Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Scena Prapremier InVitro: Studium cierpienia (RECENZJA)

Andrzej Z. Kowalczyk
Mariusz Bonaszewski i Jarosław Tomica w spektaklu „Liza”
Mariusz Bonaszewski i Jarosław Tomica w spektaklu „Liza” Maciej Rukasz/materiały teatru
Premiera najnowszej realizacji Sceny Prapremier InVitro, spektaklu „Liza”, miała się odbyć w trakcie tygodnia otwierania odrestaurowanego Centrum Kultury. Jednak względy organizacyjne spowodowały konieczność przełożenia jej na 10. dzień października.

Rozumiem, że mogło to irytować reżysera, ale śmiem twierdzić, iż summa summarum owo przesunięcie w czasie okazało się korzystne. Nie tylko dlatego, że dało Łukaszowi Witt-Michałowskiemu więcej czasu na „doszlifowanie” spektaklu, lecz także – a nawet przede wszystkim – sprawiło, iż jego realizacja nie zaginęła w natłoku wydarzeń i przedsięwzięć towarzyszących otwarciu CK. Zaginąć bowiem w żadnym razie nie powinna.

Spektakl Witt-Michałowskiego klarownie i sprawnie przenosi na scenę warstwę fabularną opowiadania Fiodora Dostojewskiego „Wieczny mąż”, którego jest adaptacją. Oto pewnej nocy w mieszkaniu Aleksego Wielczaninowa (Mariusz Bonaszewski) pojawia się przybysz z przeszłości – Paweł Trusocki (Jarosław Tomica), który po śmierci swej żony, Natalii, dowiedział się o jej dawnym romansie z gospodarzem. I pod pozorem przyjacielskiej wizyty wciąga Aleksego w niejednoznaczną, przewrotną grę, która szybko przeradza się w obustronną, psychologiczną wiwisekcję. To gra w gruncie rzeczy absurdalna, bowiem właściwie nie sposób określić, co ma być jej celem. Zemsta, upokorzenie Wielczaninowa, ocalenie resztek godności Trusockiego? Pewne jest tylko jedno – z owej gry nikt nie może wyjść zwycięsko. Witt-Michałowski sugestywnie, a jednocześnie z dużym wyczuciem pokazuje owe zmagania sprawiając, że jeśli nawet zna się opowiadanie Dostojewskiego, spektakl śledzi się z niesłabnącą uwagą i zainteresowaniem. Znakomicie także poprowadził aktorów, którzy świetnie pokazali niejednoznaczność i wewnętrzne skomplikowanie obydwu głównych bohaterów. To wielkie walory tej realizacji, ale nie one jednak wydały mi się w niej najważniejsze.

W gruncie rzeczy bowiem „Liza” to przejmujące do bólu studium cierpienia dziecka. Tytułowa bohaterka, kilkuletnia dziewczynka, owoc wiarołomczego związku, jest tu zarówno stawką we wspomnianej grze, jak też orężem, przy pomocy którego się ją prowadzi. Efekt tego jest przerażający. Liza, krzywdzona, dręczona i zastraszana, brutalne wyrwana ze znanego sobie środowiska, a następnie porzucona, jest bezbronną, niczemu nie winną ofiarą niezrozumiałego dla niej konfliktu dorosłych. Witt-Michałowski pokazuje tę budzącą grozę sytuację w sposób bardzo subtelny. Unikając dosłowności i deklaratywności; nieomal podprogowo. Co jednak w najmniejszym nawet stopniu nie osłabia siły i sugestywności przekazu. W trakcie spektaklu i po jego zakończeniu nie sposób uwolnić się od obrazów krzywdzonych i cierpiących dzieci. Wszystkich dzieci, które są krzywdzone i cierpią. Uwalniać się zresztą nie wolno.

„Liza” Sceny Prapremier InVitro bardzo mocno wpisuje się w serię udanych lubelskich adaptacji prozy Dostojewskiego: „Biesów”, „Idioty” i „Zbrodni i kary” Krzysztofa Babickiego oraz „Braci Karamazow” Janusza Opryńskiego. Spektakl Łukasza Witt-Michałowskiego trzeba koniecznie zobaczyć i przemyśleć.

Kurier Lubelski na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski