszukiwaniu bandytów, ale bez efektu. Jednak w końcu władze niemieckie wyznaczyły wysokie nagrody za wskazanie zbiegłych jeńców, a za udzielenie im pomocy stosowano kary - publiczne egzekucje i niszczenie wiosek. W tej sytuacji pod koniec 1942 roku jeńcy radzieccy zrezygnowali z pomocy rolników i zorganizowali oddziały partyzanckie.

Zmienię temat. Wspominał Pan, ż e był dyrektorem szkoły.
Moja kariera zawodowa to długa historia. Najpierw ukończyłem liceum pedagogiczne w Radomiu, bo tam mieliśmy rodzinę. Najpierw jeszcze zacząłem naukę zawodu, bo tata umarł i trzeba było szybko pomyśleć o przyszłości. Uczyłem się zawodu cholewkarza, ale zrezygnowałem. Po liceum skończyłem Wyższą Szkołę Pedagogiczną w Krakowie. Tam uzyskałem tytuł magistra biologii.

Czyli uczył Pan biologii?
Właściwie to nie. Tak się potoczyło, że uczyłem matematyki. Od 1955 roku uczyłem i pracowałem jako kierownik szkoły w Turowoli, w Walinnie i Uścimowie. W 1965 roku powierzono mi funkcję kierownika szkoły podstawowej w Tyśmienicy i tam przepracowałem dwadzieścia cztery lata. O mojej pracy mógłbym opowiadać i opowiadać. W końcu to było całe moje życie.

A ja mógłbym słuchać, tylko miejsca w gazecie by nie wystarczyło. Może w kilku słowach Pan podsumuje tę pracę i pasję nauczycielską.
Pozwoli pan, że powiem wierszem: " Śniło mi się, że zakończyłem już ziemski trud i zjawiłem się u rajskich wrót. Klucznik niebieski widząc mnie rzekł - to jakiś wielce sterany człek. Po czym zapytał - coś czynił tam, że chcesz być godny niebieskich bram. Odparłem jako delikwent świadom swych wad - uczyłem w szkole przez wiele lat. Uderzył klucznik w niebiański dzwon i wpuścił mnie również do rajskich stron. Weź harfę i nimb ten włóż bo swoje piekło odbyłeś już - rzekł".

A tak poważnie, gdybym się urodził drugi raz, wybrałbym ten sam zawód.

Rozmawiał Marcin Jaszak

Podziel się wspomnieniem
Zapraszamy Państwa do opowiadania swoich rodzinnych historii. Czekamy pod numerem 81 44 62 800. Adres email: [email protected].


Codziennie rano najświeższe informacje z Lublina i okolic na Twoją skrzynkę mailową.
Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski