Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

SOS Wioska Dziecięca w Kraśniku: Ja z tobą jestem i zawsze będę

Sandra Michalewska, Artur Borkowski
SOS Wioska Dziecięca w Kraśniku: Ja z tobą jestem i zawsze będę
SOS Wioska Dziecięca w Kraśniku: Ja z tobą jestem i zawsze będę Sandra Michalewska, Archiwum SOS
- Już od poniedziałku wydawało mi się, że coś kombinują. Coś knują. Ale nie miałam pojęcia o co może chodzić. Dzisiaj rano wychodzę z pokoju, kuchnia jest zamknięta. Mówię: - Boże, coś się stało. Sebastian otwiera drzwi. Na stole stoi tort, a na nim napis "18 lat". Bardzo mi się to spodobało. Świeczki zapalone. Pytam skąd macie zapałki, a Kinga odpowiada: - Papierosów i alkoholu dzieciom się nie sprzedaje, natomiast zapałki kosztują 10 groszy i można je kupić w każdym sklepie - opowiada Halina Kozacka, jedna z 14 mam, pracujących w SOS Wiosce Dziecięcej w Kraśniku.

Sebastian, 11-letni syn (tu cudzysłów jest zbędny) pani Haliny, poprawia: - 20 groszy.

Pięcioro dzieci wstało dzisiaj o szóstej. Nazrywały polnych kwiatów na pobliskiej łące. Wczoraj upiekły tort, który schowały w sąsiednim wioskowym domku. Ciocia nie mogła się niczego domyślić!

- I dostałam od nich jeszcze bransoletkę z serduszkiem, a przecież zakręciłoby mi się w głowie ze szczęścia od samych kwiatów, i piękną poduszeczkę. Niech państwo zobaczą, co na niej wypisały: "Najlepsza mama na świecie".
Mamą, ciocią (panie opiekujące się dziećmi nazywane są różnie, choć uważają, że prawdziwymi mamami mogą być tylko matki biologiczne), Halina Kozacka została dwa lata temu.

- Skończyłam zawodową szkołę włókienniczą i w wieku 17 lat zaczęłam pracować w zakładzie włókienniczym. Na początku na dwie zmiany, a kiedy stałam się pełnoletnia, na trzy. Potem skończyłam technikum włókiennicze. W 85 zrobiłam maturę. Niedługo potem w Częstochowie zaczęłam prowadzić radio zakładowe. Żeby robić to jak najlepiej zdobyłam świadectwo studium dziennikarskiego w Katowicach. Przez kilka miesięcy siedziałam za mikrofonem w Radiu Katowice. Ale nie bardzo mi się tam podobało. Wróciłam do rozgłośni zakładowej. Potem była organizacja i zarządzanie w Politechnice Łódzkiej i duża hurtownia z bielizną, którą miałam przez jakiś czas - wspomina pani Halina.

Na pewym etapie swojego życia stwierdziła, że jest już za późno, żeby mieć własne dzieci. Może dlatego, że przez ileś lat nie spotkała człowieka, z którym chciałaby założyć rodzinę. Podczas studiów na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Śląskiego zainteresowała się rodzinami zastępczymi, niespokrewnionymi z dziećmi. Już wtedy wiedziała, że kiedyś będzie chciała wychowywać dzieci, które zostaną jej powierzone i w żadnym razie nie może ich skrzywdzić.

Przed przyjazdem dokraśnickiej wioski pracowała w ośrodku pomocy społecznej. Zetknęła się tam z rodzinami takich dzieci, które dzisiaj wychowuje. Z ludźmi, którzy z różnych przyczyn znaleźli się na marginesie społecznym.

- Decyzji, żeby zostać wioskową mamą, nie podjęłam od razu. Wiedziałam, że to zadanie nie na dzień, nie na rok. Dzieci, które dzisiaj ze mną mieszkają, chcę doprowadzić do samodzielności. Będę je wspierać i nie mogę pozwolić na to, żeby historia zatoczyła koło i one w przyszłości nie były w stanie założyć normalnych, zdrowych rodzin. Podejmując tę pracę wiedziałam, że jest to zajęcie, którego zwyczajnie nie można zmienić. Z moralnego i etycznego punktu widzenia. Co nie znaczy, że czasem, jak w każdym domu, kiedy zaczynają się jakieś problemy, to człowiekowi nie przemknie przez głowę zła myśl. Ale wówczas pytam sama siebie, czy gdybym wychowywała własne dzieci i one by rozrabiały, dokuczały mi, były niegrzeczne, zostawiłabym je?
Ciocia Halina ma "komputer" w głowie. Pamięta wszystkie daty. Te ważne. - Mieszkamy tutaj od 16 sierpnia 2011. 1 lipca 2012 dostałam piąte dziecko podopiekę, którego oboje rodzice nie żyją - mówi Halina Kozacka. Najstarsza dziewczynka ma 16 lat. Skończyła gimnazjum. Chce się uczyć w technikum o profilu informatycznym albo w liceum ekonomicznym. Jej o rok młodsza siostra za rok pójdzie do liceum w Lublinie. Świetnie się uczy, ma wiele zainteresowań. Trzecia z sióstr skończyła podstawówkę. I oczywiście jest jeszcze Sebastian - przyszły piłkarz.

- Trenuję piłkę nożną w Międzyszkolnym Uczniowskim Klubie Sportowym Kraśnik. Gram na obronie. W marcu byłem na Stadionie Narodowym wWarszawie, na meczu Polska - San Marino - mówi chłopiec i cały czas przytula się do cioci Haliny. - Bo ją lubię - uśmiecha się. 11-latek wspólnie z kolegami z SOS Wioski Dziecięce miał zaszczyt wnieść na stadion polską flagę. - W przyszłości chcę grać jak Lewandowski - dodaje.

- Ja też tego chcę - mówi jego ciocia. - Ale też pragnę, aby Sebastian ustalił w sobie hierarchię wartości. Dzisiaj nie dojadł kawałka tortu, bo powiedział, że jest niedobry. Ja wtedy powiedziałam: - Sebuś, nie możemy wyrzucać jedzenia.
Pracowałam z rodzinami, w których dzieci dostawały jedyny posiłek w szkole. Natomiast w domu były zadowolone, gdy był chleb i mogły go posmarować masłem. I takie rodziny są dzisiaj w Polsce. I w takich rodzinach żyją dzieciaki.
- Jest pani szczęśliwa w Kraśniku?

- Tak. Nigdy nie byłam nieszczęśliwa. Lubię to, co robię. To moja życiowa misja. Czasem mam łzy w oczach, bo coś nie wychodzi. Bo z dzieci wychodzą przeżycia psychiczne z poprzednich lat. Ważne jest to, że moje relacje z mamą dzieci są bardzo dobre. Każda z nas, na ile może, wychowuje je. Nie ma między nami żadnej rywalizacji. Ona spotyka się z nimi w weekend raz w miesiącu, ja jestem z dziećmi przez 24 godziny. Mama mojej "czwórki" kontaktuje się z nimi codziennie. Dzwoni do nich, przyjeżdża, np. niedawno na bierzmowanie córki. Każda z nas - matek uważa, że jeśli jest to tylko możliwe, dzieci, które wychowujemy, powinny mieć kontakt ze swoją rodziną biologiczną.

Wojciech Czepczyński, dyrektor Wioski Dziecięcej SOS w Kraśniku: - Pani Halina była inicjatorem kontaktów jej podopiecznych z ich mamą. Tego się nie da zrobić we wszystkich domach w wiosce. Przeszkodą bywa odległość, dzieląca nas od rodzin biologicznych. Również nie w każdym przypadku ta druga strona jest gotowa doutrzymywania należytych relacji.
Wojciech Czepczyński, który jest dyrektorem w Kraśniku od 15 lat dodaje, że bardzo poszukuje takich mam, jak pani Kozacka. - Najpierw otrzymujemy od sądu rodzinnego zapytanie o możliwości umieszczenia w naszej wiosce dziecka, a potem powiat, z którego dziecko pochodzi, szuka u nas dla niego miejsca i finansuje je. A my "mamy", "cioci" dla niego.

Może nią zostać pani, która ma chęć, wolę pracy z osieroconymi dziećmi. I jeszcze umiejętności. Proces rekrutacji trwa około roku. Najpierw stowarzyszeniowy psycholog w Warszawie przeprowadza z taką osobą kilka rozmów. Potem kandydatka przyjeżdża na dzień, dwa do wioski, żeby zobaczyć naczym będzie polegała jej praca. Następnie przyszła pracowniczka SOS Wioski Dziecięce w jednym, drugim, trzecim domku przez dwa tygodnie jest wolontariuszem, pomaga mamie, która już tam pracuje. Jeśli wszystko jest OK, kandydatka odbywa trzymiesięczną praktykę jako asystentka rodzica.
Szukamy głównie osób z wykształceniem pedagogicznym, ale akceptujemy także ludzi bez takiego przygotowania. Aktualnie proces rekrutacji przechodzi para. Być może już w sierpniu kobieta i mężczyzna zaczną u nas pracować - dodaje dyrektor Czepczyński i prowadzi nas do domku, w którym mieszka i pracuje jedna z trzech najstarszych stażem mam. Jest w Kraśniku od początku istnienia wioski.

Barbara Gutowska: - To, że się tutaj znalazłam, było zrządzenie losu. W jednej z gazet przeczytałam ogłoszenie, że poszukują osób do opieki nad dziećmi i rozpoczęłam starania, by zostać mamą zastępczą. Najpierw zapoznałam się z historią wiosek SOS, a później napisałam zgłoszenie. Odpowiedziano nanie i zaproszono mnie na rozmowę do Lublina.

Przed podjęciem nowej pracy Barbara Gutowska była nauczycielką. Przez 11 lat uczyła matematyki i chemii w jednej ze szkół podstawowych w Gdańsku. Z tym miastem związana była nie tylko zawodowo, ale także prywatnie. - Przełomowe było podjęcie decyzji o przeprowadzce do Kraśnika. Rodzice nie chcieli się zgodzić, a rodzeństwo wręcz przeciwnie, doradzało mi, żebym wyjechała. Do końca sama nie wiem, dlaczego podjęłam taką decyzję. Miałam około 33 lat i chyba czułam już pewne przesilenie i znużenie. Potrzebo-wałam w życiu czegoś innego.

Początki nowej życiowej drogi nie były łatwe. Świeżo upieczonej mamie - cioci ciężko było zaaklimatyzować się w nowym miejscu, z dala od rodziny i znajomych.

W ciągu ponad 20-letniej pracy w SOS Wiosce Dziecięcej w Kraśniku pani Barbara wychowała osiemnaścioro dzieci. Gdy pytamy, czy nasza bohaterka pamięta imię każdego z nich, bez namysłu zaczyna wymieniać: Robert, Wiesław, Mirka, Rafał, Krystian, Sebastian, Adam, Paweł - wylicza w chronologicznej kolejności zgodnie z datą przyjęcia dziecka pod swój dach. Mówi, że zna też konkretne terminy ich przyjazdu oraz daty urodzin.
Z wszystkimi, poza jednym chłopcem, utrzymuje stałe kontakty. - Wiesio zmarł po trzech latach pobytu w domku. Był cudownym dzieckiem, ale ciężko zachorował i przegrał tę walkę. To był dla mnie najtrudniejszy moment w tej pracy. Bardzo przeżyłam jego śmierć - twierdzi Barbara Gutowska.

Aktualnie pod skrzydłami pani Basi jest siedmioro dzieci. Czwórka z nich trafiła do domku w listopadzie ubiegłego roku. To rodzeństwo z rosyjsko-ukraińskimi korzeniami. Są wyznania prawosławnego. Co tydzień przyjeżdża do nich tzw. batiuszka (ksiądz prawosławny), który uczy je religii i języka ukraińskiego.

Z perspektywy czasu pani Basia przyznaje, że nigdy nie myślała o porzuceniu tej pracy, choć niejednokrotnie pojawiały się trudności. - Głównie wychowawcze, ale dawało się je pokonać siłą, którą dają dzieci. Swojej pracy nie traktuję jak misji, to zbyt górnolotne określenie. Ciężko ją zdefiniować, bo z jednej strony biorę za to pieniądze, ale z drugiej wiem, że nie da się powiedzieć "dość" i uciec. Zbyt dużo dzieje się w sferze emocjonalnej - dodaje pani Basia i przyznaje: - Urlop też mi się należy i oczywiście z niego korzystam. Gdy zamykam drzwi auta i wyjeżdżam, wtedy odpoczywam. Wiem, że dzieci są tu pod dobrą opieką i wówczas dbam o siebie. Nie odbieram telefonów, nie wydzwaniam.

Jak mawiał Konfucjusz, żaden wiatr nie jest dobry dla okrętu, który nie zna portu swego przeznaczenia. Pani Barbara znalazła swoje miejsce w życiu. - Dzieci dają mi pozytywną energię. Nie wiem, co będzie za 5 czy 10 lat. Skupiam się na teraźniejszości i jestem wdzięczna, że przeszło 20 lat temu gazeta z ogłoszeniem trafiła w moje ręce - kończy Barbara Gutowska.
- To chyba wielka sztuka kochać dzieci za darmo przez trzydzieści dni, zanim otrzyma się pensję? - pytamy dyrektora.
- Pierwszy raz spotykam się z takim stwierdzeniem, ale coś w tym jest. To jest nie tylko praca, to jest życie. Trzeba mieć powołanie do maksymalnego łączenia życia z pracą. Mama - ciocia może wyjechać na urlop, jak każdy człowiek odpocząć, ale zawsze wraca, aby powiedzieć dziecku: - Ja z tobą jestem i zawsze będę.

Cała nasza praca polega na tym, żeby te dzieci wróciły kiedyś do swoich rodzin biologicznych. Przez dwadzieścia lat, spośród 228 naszych podopiecznych udało się to tylko ośmiorgu. Choć, jak wynika z ankiet, 75 procent wioskowych wychowanków jest zadowolonych ze swojego dorosłego życia. Są samodzielni, mają pracę, niektórzy założyli rodziny. Choć każde dziecko chce zapomnieć o tym, że wychowywał je rodzic zastępczy, bo wie, że ma swoich prawdziwych, wiele z nich utrzymuje z nami kontakt. A stowarzyszenie pomaga im do 25 roku życia. Choć czasami chciałoby się dłużej... - konkluduje Wojciech Czepczyński, a jego asystent ds. pedagogicznych Dariusz Krysiak, który mieszka w wiosce z żoną i 7-letnim synem, uzupełnia: - Najważniejsza w naszej pracy jest chęć bycia z dziećmi i szczerość w kontaktach z nimi. Daje mi satysfakcję to, gdy powspólnych zajęciach sportowych mały piłkarz przychodzi i dziękuje mi za mecz, a ja jemu. Zdarza się jednak też, że muszę powiedzieć kilkunastolatkowi, żeby przyszedł jutro, to raz jeszcze przegadamy sobie sprawę, w której mamy dzisiaj inne zdania. Teraz jestem na ciebie zły, ale jutro... będzie jak w normalnej, kochającej się rodzinie.

Artur Borkowski
Sandra Michalewska

Jedna z czterech w Polsce

Jest niepubliczną rodzinną placówką opieki całkowitej nad dziećmi opuszczonymi i osieroconymi. Kraśnicka wioska, jedna z czterech w Polsce, obok Biłgoraja, Siedlec i Karlina, jest częścią międzynarodowej organizacji SOS Kinderdorf International, obecnej w 132 krajach. Założył ją w 1949 roku Austriak Hermann Gmeiner. Aktualnie mieszka w niej 70 dzieci w wieku od szóstego do szesnastego roku życia, jest też kilkoro przedszkolaków.

14 rodzinnych domków w Kraśniku jest położonych przy ul. H. Gmeinera 8. Tel. 81 825 86 22, fax 81 825 87 90, e-mail: [email protected], www.sos-wd.org, KRS 0000056901.

Możesz wiedzieć więcej! Za to warto zapłacić: Raporty, analizy, gorące tematy

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski